Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rany i urazy żołnierzy biorących udział w bitwiebyły straszliwe.Właściwie to odczuł ulgę, że wybili testowy oddział dwuna-stu geników.Chyba i tak wymknęli się spod kontroli.Jego chłopcy sami mu-sieliby ich zniszczyć.Przeniósł wzrok na zródło niewyraznego blasku, intrygującego niebieska-wego światła.Ujrzał rząd prostokątnych ekranów, na których migały roz-mazane obrazy i jasne kolory. Zmrużył oczy. A to co u licha?.s�- Sam widzisz.- Devereau odpiął kaburę i wyciągnął rewolwer.- Niezlenam poszło, kto by pomyślał.Wainwright parsknął, z ust chlusnęła struga krwi.- Fakt - odparł, patrząc jak Devereau w zamyśleniu głaszcze kolbę pisto-letu.- Powiedz mi, Williamie, czy naprawdę wierzysz, że istnieją inneświaty? Może to dziewczę zwyczajnie wodziło nas za nos.- Nie mam pewności, widziałem tyle co ty.Wszystkie te zdjęcia.-Uśmiechnął się.- Chyba naprawdę jej wierzę.- Jeśli mówi prawdę, to będzie niesamowite.- Wainwright pokiwał głową.- Może obaj obudzimy się w nowym świecie?- Po opuszczeniu tego? Kto wie.- Wainwright sięgnął po broń.Od nagłegoporuszenia aż jęknął z bólu.Zaśmiał się.- Co cię tak bawi?- Pięć lat temu.czy coś koło tego.połączył się ze mną jeden ze snajpe-rów.Powiedział, że ma cię w zasięgu strzału.Pytał, czy może wpakować cikulkę w głowę.- I co mu rozkazałeś?- %7łeby nie strzelał.oczywiście.- Dlaczego?Wainwright westchnął.- Szkoda, że nie pamiętam.Ja.nie wiem.Wydało mi się to niesportowe.- Niesportowe? - Devereau wybuchnął perlistym śmiechem.Wainwright skwapliwie się do niego przyłączył, choć targane śmiechemciało przeszywały igły bólu.- Wiesz, Bill, mam przeczucie, że Anglicy przechwycili nasz radiowy apel,wezwanie do walki przesłane innym pułkom.- Mrugnął i wziął głęboki od-dech.- Naprawdę wierzę, że rebelia rozprzestrzeniłaby się na całą armię.Inikt mi nie wmówi, że tylko nasze dwa pułki pragną zakończenia tej niedo-rzecznej wojny.- Ja też nigdy w to nie uwierzę.- Devereau ostrożnie zapiął kołnierz swojejbluzy aż po samą szyję, po czym wyprostował daszek furażerki.- A niech to,pułkowniku Wainwright.my przynajmniej zaryzykowaliśmy, do cholery.- Zaryzykowaliśmy.Na całego.d ROZDZIAA 91Nowy Orlean rok 1831Podążali szlakiem chaosu wiodącego kilkaset metrów w górę PowderStreet.Przy roztrzaskanych drewnianych beczułkach, z których na ziemięwylewała się whisky, klęczeli spłukani włóczędzy ochoczo przystawiającydo nich złączone w puchar dłonie.Kobieta ze złamaną nogą wydzierała się,żeby ktoś natychmiast wezwał lekarza.Z przewróconego wozu piekarza nadrogę wysypały się bochny chleba.Minęli jeszcze tobołek trapera, z któregowypadły i rozsypały się na całej szerokości drogi bobrowe i jelenie skóry,porwane i stratowane przez kopyta koni i obręcze kół - i dopiero wówczasznalezli się przed bramą prowadzącą do stajni i na dziedziniec gorzelni.- Wóz nadjechał stamtąd - powiedział Bob.Z dwupiętrowego, ceglanego budynku wybiegł tłum robotników, którzyskupili się wokół czegoś na środku placu.Widzieli, jak ludzie o pobladłychtwarzach odwracają się, zginają w pół i wymiotują.Jakaś młoda kobietakrzyknęła i pobiegła przez dziedziniec w ich stronę.