[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Nie obnoś się z nim tak, młody głupcze! - warknął i odsunął pierścień od siebie, jakby był zatruty.- Powiedz nam, gdzie można znaleźć Łucznika! - wykrzyknął Morgan, którego irytacja stawała się coraz bardziej widoczna.Nagłe poruszenie na ulicy sprawiło, że wszyscy się odwrócili.Zbliżał się oddział żołnierzy federacji, przepychając się przez tłum i zmierzając wprost do kuźni.- Schowajcie się gdzieś! - nagląco syknął mężczyzna z wąsem i odsunął się na bok.Żołnierze weszli do środka, rozglądając się w rozświetlonym ogniem mroku.Wąsacz postąpił do przodu, żeby się z nimi przywitać.Morgan i Ohmsfordowie przyciągnęli do siebie karły, lecz żołnierze znajdowali się między nimi a drzwiami prowadzącymi na ulicę.Morgan zepchnął ich wszystkich w stronę głębokiego cienia.- Zamówienie na broń, Hirehone - oznajmił dowódca drużyny wąsaczowi, pokazując jakieś pismo.- Potrzebuję jej przed końcem tygodnia.I nie próbuj się wykręcać.Hirehone mruknął coś niezrozumiale, lecz skinął głową.Dowódca drużyny rozmawiał z nim jeszcze przez chwilę.Wydawał się zmęczony i zgrzany.Żołnierze niespokojnie rozglądali się wokół.Jeden z nich ruszył w stronę małej gromadki.Morgan wysunął się przed swoich towarzyszy, usiłując sprawić, aby żołnierz z nim rozmawiał.Żołnierz, rosły drab z rudawą brodą, zawahał się.W pewnej chwili coś zauważył i odepchnął Morgana na bok.- Ty tam! - rzucił w stronę Teel.- Co tam chowasz? - Wyciągnął rękę, zrywając jej z głowy kaptur.- Karły! Kapitanie, tu są.!Nie dokończył.Teel zabiła go jednym ciosem długiego noża, przeszywając mu ostrzem gardło.Wciąż jeszcze usiłował mówić, kiedy umierał.Pozostali żołnierze sięgnęli po broń, lecz Morgan był już między nimi, zadając pchnięcia mieczem i wypierając ich do tyłu.Krzyknął do pozostałych i karły wraz z Ohmsfordami rzuciły się do drzwi.Gdy wybiegali na ulicę, Morgan znajdował się za nimi, a żołnierz federacji o krok z tyłu.Ludzie w tłumie zaczęli krzyczeć i rozstąpili się, kiedy cała grupa się zatoczyła i wpadła między nich.W pościgu brało udział około tuzina żołnierzy, lecz dwóch z nich było rannych, a pozostali potykali się o siebie nawzajem, usiłując pochwycić Morgana.Ten skosił mieczem najbliższego z nich, wyjąc jak szalony.Z przodu Steff dopadł zaryglowanych drzwi jakiegoś magazynu, wydobył maczugę i jednym uderzeniem roztrzaskał niespodziewaną przeszkodę.Popędzili przez ciemne wnętrze i wybiegli tylnymi drzwiami, skręcili wąskim przejściem w lewo i natrafili na płot.Zdesperowani obrócili się na pięcie i ruszyli z powrotem.Ścigający ich żołnierze federacji wypadli z drzwi magazynu i rzucili się na nich.Par przywołał pieśń i wypełnił kurczącą się przestrzeń między nimi huczącym rojem szerszeni.Żołnierze zawyli i rozpierzchli się, szukając ukrycia.W ogólnym zamieszaniu Steff roztrzaskał wystarczającą ilość desek w płocie, by mogli się przecisnąć.Pobiegli drugim przejściem, przez labirynt szop składowych, skręcili w prawo i przedostali się przez żelazną bramę na zawiasach.Znaleźli się na zawalonym złomem podwórzu na tyłach kuźni.Przed nimi otworzyły się drzwi do jej wnętrza.- Tutaj! - zawołał ktoś.Pognali, o nic nie pytając, słysząc zewsząd okrzyki i ogłuszające trąbienie w rogi.Wbiegli przez otwarte drzwi do małego składziku i usłyszeli, jak drzwi zatrzaskują się za nimi.Naprzeciw nich stał Hirehone, wsparty rękami o biodra.- Mam nadzieję, że jesteście warci kłopotów, jakie sprawiliście! - powiedział.Ukrył ich w schowku pod podłogą składziku i pozostawił - jak im się zdawało - na długie godziny.Panował tam zaduch i ciasnota, nie było światła, a dwukrotnie nad ich głowami rozlegał się tupot stóp w ciężkich butach; za każdym razem wstrzymywali oddech, drętwiejąc z przerażenia.Kiedy Hirehone znowu ich wypuścił, była noc.Niebo było zachmurzone i czarne jak atrament.Przez szczeliny między deskami ścian kuźni połyskiwały jasne punkciki świateł miasta.Zaprowadził ich ze składziku do przylegającej doń małej kuchni, posadził ich przy długim stole i dał im jeść.- Musiałem poczekać, aż żołnierze zakończą poszukiwania, upewnią się, że nie zamierzacie tutaj wrócić ani nie ukryliście się gdzieś wśród złomu - wyjaśnił.- Byli wściekli, możecie mi wierzyć, zwłaszcza z powodu śmierci jednego z nich.Teel niczym nie zdradzała swoich myśli, a pozostali milczeli.Hirehone wzruszył ramionami.- Ja też się tym nie przejąłem.Przez pewien czas żuli w milczeniu, po czym Morgan zapytał:- Co z Łucznikiem? Czy możemy się z nim teraz spotkać? Hirehone wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Nie sądzę, żeby to było możliwe.Nikt taki nie istnieje.Morgan otworzył ze zdumienia usta.- Dlaczego w takim razie.?- To szyfr - przerwał mu Hirehone.- Dzięki niemu wiem, czego się ode mnie oczekuje.Sprawdziłem was.Czasem szyfr zostaje złamany.Musiałem się upewnić, czy nie szpiegujecie dla federacji.- Jesteś banitą - rzekł Par.- A ty jesteś Parem Ohmsfordem - odparł tamten.- No, kończcie już jeść.Zaprowadzę was do człowieka, z którym chcecie się spotkać.Dokończywszy posiłku, umyli talerze w starym zlewie i poszli za Hirehone’em do wnętrza kuźni.Było w niej teraz pusto, jeśli nie liczyć jednego robotnika na nocnej służbie krzątającego się przy ziejących ogniem piecach, którym nigdy nie pozwalano ostygnąć.Nie zwrócił na nich uwagi.Przeszli niemal bezgłośnie przez grobową ciszę, czując zapach popiołu i metalu stopionych w siarczany amalgamat; przed oczyma mieli cienie tańczące na ścianach w rytm poruszeń płomieni.Kiedy wymknęli się przez boczne drzwi, pogrążając się w mroku, Morgan szepnął do Hirehone'a:- Pozostawiliśmy konie w stajni o parę mil stąd.- Nie martw się o to - odpowiedział mu tamten również szeptem.- Tam, dokąd idziecie, nie będziecie potrzebowali koni.Przeszli spokojnie i nie rzucając się w oczy zaułkami Yarfleet, między ciągnącymi się na jego obrzeżach szeregami szałasów i chat, aż wreszcie wyszli z miasta.Następnie ruszyli na pomoc wzdłuż Mermidonu, posuwając się w górę rzeki, tam gdzie wiła się ona u stóp przedgórza Smoczych Zębów
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|