Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jesteśmy tu, żeby rozeznać się w sytuacji, a nie po to, by tupiąc niczym ślepe byki, ściągać na siebie Białe Płaszcze.Pokiwali głowami, nerwowo gładząc drzewce łuków.Być może właśnie zaczynało im powoli świtać, co właściwie tu robią.Synowie Światłości mogli niezbyt uprzejmie zareagować na od­krycie, że ludzie z Dwu Rzek jeżdżą po okolicy zbrojną grupą.- Czy ty kiedykolwiek byłeś żołnierzem? - spytała cicho Faile drwiącym tonem.- Niektórzy ze.strażników mojego ojca przemawiają właśnie w taki sposób.- Jestem kowalem.- Perrin roześmiał się.- Ja tylko słyszałem, jak przemawiają żołnierze.Ale metoda ta wygląda na skuteczną.Przekradając się razem z Faile od drzewa do drzewa po śladach Tama i Abella, dotarł do północnego skraju gęstwiny, gdzie się już przyczaili Aielowie.Była tam również Verin oraz, rzecz jasna, Tomas.Cienki parawan listowia krył ich dostatecz­nie, a jednocześnie nie stanowił przeszkody przy obserwacji terenu.Rozbity u stóp Wzgórza Czat obóz Białych Płaszczy przy­pominał nieco wioskę.Między długimi, prostymi rzędami bia­łych namiotów oraz koni, po pięć w każdym, ustawionymi na osi wschód-zachód, poruszały się setki mężczyzn, niektórzy uzbrojeni.Rozkulbaczano i czesano konie, co świadczyło o tym, że patrole kończyły swój dzień, natomiast w stronę Wodnego Lasu ciągnęła żwawym tempem podwójna kolumna, złożona na oko ze stu konnych, wymuskanych i pedantycznych, z lan­cami ustawionymi dokładnie pod tym samym kątem.W równych odstępach czasu granice obozu obchodzili strażnicy w białych płaszczach.Maszerowali tam i z powrotem, z lancami wspar­tymi na ramionach niczym włócznie, w wypolerowanych heł­mach, które rzucały oślepiające błyski w zachodzącym słońcu.Uszy Perrina pochwyciły odległy tętent.Daleko na zacho­dzie pojawiło się dwudziestu jeźdźców, galopowali od Pola Emonda, śpiesząc w stronę namiotów.Z tego samego kierunku, z którego przybył on i jego oddział.Kilka minut wolniejszej jazdy i zostaliby z pewnością zauważeni.Zabrzmiał róg i mie­szkańcy obozu zaczęli się zbierać przy ogniskach, przy których gotowano strawę.Nieco na uboczu znajdował się znacznie mniejszy obóz, a jego namioty rozstawiono bez żadnego planu.Niektóre ob­wisały na podtrzymujących je linkach.Większość mieszkań­ców obozowiska, kimkolwiek byli, przebywała aktualnie w ja­kimś innym miejscu.Jedynie kilka opędzających się ogonami od much koni, spętanych przy krótkim rzędzie palików, świad­czyło, że w ogóle ktoś w nim mieszka.Nie Białe Płaszcze.Synowie Światłości zbyt rygorystycznie przestrzegali porządku w swym obozowisku.Zarośla dzieliła od dwóch grup namiotów rozległa prze­strzeń porośnięta trawą i polnymi kwiatami.Zapewne kiedyś miejscowi farmerzy korzystali z tego terenu, przeznaczając go na pastwisko.Ale nie teraz.Jego powierzchnia była całkiem płaska.Białe Płaszcze, galopujące równie żwawo jak tamten patrol, mogły pokonać go w minutę.Abell skierował uwagę Perrina ku wielkiemu obozowisku.- Widzisz ten namiot, prawie w samym środku, z war­townikami po obu stronach? Widzisz go?Perrin przytaknął.Niskie słońce rzucało skośne, ostre cie­nie w stronę wschodu, on jednak widział dostatecznie dobrze.- Tam właśnie są Natti i dziewczęta.A także Luhhano­wie.Widziałem, jak stamtąd wychodzą i wchodzą.Tylko jedno na raz i zawsze pod eskortą strażnika, nawet do latryny.- Trzy razy próbowaliśmy się zakraść tam nocą - po­wiedział Tam - ale cały obwód obozu jest gęsto obstawiony wartami.Ostatnim razem ledwie udało nam się uciec.Coś takiego przypominało próbę włożenia ręki w mrowisko w taki sposób, by nie dać się pogryźć.Perrin usiadł pod pniem drzewa skórzanego, kładąc sobie łuk na kolanach.- Chciałbym się zastanowić nad tym przez chwilę.Panie al'Thor, zechcesz się zająć Wilem i resztą towarzystwa? Spraw­dzić, czy któremu nie strzeliło do głowy, żeby uciekać do do­mu.Jak nic kierowaliby się bezmyślnie prosto na Północną Drogę i mielibyśmy tu pół setki Białych Płaszczy, które z miej­sca zabrałyby się za zbadanie sprawy.Niech pan dopilnuje, żeby coś zjedli, o ile któryś pamiętał, by zabrać cokolwiek do jedzenia.Całkiem możliwe, że spędzimy resztę nocy w siodle, jeśli będzie trzeba uciekać.Połapał się nagle, że wydaje rozkazy, ale kiedy próbował przeprosić, Tam uśmiechnął się szeroko i powiedział:- Perrin, przejąłeś dowodzenie już w domu Jaka.Nie po raz pierwszy jestem posłuszny młodszemu mężczyźnie, który rozumie znakomicie, co należy robić.- Dobrze sobie radzisz, Perrin - pochwalił go Abell, zanim obaj starsi mężczyźni wślizgnęli się pomiędzy drzewa.Zaskoczony Perrin podrapał się po brodzie.On przejął do­ wodzenie? Teraz, jak o tym myślał, to rzeczywiście ani Tam, ani Abell nie podjęli jeszcze żadnej decyzji od momentu, gdy wyjechali z farmy al'Seenów, a tylko podsuwali sugestie i po­zostawiali rozstrzygnięcia jemu.Od tego czasu żaden też nie nazwał go "chłopcem".- Interesujące - orzekła Verin.Wyciągnęła swoją książeczkę.Bardzo żałował, że nie będzie miał nigdy okazji prze­czytać, co też ona w niej pisze.- Masz zamiar znowu mnie przestrzegać przed głupimi wyczynami? - spytał.Zamiast udzielić mu bezpośredniej odpowiedzi, pojednaw­czym tonem stwierdziła:- Jeszcze bardziej interesujące będzie zobaczyć, co teraz zrobisz.Nie mogę powiedzieć, byś zmieniał bieg świata, tak jak to robi Rand al'Thor, ale Dwie Rzeki z pewnością ruszyły z miejsca.Ciekawam, czy masz jakieś pojęcie, w jakim kie­runku je popychasz.- Mam tylko zamiar uwolnić Luhhanów i Cauthonów ­odparł ze złością.- To wszystko!Z wyjątkiem trolloków.Oparł głowę o pień drzewa skó­rzanego i zamknął oczy.- Ja robię tylko to, co muszę.Dwie Rzeki pozostaną do­kładnie na tym samym miejscu, na którym zawsze były.- Naturalnie - odrzekła Verin [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript