[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jeżeli naprawdę udało mu się przeżyć, to albouciekł poza zasięg Rzymu, albo zaszył się gdzieś tak głęboko, że praktycznie jest jak martwy.- Czy żywy, czy martwy już ci się w takim razie do niczego nie przyda.Będzieszmusiał się bez niego obejść podczas swojego triumfu.Lukullus spojrzał na mnie, unosząc brwi.- Cycero mnie uprzedził, że miewasz skłonność do sarkazmu.Ale trzeba przyznać, żeod razu trafiasz w sedno.Oszczędziłem Wariusza w konkretnym celu: aby go przywiezć doRzymu jako jeńca.Wymknął mi się i zepsuł moje plany.Mogłem równie dobrze kazać gościąć zaraz po bitwie.Mimo to.- Odwrócił się w stronę wciąż pracującego przy różyogrodnika.- Hej, ty tam! Ogrodniku!Mężczyzna przerwał pracę i zaczął się rozglądać.Kiedy zobaczył, kto go wzywa,szybko spuścił głowę, znów kryjąc twarz w cieniu kapelusza.Nie zdążyłem mu się przyjrzeć.- Słucham, panie?- Zbliż się.Ogrodnik podszedł do nas, powłócząc nogami i nie podnosząc głowy.- Dobrze, wystarczy! - zakomenderował Lukullus, choć niewolnika dzieliło od nasjeszcze kilka kroków.- Jak długo tu jesteś? To znaczy, od kiedy dla mnie pracujesz?- Dopiero od wiosny, panie.Jeden z twoich agentów kupił mnie w Atenach iprzywiózł tutaj, żebym dbał o twoje róże.Robiłem to przez całe życie, panie.Znam sięnajlepiej na różach.Mężczyzna mówił niezle po łacinie, choć z wyraznym greckim akcentem.Wciąż niepodnosił wzroku, jakby bał się swego pana.- Jak ci na imię? - spytał Lukullus.- Tak, tak, wiem, że już cię oto pytałem, alepowiedz mi jeszcze raz.- Nazywam się Moton, panie - odparł niewolnik, nerwowo obracając nóż w palcach.- Pokaż nam swoją twarz.Moton uniósł głowę, mrużąc swe jedyne oko przed ostrym światłem zachodzącegosłońca.Rana po brakującym drugim już dawno się zaleczyła i zarosła blizną.- Jak straciłeś oko, Motonie? - spytał Lukullus dziwnie bezbarwnym głosem.Niewolnik westchnął.Musiał opowiadać tę historię już wiele razy.- To było bardzo dawno, panie.Zakłułem się cierniem róży.Z początku wydawało się,że to nic takiego, ale zaczęło się jątrzyć.Gorączkowałem przez kilka dni i o mało żem nieumarł.W końcu wydobrzałem, ale było po oku, panie.Lukullus skinął głową.- Wracaj do pracy.Motonie.Mężczyzna odszedł z wyrazną ulgą.Gospodarz schwycił mnie za łokieć silniej niżtrzeba i pociągnął w cień pod czereśnią.- Widziałeś, Gordianusie?- Co mianowicie?- On ma tylko jedno oko.- Zauważyłem.I cóż z tego?Lukullus zaczął mówić szeptem.- Ta twarz.już nie ta sama.Jest bardziej pociągła, ma więcej zmarszczek.aleczłowiek może odmienić twarz, jeśli bardzo chce.Głos też mu się zmienił, prawda.Alekażdy może naśladować obcy akcent.- O czym ty mówisz, Lucjuszu Licyniuszu?- Ten niewolnik.ogrodnik, który zwie się Motonem.jestem prawie pewny, żenaprawdę jest Markiem Wariuszem.- Co takiego?! - aż krzyknąłem z wrażenia.- Na pewno nie! Przecież poznałbyś go napewno!- Oczom nie zawsze można wierzyć, mogą nas oszukać.Jest jeszcze jednak ten szóstyzmysł, ta wewnętrzna zdolność, o której mówi Antioch.