[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Po lewej górowały ośnieżone sosny, po prawej majaczył kanion.Zaledwie wagon hamulcowy zjechał z mostu, Marika zatoczyła się i niemal upadła, bo pociąg szarpnął i zatrzymał się z piskiem hamulców.Mężczyźni w jadalni nie odczuli aż tak gwałtownie skutków hamowania, z tego prostego powodu, że siedzieli, ale dosadny język Claremonta wyraził uczucia ich wszystkich.W ciągu paru sekund pułkownik, O'Brien i Pearce wstali, wyszli na tylny pomost pierwszego wagonu i zeskoczyli na pobocze w głęboki po kostki śnieg.Za nimi bez pośpiechu ruszył DeakimBanlon biegł wzdłuż torów.Jego pomarszczoną twarz wykrzywiał niepokój.Szarpnął się, gdy O'Brien złapał go i zatrzymał.- Puszczaj pan, na miłość boską! - krzyknął.- On wypadł! - Kto taki?- Jackson, mój palacz! - Banlon wyrwał się, podbiegł do mostu i zajrzał w mroczną otchłań.Przebiegł jeszcze kilka kroków i znów spojrzał w dół.Tym razem pozostał już na miejscu.Przyklęknął i położył się na śniegu.Natychmiast dołączyli do niego pozostali, w tym sierżant Bellew i kilku żołnierzy.Wszyscy ostrożnie wyjrzeli za krawędź mostu.Dwadzieścia, może dwadzieścia pięć metrów pod nimi na występie skalnym bezwładnie leżał poskręcany człowiek.Dalsze trzydzieści metrów niżej pieniły się ledwie widoczne z mostu wody rzeki.- No i co, doktorze Deakin? - odezwał się Pearce, kładąc ledwie dostrzegalny, niemniej wyraźny akcent na słowie „doktor.- On nie żyje - stwierdził sucho Deakin.- Każdy głupi to widzi.- Nie uważam się za głupca, ale jakoś tego nie widzę - odparł łagodnie szeryf.- Być może potrzebna mu jest pomoc lekarska.Zgadza się pan, pułkowniku Claremont?- Nie mam prawa żądać od tego człowieka.- Pearce też nie - przerwał mu Deakin.- A jeśli nawet byłbym skłonny opuścić się tam na dół, to jaką mam gwarancję, że on nie postara się, żeby lina pękła? Wszyscy wiemy, co o mnie sądzi, i wiadomo, że po procesie wyląduję na szubienicy.Szeryf zaoszczędziłby sobie masę czasu i kłopotów, gdyby udało mu się tak to urządzić, żebym wylądował już teraz.na dnie przepaści.- Sześciu moich żołnierzy będzie trzymało linę, Deakin - żachnął się Claremont.- Pan mnie obraża.- Naprawdę? - Deakin spojrzał na niego z namysłem.- Tak, chyba rzeczywiście pana obraziłem.Przepraszam.- Wziął koniec liny, zrobił podwójny węzeł bosmański, wsunął nogi w pętlę i obwiązał się w pasie.- Dajcie mi jeszcze jedną linę.- Jeszcze jedną? - Wojskowy skrzywił się z dezaprobatą.- Na tej można by podnieść konia.- Nie myślałem akurat o koniach.Czy zostawiłby pan tam jakiegoś Pókownika, żeby sępy objadły go do kości? A może tylko kawalerzyści zasługują na przyzwoity pogrzeb?Claremont przeszył go wściekłym spojrzeniem, okręcił się na pięcie i skinął głową na Bellewa.Po chwili jeden z żołnierzy przyniósł linę i wkrótce, kończąc przyprawiającą o zawrót głowy podróż,Deakin stanął bezpiecznie na występie skalnym, obok zmasakrowanych zwłok Jacksona.Przez blisko minutę, zmagając się z porywami wiatru w kanionie, pochylał się nad leżącym twarzą w dół człowiekiem.W końcu obwiązał Jacksona liną, wyprostował się i uniósł rękę na znak, że jest gotów.Wyciągnięto go z powrotem na most.- No i! - rzucił niecierpliwie Claremont.Deakin rozwiązał swoją linę i pomasował boleśnie obtarte kolana.- Uszkodzona czaszka, połamane prawie wszystkie żebra - odparł i spojrzał pytająco na Banlona.- Na prawym nadgarstku miał zawiązaną jakąś szmatę.- To prawda.- Banlon jakby się skurczył o parę centymetrów.- Zanim spadł, stał na zewnątrz i ścierał śnieg z szyby.Palacze zawsze tak przywiązują szmatę do ręki, to stary numer.Można się wtedy przytrzymać oburącz.- Ale tym razem się nie przytrzymał, co? Chyba wiem dlaczego.Szeryfie, niech pan lepiej pójdzie ze mną, jako przedstawiciel prawa będzie pan musiał podpisać akt zgonu.Lekarz pozbawiony uprawnień traci ten przywilej.Pearce zawahał się, skinął głową i ruszył za więźniem.Tuż za nimi trzymał się O'Brien.Deakin minął lokomotywę, odwrócił się i podniósł wzrok.Okno maszynisty i tył osłony kotła były oczyszczone ze śniegu.Więzień wszedł do kabiny i pod bacznym okiem Pearce'a, O'Briena i Banlona, który tymczasem do ruch dołączył, rozejrzał się i przeszedł na tył
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|