X
 

     

Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie ja jestem winien, że mi uciekł ten Morgan, ale że wy nie zdołaliście wykończyćobu wodzów, to, na przykład, przebaczę wam dopiero wtedy, gdy mi pomożecie schwytaćMorgana!36 ROZDZIAA IISTAKEMANI10Pomiędzy Teksasem, Arizoną, Nowym Meksykiem a terytorium indiańskim albo, mówiącinaczej, pomiędzy odnogami gór Ozark, dolną i górną Sierra Guadelupe a górami Gualpa, leżyotoczona wzgórzami  odgraniczającymi górny bieg Rio Pecos i zródła rzek: Red River, Sabi-na, Trinidad, Brazos i Kolorado  niezmierzona i okropna połać kraju, którą można by nazwaćSaharą Stanów Zjednoczonych.Puste płaszczyzny suchego, rozżarzonego piasku przeplatane skalnymi pokładami nie uży-czają roślinności warunków potrzebnych do najkrótszego choćby życia.Zimna noc następujetu nagle, bez żadnego przejścia po dziennym skwarze.Ani samotny dżebel11, ani zieleniejącewadi12 nie przerywa, jak na Saharze, martwej,jednostajnej pustyni, a cichy bir13 nie wyczaro-wuje swą wilgocią żadnej oazy.Brak tu nawet przejścia w postaci stepu między porosłymilasem terenami górzystymi a pustkowiem pozbawionym wszelkiego życia.Wszędzie stajeprzed oczyma śmierć, śmierć bez osłony w najstraszliwszej swej postaci.Tylko tu i ówdziesterczy  nie wiadomo jaką siłą wydobyty i zachowany  samotny krzak mezkity z liśćmibarwy skóry, jak gdyby drwił sobie z oczu ludzkich spragnionych zieloności.Również zezdziwieniem spotyka się gdzieniegdzie gatunek dzikich kaktusów rosnących pojedynczo, wgrupach albo nawet gęsto pokrywających rozległe obszary.Gdy się je widzi, trudno odgadnąći wyjaśnić sobie zagadkę ich bytu.Lecz ani mezkita, ani kaktus nie czynią na widzu przyjem-nego wrażenia.Barwa ich jest szarobrunatna, a kształty brzydkie.Pokrywa je gruby pył pia-skowy, a biada koniowi, którego nierozważny jezdziec skieruje do takiej kaktusowej oazy.Twarde i ostre jak igły kolce tak mu poranią ścięgna, że już nigdy nie będzie mógł chodzić.Jezdziec musi go się wyrzec i zwierzę ginie marnie, jeśli go sam właściciel nie dobije.Na przekór tym wszystkim okropnościom, jakimi ta pustynia przeraża, człowiek odważyłsię przecież wkroczyć na nią.Wiodą przez nią gościńce do Santa F� i Fortu Union, w górę kuPaso del Norte i w dół ku obficie nawodnionym preriom i lasom prowincji Teksas.Tamtejszy,,gościniec nie ma jednak nic wspólnego z bitymi drogami w krajach cywilizowanych.Cza-sem wprawdzie przejedzie przez pustynię w największym pośpiechu samotny jezdziec lubrastreador14.jakieś towarzystwo zuchwalców lub podejrzana gromadka Indian, kiedy niekiedyzaskrzypi po beznadziejnym pustkowiu powolny jak ślimak, długi łańcuch wozów zaprzężo-nych w woły, ale na próżno szukałbyś tam drogi we właściwym tego słowa znaczeniu.Nawetnie widać wyjeżdżonych kołami śladów.Każdy jedzie tamtędy konno lub na wozie, własnymtorem, dopóki widzi na ziemi jakieś oznaki tego, że posuwa się we właściwym kierunku.Oznaki te jednak nikną z czasem nawet dla najwprawniejszego oka, dlatego też zaznacza siękierunek wbijanymi w ziemię palikami.Mimo to pustynia ta żąda o wiele liczniejszych, w stosunku do jej rozmiarów, i okropniej-szych ofiar niż haracz, którym zadowala się afrykańska Sahara i środkowo-azjatycka Szamo.Trupy ludzi i zwierząt, resztki wozów i siodeł oraz inne, przerażające pozostałości leżą obok10s t a k e m a n (ang.)  bandyta zmieniający w celach rabunkowych położenie palików oznaczających drogę11d ż e b e l (arab.)  góra12w a d i (arab.)  doliny bezwodne na pustyniach, powstałe przez erozję strumieni, które w czasie nawałnicyspływają na niższe części pustyni i giną w piaskach13b i r (arab.)  zródło14r a s t r e a d o r (hiszp.)  