Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazywa się to „graniem na dwie strony” albo „podwójnym życiem” - i tak je właśnie odczuwam.Jak rozdarcie.Chociaż przyznam, że fizycznie daje mi niezłego kopa, bo nasza nowa przyjaciółka kręci się po świecie sporo dłużej niż Irene.Złotko ma tylko pięćdziesiąt cztery lata.Ale jestem wytrącony z równowagi.Powiem szczerze: jestem oburzony.W zeszłym tygodniu umówił się z trzecią: z Elsą.I tak szczęście, że skończyło się na lunchu.Polało się wiele jadu, obrzuciła nas okropnymi wyzwiskami.W moim pojęciu kompletna klapa, ale coś mi mówi, że Tod nie traci nadziei.Czy tak wolno? Czuję się, jakby za chwilę miano nas aresztować.Gdzie są granice?Dla gruczołów Toda świat nagle jest kobietą.Nawet ostrość miasta w mokrą noc, woal ulewy, witraż mroku - jest kobietą.Ich wszechobecne kształty ślą jego gruczołom sygnały.Zastanawiam się, czy to nowe zainteresowanie ma charakter zawodowy, tak jak w ZUL-u, gdzie Tod pieczołowicie bada ich ciała, ogniska zaburzeń i wzburzeń.Ale ta świeżo wzbudzona ciekawość wydaje się o wiele zbyt rozległa i bezrządna, bez żadnej specjalizacji.Odprężamy się, z filiżanką kawy zapadamy w fotel, obojętnie spoglądamy w okno, gdy wtem Tod spostrzega jakąś sylwetkę po drugiej stronie ulicy (co też.?), przez płot, przez liście, i daremnie wykręca sobie szyję, zapuszcza żurawia, aż w końcu pochyla się i wstaje.Po co? Bo a nuż to kobieta.Paralaksy zagród dla bydła przemieszczają się i drżą.Przemysł wkracza do miasta.Staniała benzyna.Wszystko szybciej się rusza.Chorych umysłowo zabrano z ulicy; nie pytamy, dokąd.Lepiej nie pytać.Nigdy nie pytaj.Już nie nomadzi, nocni wędrowcy.Szerzy się za to krzepki altruizm.Wszyscy mają teraz pracę, w stalowni albo w fabryce samochodów.Myją wiatr.Uprzątając hałdy śmieci i odpadków czyszczą też ziemię i niebo, przeistaczają auta, a narzędzia, części urządzeń, broń i śruby rozkładają na węgiel i żelazo.Serio zajęli się problemami środowiska naturalnego, stawiają im wreszcie czoło, zjednoczeni wspólnym celem.Skończył się czas gadania.Nie ma gadania.Tylko czyn.Na totalną chorobę totalna terapia.Mniej jest miejsca dla myśli i uczuć, a przemożne zmęczenie wpływa chyba na ludzi stabilizująco.Praca wyzwala: kiedy idą do niej w piątek wieczorem, jakże się śmieją, pokrzykują, kołyszą w ramionach.Tod uwielbia tłumy.Tłumowi można przewodzić i nikt nawet nie zauważy.Weźmy choćby rozszerzane spodnie.Już od pewnego czasu paraduje w tych swoich dzwonach i nagle wszyscy w nie wskoczyli.Tak samo koszule w kwiaty i oślizgłe apaszki, no i ten jakiś kaftan czy inny sarong, który wkłada w weekendy - biały, zbliżony krojem do chirurgicznego kitla, lecz budzi inne skojarzenia.W jego wieku to ohyda, owszem, ale inni starzy podobnie się ubierają i nikt z młodych im nie zabrania.Moda to tłumy.Tod nosi też czerwoną opaskę na ramieniu, jak wszyscy.Ja w tłoku dostaję paranoi i klaustrofobii, lecz on uwielbia towarzystwo tłumów i wręcz go szuka.Z zachwytem i ulgą wtapia się w ogół, w pałającą masę.Zrzuca brzemię, które często bywa ponad jego siły: we wszystkożernej ciżbie zatraca własną tożsamość, jestestwo.Moja obecność nigdy nie jest wątlejsza.Ale to stary numer.Wyrzeknij się duszy, a zyskasz moc.Czarne chmury nad nami, niebo obłożone nimi jak język, po którym pełga promień z latarki lekarza, gdy mrocznym karnawałem protestujemy przeciwko wojnie wietnamskiej: ożywione, uniesione twarze, ścisk ciał sunących we wspólnym kierunku, poczucie równoczesnego zagubienia i racji, zagubienia i racji.Jest nas dobry kilometr, młodzi i starzy, biali i czarni, dziewczyny i chłopcy, szukamy potwora, żeby go zabić lub stworzyć.Na planszach i transparentach rutynowe teksty o pokoju, o wojnie, a tu i ówdzie bardziej konkretne żądania: SKOŃCZYĆ Z CICHĄ SEGREGACJĄ albo WYLAĆ PANIĄ AINTREY.Tod gapi się na WYLAĆ PANIĄ AINTREY.Wcale nie chce jej wylać.Wolałby ją pewnie odnaleźć - i utulić.Sra na wojnę wietnamską, to jasne.Nie przyszedł tu też, bądźmy sprawiedliwi, wyłącznie za kobietami.Przeciwnie: chce się od nich uwolnić, urwać im się, spłynąć w bezpieczne gorąco tłumu.Zanosi się na kolejną wojnę.Tak, tak, to pewne.Wielka wojna, wojna światowa przetoczy się przez wioski.Męcząca jest sama myśl o przygotowaniach, ile rzeczy trzeba będzie zdemontować, przekopać, ile ran rozdłubać, żeby się nagle zagoiły.Zostało równe dwadzieścia pięć lat.To dlatego piszą o niej i mówią wszędzie, gdzie spojrzysz: nawet gdzie Tod spojrzy.Z początku myślałem, że będzie tych wiadomości przybywało aż do jej wybuchu, ale dzięki Bogu.fala zaczyna opadać.Bo Tod jest ogromnie uwrażliwiony na te informacje.Byle wzmianka wstrząsa nim jak woń, jak dzwon.Za późno.Podobny czujnik włącza się, ilekroć Tod słyszy ten inny język, czyli ostatnio dość często, zwłaszcza w Roxbury, gdzie włóczy się w co drugą niedzielę; takim językiem mogłyby mówić maszyny pod nieobecność ludzi, żywych słuchaczy.Trzecią rzeczą, która uruchamia czujnik, jest obcinanie paznokci.Odór szarych ścinków skwierczących w ogniu.Porównałem daty.Na obecną wojnę dawno jesteśmy za starzy, lecz kiedy zacznie się światowa, będziemy w sam raz zdatni, żeby się bić.Jesteśmy przecież okazem zdrowia.Nie mamy platfusa, wzrok doskonały.Nie mamy szpotawych stóp, marksistowskich poglądów ani świra.Nie wzbraniamy się przed wojskiem z powodu przekonań ani żadnych takich.Po prostu ideał.Typowy romans zaczyna się ostatnio mniej więcej tak.Ściśle mówiąc, zaczyna się chwilą grozy.Najpierw zwykle jedzie się późną nocą do jakiejś knajpki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript