X
 

     

Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie pomagały najbardziej urocze uśmiechy pani Dubois spozaszklanej klatki, nie pomagały rubaszne, lecz poczciwe pogaduszki samego patrona.Mamusia w ogóleich nie dostrzegała, a moją księgarnię uważała za jeszcze jeden z  kaprysów Belluni.Całowałammamusię i życzyłam  najlepszego - dużo, dużo zdrowia - wielu lat życia, aby spełniły się wszystkie twemarzenia.Potem zaproponowałam, aby pan Dubois przyniósł nam tutaj czarną kawę i perrier albovichy, a może croissanta lub magdalenkę?- Och, dziękuję ci bardzo, ale w przerwach między pierwszym a drugim śniadaniem niczego nie jadam,ale żeby ci zrobid przyjemnośd wypiję kawę.Elunia, ubrana w swoją piękną sukienkę w szkocką kratę, krążyła koło półek - zdawało mi się, żeruszała uszami.Cała jej różowa, śliczna twarzyczka wyrażała coś w rodzaju głębokiej pogardy dlawszystkiego, co widziały jej oczy i słyszały jej uszy. - Bella, wiesz, mamusia wyjęła najpiękniejszy obrus z walizki.Rano były depesze od tatusia zWarszawy, od Ewy i Fredka z Hiszpanii, przynieśli przepięknie ubrany tort od Jerzyka i twoje prezenty.Naprawdę wspaniałe imieniny!Pan Dubois w swojej pasiastej kamizelce zjawił się również i złożył życzenia w swoim i żony imieniu.Po paru minutach ukazała się madame Martineau z Babette w ramionach.Z charakterystycznąfrancuską żywością wypełniła całą księgarnię swoimi gratulacjami, śmiechem i ożywionymszczebiotem.O jedenastej, jak zwykle, zjawił się Franciszek Kuczak, przyzwyczaił się o tej porzeodwiedzad  Polską Księgarnię i sam z własnej inicjatywy odnosił wysyłki na pocztę.Dowiedziawszysię o świątecznym dniu, zakręcił swoje wybrylantynowane wąsy i złożywszy niziutkie uszanowanie,zdjął kapelusz z głowy (bardzo rzadki wypadek).Zaproszony, usiadł z nami do stołu, a poczęstowanyszklanką wina, wygłosił przemówienie:- Ja we własnej osobie chciałbym wielmożnej pani złożyd głęboki szacunek wraz z powinszowaniaminależnymi matce tu oto obecnej właścicielki polskiej księgarni.My tu wszyscy obecni Polacy naemigracji wdzięczni za jej wkład w patriotyzm i, że tak powiem, za te kroki, które nasz wieszcz AdamMickiewicz.Mamusia przerwała:- Dobrze już, dobrze, niech pan Kuczak poczęstuje się magdalenką.Ela westchnęła:- Mamusiu, spóznimy się na śniadanie.Wstaliśmy od stołu.- Na razie do widzenia, dziękuję ci za wszystko, kochanie, szczególnie za Guerlaina, chusteczki są teżzachwycające.Czekam was i waszych przyjaciół zaraz po obiedzie, to znaczy najdalej o siódmej.Znowu pocałunki i mamusia z madame i Elą znikają w ciemnej czeluści schodów.Prędko wypisujęadresy poprzednio zapakowanych wysyłek.- Panie Franciszku, niech pan to wyśle, jak pan wróci z poczty, chyba już mnie nie będzie.Niech panksiążkę pocztową zostawi na górze u pani Dubois.Księgarnia po śniadaniu będzie zamknięta.ParniZosia z mężem wyjechała na dwa tygodnie na wycieczkę. Goście czekali na nas w  Caf� du D�me.Poszliśmy parami.Serce waliło mi młotem, kiedyweszliśmy do pokoju, w którym stał odświętnie ubrany stół z zachwycającym oczy tortem odRumpelmayera na środku.Czyżewski i Kowarski po złożeniu życzeo od razu