tropiciel37 gościńca i zagradzają drogę, opowiadając nieme dzieje, niedostępne wprawdzie dla ucha, lecztym wyrazniejsze dla oka i wyobrazni.A w górze unoszą się sępy, pożeracze padliny, śledzącz niepokojącą wytrwałością każdy ruch, jaki się pod nimi odbywa, jak gdyby wiedziały, że imnie ujdzie pewna zdobycz.Jak się ta pustynia nazywa? Mieszkańcy położonych dokoła obszarów nadają jej rozmaite,bądz angielskie, bądz francuskie lub hiszpańskie, nazwy.W dalszych jednak stronach, z po-wodu palików wbitych dla oznaczenia drogi, znana jest pod nazwą Llano Estaccado15.W kierunku od dopływów rzeki Red River ku Sierra Blanca na straszliwie pomęczonychkoniach jechali dwaj jezdzcy.Biedne zwierzęta pochudły tak, że została na nich tylko skóra ikości, a sierść im się najeżyła jak pióra ptakowi, który nazajutrz ma paść martwy w klatce.Konie potykając się za każdym niemal krokiem, wlokły powoli bezsilne nogi i każdej chwilimożna było się spodziewać, że się przewrócą.Oczy nabiegły im krwią, a suchy język zwieszałsię spomiędzy warg, które utraciły swoją prężność, Pomimo spieki nie wystąpiła na nie anikropla potu, a u pyska ani płatek piany, co dowodziło, że oprócz krwi, zgęstniałej od słonecz-nego żaru, nie było w ich ciałach ani kropli innego płynu.Końmi tymi była Tony i mój mustang, a więc jezdzcami mogli być tylko Sam i ja  OldShatterhand.Już od pięciu dni jechaliśmy przez Llano Estaccado i z początku znajdowaliśmy tu i ów-dzie wodę, teraz jednak zabrakło jej zupełnie.Jadąc w tej spiekocie ciągle myślałem o tym,jak praktyczną rzeczą byłoby sprowadzić na tę pustynię afrykańskie wielbłądy.Mały Sam wisiał na szyi swojego konia, jak gdyby utrzymywała go na nim jakaś niewi-dzialna a dobroczynna siła.Usta miał otwarte, a w oczach ów tępy, bezduszny wzrok wska-zujący na zbliżanie się zupełnego odrętwienia.Mnie samemu zdawało się, że ołów ciąży mina powiekach, a krtań była tak wyschła, że nie próbowałem wymówić nawet jednego słowa,bojąc się, żeby najmniejszy dzwięk nie rozsadził mi gardła.Krew w żyłach parzyła mnie jakroztopione żelazo.Czułem, że najdalej za godzinę zsuniemy się z koni na ziemię i zginiemy zpragnienia. Wody!  stęknął Sam.Podniosłem głowę, nie wiedząc, co na to odrzec.Wtem mój koń potknął się i stanął.Za-dałem sobie niemało trudu, by go poruszyć z miejsca, lecz nadaremnie.Stara Tony poszła zajego przykładem. Zsiadać!  szepnąłem cicho, a mimo to każdy dzwięk tego słowa sprawiał mi niewy-mowny ból.Zdawało mi się, że cały przewód oddechowy od płuc aż do warg nadziany jesttysiącami szpilek.Zlazłem z konia, wziąłem go za cugle i poszedłem dalej w milczeniu, Uwolnione od cięża-ru zwierzę powlokło się za mną powoli.Sam ciągnął za sobą swego Rosynanta16, lecz byłwidocznie jeszcze bardziej wyczerpany ode mnie.Zataczał się po prostu i za każdym krokiemzdawało się, że upadnie.Tak posuwaliśmy się jeszcze z milę, kiedy naraz usłyszałem za sobąwestchnienie.Obejrzałem się i dostrzegłem poczciwego Sama leżącego na piasku z zamknię-tymi oczyma [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript