[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Co to właściwie jest takiego? To z wojny?Wspólnymi siłami wyjaśniliśmy jej natychmiast, że jeśli nawet z wojny, to nikt nie potrafipowiedzieć z której.Możliwe, że z wojen szwedzkich.Ruina stanowiła kiedyś budynek miesz-kalny, zapewne dwór, bo wątpliwe czy zamek, a zamieszkiwali ją przodkowie tak Franka, jaknasi.Niegdyś byli bogaci, ale minął im ten stan już bardzo dawno, z niewiadomych przyczynpodupadli, a razem z nimi podupadł i dom.Niszczał stopniowo, zaczął się walić, substancjina remont brakowało i w końcu któryś prapradziadek pobudował prowizoryczną chałupę obokwalącego się domostwa, zużywając na nią posiadany pod ręką budulec.Nie całkowicie, zale-dwie częściowo.Większość kamiennych murów została i waliła się nadal.Chałupa, jak każdaprowizorka, przetrwała co najmniej sto pięćdziesiąt lat i dopiero w czasach powojennych prze-68istoczyła się w oborę, ruinka zaś porastała zielskiem dalej w charakterze pamiątki po minionejświetności. Tu gdzieś były wejścia do piwnic przypomniała sobie moja mamusia. Wszystkiedzieci się tam bawiły.Nie widzę ich teraz, dlaczego? Sam się bawiłem przyświadczył Franek. Ale pod koniec wojny, jak front prze-chodził, akurat w to miejsce bomba trafiła.Pociski też padały, ale jakoś tej kupie kamieni niezaszkodziły, dopiero bomba zawaliła ją do reszty.Aż się wszyscy dziwili, że chałupy nie tknę-ło, chociaż to tuż obok.No i tak już zostało.Tylko z tamtej strony, od drogi, wzięliśmy trochękamienia na fundamenty, jak dom stawiałem. Aadnie tu powiedziała rzewnie Teresa. Tak cicho i spokojnie.Moja mamusia, rozczarowana nieco brakiem trzeciej studni, rozgarniała patykiem rupieciena śmietnisku.Teresa roztkliwiała się wciąż nad panującą wokół ciszą i spokojem.Lucynaugrzęzła w łanie koniczyny za stodołą, kontemplując ową drogę, którą leciało jej skojarzeniez Mieniuszką.Ruszyłam ścieżką za parkanem ku łące z zamiarem obejrzenia miejsca zbrodni,to znaczy, jak przypuszczałam, owych widocznych z daleka trzcinek.Zaniechałam oględzin, kiedy do butów nalało mi się rzadkiego błota.Grząskie bagno przytrzcinkach uginało się nieprzyjemnie i w ogóle nawet do nich nie dotarłam.Wyraziłam zdzi-wienie, że napastnik nie utopił się, transportując ofiarę prawie w środek bagienka, na co Franekprzypomniał, że ostatnio padały deszcze.W zeszłym roku na jesieni akurat była ładna pogoda,łąka podeschła i można było podejść do samych trzcinek.W nich to właśnie leżały zwłoki.69 Pewnie liczył na to, że utoną i wszelki ślad zaginie powiedziałam odkrywczo.Całkiem sucho było? Całkiem sucho to tu nigdy nie jest odparł Franek. Ten nieboszczyk leżał, więcsię utrzymał.Gdyby stał, to by go wciągnęło.Ci, co go wywlekali, pozapadali się od razu pokolana. To dlatego nie zabrał mu tych naszych adresów powiedziała Teresa tonem ciężkiejpretensji. Myślał, że się utopi razem z nimi.Głupi bałwan.Dziwna rzecz, zgodziliśmy się z nią wszyscy bez żadnych zastrzeżeń.Nie wiadomo dlacze-go nabraliśmy nagle przekonania, że morderca koniecznie powinien był zabrać ofierze naszeadresy i gdyby zabrał, byłoby to dla niego o wiele lepiej.Co jeszcze dziwniejsze, przyszłośćwykazała, że mieliśmy absolutną słuszność.* * *Zwykłe jajka od wsiowych kur niespodziewanie pchnęły sprawę do przodu.Pojechałam pote jajka razem z Lucyną do znajomej wsi za Piasecznem i w wyniku głupich okoliczności niezdołałam wrócić w zaplanowanym terminie.Mianowicie wysiadło mi koło.Moment i miejscewybrało sobie doskonałe, akurat kiedy znalazłam się z dala od wsi, pod lasem, na miękkiej,70piaszczystej drodze, w kompletnych ciemnościach, bo pojechałyśmy po nabiał dość pózno i ru-szyłyśmy z powrotem już dobrze po zapadnięciu zmroku.Zapasowych kół miałam dwa, ale równie dobrze mogłam ich mieć dwieście i też nic bymi z tego nie przyszło.Możliwe, że wspólnymi siłami udałoby nam się odkręcić śruby, użycielewarka jednakże było wykluczone.Zapadał się w piasek i należało podłożyć pod niego jakiśpłaski kamień.Płaskiego kamienia nigdzie w okolicy nie było, a nawet jeśli był, ja go niemogłam znalezć, ponieważ latarkę elektryczną pożyczył ode mnie trzy dni wcześniej mój syn. To co robimy? spytała Lucyna z wielkim zainteresowaniem. Nic.Poczekamy do świtu, jest czerwiec, noce krótkie.O świcie znajdę kamień, a przyokazji może się napatoczy jakiś silny chłop.A teraz możemy sobie rozpalić ognisko.Chyba żewolisz piechotą wrócić do wsi i przenocować w którejś chałupie, ale nie wiem, czy warto.Lucyna wolała ognisko. Tylko nie wiem, skąd wezmiemy drewno rzekła z powątpiewaniem. Z lasu.Las pod nosem.Ledwo z pięćdziesiąt metrów. Ciemno jak w wątpiach Murzyna, ja nie idę. Sama pójdę.Suchego drewna jakoś się domacam, a jeśli nie, zdejmę buty i od razu trafięna szyszki.Siedz tu i czekaj.Lucyna gdzieś usiadła, niedokładnie widziałam gdzie.Przez świeżo skoszoną łąkę uda-łam się do lasu.Zanim uzbierałam w ciemnościach wiąchę suchych patyków, zdążył wzejśćksiężyc.Zrobiło się nieco widniej, wyciągnęłam z bagażnika małą ręczną piłkę, nadmuchałamLucynie materac i ponownie udałam się do lasu.Obróciłam trzykrotnie, księżyc świecił coraz71jaśniej, kamienia wprawdzie ciągle nie mogłam znalezć, ale przestałam się potykać o kreto-wiska i za ostatnim obrotem łąkę przebyłam w galopie.Lucyna siedziała obok samochodu nafotelu z materaca i podsycała niewielki ogienek. Wszystko wiem oznajmiła, kiedy rzuciłam na drogę wielką naręcz drągów i zabrałamsię do łamania i piłowania. Tego mi właśnie było potrzeba, ciemności i odrobiny księżyca.Przypomniałam sobie, jak leciałaś teraz przez pole.Wyglądało to identycznie, tyle że tam niebyło lasu i on leciał znacznie szybciej.Przestałam hałasować, odkładając piłowanie na pózniej.Od razu wiedziałam, co ma namyśli. Mieniuszko? upewniłam się. Mieniuszko.To chyba rzeczywiście był Mieniuszko, ten, co leciał.Pamiętam, że możetuż przedtem czy może tuż potem słyszałam o jakimś obcym łobuzie, który się pętał po wsii którego ktoś przegonił.Nie będzie tu nam węszył po kątach, ktoś tak powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|