zasiedli.Wśród gościjaśniał Lodovico Gross.Przypomniałam sobie historię, którą mi opowiadali w  Caf� du D�me.Otóżkiedyś Korab-Kucharski, jedna z legendarnych postaci Montparnassu - naczelny redaktor  Matina ,mały, gruby zupełnie jak książę Bulba Thackeraya, ożeniony z córką znanego ministra, usytuowanyi daleki już od rodaków z Montparnassu żyjących sztuką, został zaproszony na obiad do bogategokolekcjonera z rue St-Honor�.W hallu, rozbierając się, rozpoznał w następnym gościu LodovicaGrossa.Ku swojemu przerażeniu skonstatował, że Lodovico nie miał na sobie marynarki - był tylkow spodniach i koszuli.Korab zdejmując palto (bo dzieo był bardzo chłodny), szepnął: - Oszalałeś! Zpierwszą wizytą bez marynarki? Wstydu nie masz! - Gospodarz słodko uśmiechnięty zapraszał dalej. - Jacy jesteśmy radzi.mam nadzieję, że moja żona sprosta zadaniu, zresztą ona naprawdę zna się nakuchni.Proszę.proszę.- nawet mu powieka nie drgnęła na widok gościa bez marynarki.Zachowałsię z prostotą i taktem, jakby taki widok był rzeczą oczywistą.Korab bardzo lubił jeśd i nie chciałirytacją psud sobie apetytu.- No cóż, to on jest bez marynarki, a nie ja.Niech sam sobie daje radę.Wziąwszy w rękę przyniesione przez siebie kwiaty, wszedł do salonu.Już z pierwszego wejrzeniamożna się było zorientowad w randze tego domu.Na ścianach wisiały Bonnardy, C�zanny, Renoiry,Van Goghi, Daumiery i Degasy.- Fiu, fiu - zagwizdał Lodovico bez marynarki.- taka kupa forsy.- Korab syknął: - Milcz! Och, możnasię zapaśd pod ziemię!Do pokoju weszła pani domu.Na wysoko upiętych włosach jarzyła się egreta z brylantów, na szyi trzysznury pereł.- Prawdziwe - zduszonym głosem zauważył Lodovico.Na palcach pani olbrzymiebrylanty.Za nią sunęła subretka w przepisowym stroju.Korab wziął szklaneczkę aperitifu.Lodovico pochylił się nad panią domu.- Pewne wyjaśnienia należą się kochanym paostwu.Jestem z kraju, gdzie obowiązują pewne bardzostare tradycje.Otóż u nas w Polsce z pierwszą wizytą nie wolno przychodzid w marynarce.Brakmarynarki wyraża głębokie uszanowanie dla gospodarzy, a również podziw dla małżonki pana domu.Pani mnie rozumie.hm, mój rodak tutaj obecny tak dalece się zasymilował z francuskimiobyczajami, że porzucił tradycję swoich ojców.Nie możemy mu tego brad za złe.Pani rozumie, jestredaktorem  Matina , a w dodatku ma francuską żonę.Pani domu była oczarowana: - Ach, mon cher Jean.to jest u nich wyraz hołdu, oni w Polscez pierwszą wizytą.oni przychodzą bez marynarek.Korab popijał aperitif małymi łykami.- Cholera, drao, łotr.- ale milczał.Kiedy przechodzili do jadalni,syknął:- Gdzie masz marynarkę, bydlaku?Lodovico, wdychając zapachy pieczonego drobiu, odszepnął z anielskim uśmiechem:- W lombardzie, gruba d.o, w lombardzie.To wydarzyło się dawno, teraz jednak są imieniny mamusi i nie należy oczekiwad tego rodzajuepizodów.Na stole - jak wspomniałam - królował okazały tort.Mamusia w gipiurowej bluzce, zezłotym łaocuszkiem od face-�-main109, stała w drzwiach, witając swoich imieninowych gości.- Ma na sobie marynarkę - westchnęłam z ulgą.- Wykupił ją jednak z lombardu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.