- Nie wydaje mi się prawdopodobne, aby Wariusz uciekł z twoich rąk tylko po to, abyznów się pojawić jako niewolnik od przycinania róż w twoim ogrodzie, Lukullusie.- O małosię nie roześmiałem na tę myśl, ale powstrzymał mnie wyraz jego twarzy.- Przecież chyba sąjeszcze w Rzymie ludzie, którzy go znali i pamiętają z czasów, zanim został zdrajcą istronnikiem Sertoriusza? Na pewno znajdzie się ktoś, kto mógłby go zidentyfikować ponadwszelką wątpliwość.Zbierz paru takich obywateli i pokaż im Motona.- Już to zrobiłem, Gordianusie.- Z jakim skutkiem?- Jak jeden mąż zaprzeczyli.- W takim razie.- Oni kłamią! Albo też Wariusz oszukał ich jakąś sztuczką.- Nie rozumiem.- Pokręciłem zdezorientowany głową.- Dlaczego uważasz, że tomoże być Marek Wariusz?- Ja nie uważam, ja to wiem.Przyszło to na mnie jak olśnienie, gdy po raz pierwszynań spojrzałem.Antioch musi mieć rację: rzeczywiście potrafimy odróżnić prawdę od fałszunie tylko na podstawie tego, co nam mówi nasze pięć zmysłów i to, co zwiemy rozumem.Tenczłowiek jest Markiem Wariuszem, ja to po prostu wiem!Popatrzyłem na ogrodnika; znów stał pochylony nad tym samym krzewem, choćświatła dziennego było coraz mniej.Poczułem ukłucie strachu na myśl o tym, do czego możeprowadzić to irracjonalne przekonanie Lukullusa.- Czy właśnie dlatego mnie zaprosiłeś? %7łeby porozmawiać o tym niewolniku i o.niepewności co do jego tożsamości?- Wiem, że to ci się wydaje dziwne, Poszukiwaczu.Nawet bardzo dziwne.Alenajdziwniejszej rzeczy jeszcze ci nie powiedziałem.Nawet ja nie umiem tego wytłumaczyć.Teraz już przestraszyłem się nie na żarty.Serce biło mi mocno; zdawało mi się, żezagłusza okrzyki i śmiech pozostałych gości, którzy zbliżali się już do nas.Pomiędzy liśćmina gałęziach widziałem ich ciemniejące sylwetki.- Czego, Lukullusie?- Ten Moton.zapamiętałeś, którego oka nie ma? Pomyśl dobrze.- Nie muszę myśleć.Brakuje mu prawego.- Jesteś pewien?Zmrużyłem oczy, starając się przywołać z pamięci widzianą przed chwilą twarz.- Najzupełniej.On nie ma prawego oka.Lukullus wyglądał teraz upiornie.- Właśnie.A przecież Wariusz stracił lewe oko.Teraz jest tutaj, udaje niewolnikaMotona.i sam stwierdziłeś, że brak mu prawego.Jak to możliwe, Gordianusie? Jak takie cośjest możliwe?- Och, jak bym chciał tam być, Gordianusie! Opowiedz mi jeszcze raz o tychczereśniach.Mój dobry przyjaciel Lucjusz Klaudiusz uśmiechnął się słabo i gestem dał znakniewolnikowi, aby wznowił wachlowanie pękiem pawich piór zamocowanych na długiejtyczce.Leżeliśmy wygodnie na sofach w cieniu figowca w jego ogrodzie na Palatynie.Dzieńbył znacznie gorętszy niż wczoraj, a nieruchome powietrze zdawało się lepić do skóry.Lucjusz chyba jeszcze przytył; jego zawsze rumiana cera nabrała niezdrowego, czerwonegoodcienia.Pierścienie rudych włosów przylgnęły mu do spoconego czoła, oddychał też zpewnym wysiłkiem.Znamy się już czternaście lat; czas zaczynał odciskać na nim swojepiętno.Pomyślałem, że obfita i urozmaicona uczta, jaką wydał poprzedniego dnia Lukullus,jest ostatnią rzeczą, jakiej Lucjusz teraz potrzebuje
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|