- Przepraszam, panienko? Co tam się wydarzyło? - spytała Sal.Kobieta potrząsnęła głową i zaczęła pleść coś trzy po trzy o  diabelskichsprawkach.Potem uciekła ile sił w nogach, byle dalej od placu.- To zdarzenie kontaminujące - poinformował Bob.- Na pewno.Chodzcie, powinniśmy rzucić na to okiem.Przeszli przez plac, kierując się w stronę ceglanych stajni.Słyszeli płynącezza drzwi parskanie podenerwowanych koni, niespokojne stukanie krążą-cych w kółko kopyt i smętne porykiwania.Tłum ludzi gromadził się wokół czegoś leżącego na ziemi.Z paplaninyprzerażonych głosów Sal wychwytywała pojedyncze słowa:-.czary.-.diabelskie sztuczki.Mężczyzna o donośnym głosie gromił robotników, perorując o zgubnymwpływie alkoholu na ich zdrowie.krzyczał, że to ostrzeżenie zesłane przezBoga, gniew Boży i kara Boska.Przecisnęli się przez tłum, żeby zobaczyć o co tyle krzyku, co nie byłotrudne, bo tłum wcale nie kwapił się z podchodzeniem do zródła paniki.Wreszcie Liam, Bob i Sal na własne oczy zobaczyli, co wywołało niepokój,co spłoszyło zaprzężone do gorzelnianego wozu konie i kazało cwałować na oślep przez miasto.Liam stanął jak wryty, z obrzydzeniem zasłaniając ustaręką.- Jezus Maria.Sal podeszła o krok bliżej i kucnęła obok.tego.- Nie dotykaj! - krzyknął ktoś z tłumu.- To diabelski pomiot! Demon!Zignorowała ostrzeżenie i ostrożnie wyciągnęła rękę w stronę tej.po-tworności.Gdyby wierzyła w rzeczy nadprzyrodzone, uznałaby, że określenie  dia-belski pomiot doskonale opisuje żałosne resztki istoty rozciągniętej naziemi w mieszaninie własnej krwi, odpadków i parujących wnętrzności.- Czy to osoba.czy coś innego? - wyszeptała.Nieregularna masa przypominała zebrane po całym dniu pracy i wywa-lone na śmietnik resztki i skrawki mięsa rzeznickiego.Wśród lśniącej ikrwawej posoki dostrzegła zad konia, który wciąż drżał i spazmatyczniewierzgał.Ale najgorsze było co innego - widok, który na pewno nie raz przy-sporzy jej niespokojnych koszmarów: zachlapana krwią głowa, ramiona igórna część tułowia zlepione z tułowiem wierzgającego konia, albo tegodrugiego konia - nie miała pewności.Jakiś niecierpliwy Bóg postanowiłchyba stworzyć centaura, ale w chwili frustracji i irytacji dał sobie spokój icisnął nieudany twór prosto na ziemię.Ręka Sal delikatnie musnęła głowę nieboszczyka.Trup otworzył powieki.d ROZDZIAA 92Nowy Jork rok 2001Maddy i pozostałych jeńców usadzono na ziemi pięćdziesiąt metrów od podkowy , strzegła ich jedynie garstka angielskich żołnierzy Było jasne, żena dobre wygasł już bitewny zapał przetrzebionego pułku składającego sięz połączonych sił Unii i Konfederacji.Patrzyła, jak Anglicy zbierają ciała rodaków.Przed ściągnięciem pułko-wych blaszek z szyi sprawdzali, czy nie widać jakichkolwiek oznak życia,pózniej przenosili zwłoki nad brzeg rzeki i ładowali je na pokłady łodzi de-santowych.W pobliżu zauważyła szczególnie pokazną hałdę trupów w ciemnoczer-wonych kurtach, wokół której krzątali się sanitariusze próbujący wygrze-bać z niej przynajmniej jednego żywego żołnierza.Właśnie tam, gdy kilkumedyków podniosło jedno z ciał, zobaczyła Beki.Poderwała się na równe nogi i zaczęła torować sobie drogę przez pole bi-twy.- Hej! Panienko! Siadaj, gdzie siedziałaś! - krzyknął jeden z pilnujących ichAnglików [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript