[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jednym zdawało się, że to uczynili dzicy, inni twierdzili,iż to sprawka złych duchów, zamieszkujących tę zaczarowaną wyspę.- Wszak wam już w lesie mówiłem, dowodził sternik, że nas zły duch wodzi po tych przeklętychbezdrożach, gdzie sobie nogi porozbijałem.Toż głos ich zupełnie odmienny od ludzkiego, a wy, głupcy,utrzymywaliście wciąż, że to wołanie naszych towarzyszy.Aaziliśmy jak niedołęgi po lesie, a tymczasemszatan popsuł nam czółno i jeszcze pozostawionym łby poukręcał.I cóż teraz poczniemy? Wrzącyzapalczywością kapitan chciał natychmiast uderzyć na wichrzycieli, ale go powstrzymywałem,tłumacząc, że wśród ciemności walka mogłaby wziąć zły obrót i łatwo który z naszych mógłby lec odwystrzałów.Podczas tej cichej rozmowy sternik, główny podżegacz buntu, wpadł w największą trwogę.Wołałkilkakrotnie zaginionych towarzyszy, a gdy mu żaden nie odpowiadał, zaczął sobie z rozpaczy wyrywaćwłosy, płakać i załamywać ręce.Widząc, że już dłużej nie zdołam powstrzymać kapitana, poleciłem mu, aby w towarzystwie podróżnegopodpełznął ku sternikowi i z nim naprzód skończył.Wkrótce znajdowali się obaj zaledwie o trzydzieścikroków od niego.Wśród ciszy nocnej, przerywanej tylko wyrzekaniami majtków, rozległy się dwa silnestrzały.Od pierwszego legł sternik, podróżny zranił drugiego z naczelników tak ciężko, że w godzinępózniej ducha wyzionął.Huk strzałów i jęk padających był hasłem ogólnego ataku.Wypadliśmy naprzerażoną hałastrę.Wśród ciemności przeciwnicy nie mogli rozpoznać naszej liczby, a echo,powiększając siłę wrzasku wydanego przez nas, przeraziło ich zupełnie.Korzystając z przestrachuwichrzycieli, nakazałem majtkowi, imieniem Robertson, aby zawezwał ich do poddania się na łaskę iniełaskę.- Tom Smith, krzyknął Robertson, poddaj się natychmiast i zawezwij drugich, aby to uczynili, bo w tejchwili grad kul was zasypie, nieszczęśliwi.- Czy to ty, Robertsonie, zapytał Smith z trwogą.- Ja, stary łotrze, twój kolega z duszą i ciałem, skrępowany, j ak kołowrót kotwiczny.Ci zacni panowie,bodaj im szatan łby poukręcał, trzymają mnie jak w kleszczach.Zaklinam was, zbrodniarze, rzucajciebroń, bo za chwilę i tak ją będziecie musieli puścić, jak wam kule pogruchotają czaszki!Poklepałem po ramieniu Robertsona za tę dzielną przemowę i podałem mu flaszkę z rumem, którejwcale nie odepchnął.- Komuż mamy się poddać, zapytał drżącym głosem Smith.- Komu? I ten się pyta jeszcze, komu? Wytrzeszczże lepiej oczy, nietoperzu.Czyż nie widziszpięćdziesięciu muszkieterów, których gubernator oddal pod dowództwo kapitana? Dalej plackiem naziemię! Sternik już poszedł do swego kmotra, lucyfera, Will Fry oddaje bluznierczą duszę w jegoszpony, czy chcecie, żeby i wasze powędrowały do piekła, niegodziwcy?- A czy nam darują życie, zagadnął inny.- Cicho, na Boga, Atkinsie, zawrzeszczał Robertson.Nie odzywaj się ty przynajmniej, sprawcowszystkiego złego.Jeżeliś przyczynił się do uwiedzenia tych biednych ludzi swym bezbożnym językiem,to nie pozbawiajże ich życia przez dłuższe ociąganie.- Wszyscy otrzymacie przebaczenie, zawołał kapitan, wszak znacie mój głos.- To głos kapitana, zawołał Smith.- A zatem wszystkim obiecuję łaskę, powtórzył, wyjąwszy Willa Atkinsa.- Na miłość Boską, przebacz mi kapitanie, zawołał Atkins.Alboż już jestem tak bardzo zły, żebym sięnie mógł poprawić?- Tyś pierwszy rzucił się na mnie i skrępował, odrzekł kapitan, dla ciebie nie ma przebaczenia!- Aaski, łaski, kapitanie, zawołali drudzy.- Złóżcie wprzódy broń, buntownicy, zagrzmiał głos kapitana, potem będziemy mówili o łasce.Natychmiast wichrzyciele broń złożyli, a kiedyśmy ich związali i zaprowadzili do lasku, kapitanprzemówił surowo, przedstawiając całą obrzydliwość i niegodziwość występku, jakiego się dopuścilioraz smutne następstwa popełnionej zbrodni.- Chcieliście mnie zostawić na wyspie bezludnej, dodał, kończąc przemowę, ale Bóg inaczej rozrządził.Wyspę tę ma pod swą władzą gubernator angielski, jego więc błagajcie o przebaczenie, gdyż ja tu niemam władzy rozkazywania.Przechodzicie teraz pod sąd jego.Więzniowie najpokorniejszymi słowamiobiecywali poprawę i prosili kapitana, ażeby się raczył wstawić za nimi do gubernatora.Ma się rozumieć, że tym gubernatorem byłem ja, lecz stałem z daleka, nie mieszając się wcale do tejrozprawy.Wysłuchawszy wszystkiego, wysłałem porucznika, który, zbliżywszy się do kapitana, rzekł:- Panie, jego ekscelencja gubernator życzy sobie z nim mówić.- Powiedz pan jego ekscelencji, że jestem na jego rozkazy, odrzekł kapitan.- Więzniowie, słysząc te słowa, uwierzyli, że w istocie gubernator z oddziałem wojska znajduje się wpobliżu, a widząc odchodzącego kapitana, raz jeszcze błagali go, żeby się za nimi wstawił.Naradziliśmy się po cichu.Wypadło z tego, aby Atkinsa i dwóch najzuchwalszych odpro wadzić dojaskini, do reszty zaś przemówić, dać im zupełne przebaczenie, pod warunkiem, aby dopomogli doodzyskania okrętu.Podczas gdy Piętaszek z podróżnym i jednym z najzaufańszych majtków konwojowali więzniów, niosącz sobą żywność dla nich i schwytanych poprzednio, odbyliśmy naradę względem zdobycia na powrótstatku
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|