[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Za skarby świata nie mogę sobie przypomnieć.Piękny Cezary stał akurat pomiędzy pokojami i miał widok na przestrzał.Spojrzał w kierunku telewizora.— Nic z tego — powiedziała smętnie Martusia.— Obejrzałam to wszystko dwa razy.Tam nie ma.— Mówiłam, że nie ma.Chciałam dla niej znaleźć lepsze miejsce niż w tym śmietniku.I tu w szafce też nie ma.Chcecie, to sobie sprawdzajcie.Obydwoje z Martusią, spojrzawszy przedtem dziwnym wzrokiem na mnie, zaczęli czytać napisy na grzbietach kaset w oszklonej szafce, przekrzywiając przy tym głowy aż do skrętu szyi, bo kasety stały pionowo.Nic im z tego nie przyszło.— No tak — mruknęła Martusia.— To byłoby za proste.— One się kiedyś znajdą — zapewniłam pocieszająco.— Jak zacznę szukać czegoś innego.— Albo jak może pójdziesz drogą dedukcji.? — powiedziała Martusia z nadzieją.— No właśnie, gdybym sobie przypomniała, co ja wtedy robiłam.Nie wiem, czy ten nieszczęsny człowiek nam wierzył, czy też był pewien, że się wygłupiamy, ale równowagi nie stracił.Uparte oczekiwanie biło z niego niczym żar z pieca.Zaproponowałam, żeby wziął udział w poszukiwaniach, wspomagając nasze wysiłki.Wspólnymi siłami przejrzeliśmy półki z książkami, śmietnik na kredensie kuchennym, pudło pełne fotografii, wszystkie płaszczyzny poziome wokół komputera, biurko i regał z dokumentami, bez rezultatu.Poszłam drogą dedukcji.Co ja wtedy robiłam, do diabła.?! Wiem, znalazłam kalkulatorek w jakimś dziwnym miejscu.A, na lodówce.Dlaczego.? A, prawda, chowałam pierogi do zamrażalnika, zadzwoniła Anita.Zerwałam się jak oszalała i runęłam do lodówki, szarpnięciem otworzyłam zamrażalnik.Owszem, leżały tam te pierogi, mięso w sreberku, mrożony bób i coś jeszcze, też opakowane w srebrną folię.Obejrzałam to z wielkim zaciekawieniem.Flaki.Coś podobnego, wcale nie pamiętałam, że mam flaki!Kaset jednakże nie było.Marta skrupulatnie sprawdziła wszystkie produkty poniżej, znalazła na małym talerzyku nędzną reszteczkę pieczonego schabu, kompletnie zapleśniałą, nie pytając mnie o zdanie, wyrzuciła to do śmieci, nie całość rzecz jasna, tylko były produkt spożywczy.Talerzyk umieściła w zlewie.Przy okazji wyjęła piwo i ruszyła do pokoju.Cezary Piękny twardo chodził za nami i patrzył nam na ręce.— Zadzwoniła wtedy Anita i powiedziała mi o Trupskim — oznajmiłam, bo od początku myślałam na głos.— Okazuje się, panie majorze, że ten Stefan Trupski, o którego mnie pan pytał, to jest Antoni Lipczak, uduszony w Marriotcie.— Co takiego.?!Wyrwało mu się jak normalnemu, zaskoczonemu człowiekowi, ale opanował emocję w ułamku sekundy.Skamieniał jakby podwójnie i tylko patrzył wzrokiem uprzejmie pytającym.— Antoni Lipczak, uduszony w Marriotcie, kiedyś nazywał się Stefan Trupski — powtórzyłam cierpliwie.— Zmienił nazwisko.Jak to? Nie wiedział pan o tym?— Skąd pani to wie?— Od Anity Larsen.Znała go z widzenia dawno temu.Mówi, że węszył nachalnie i wciskał się wszędzie.Może pan ją przesłuchać przez telefon, chociaż chyba już dzisiaj pojechała do Włoch.Ale wróci — dodałam pocieszająco, chcąc go jakoś na nowo uruchomić.Udało się, połowa kamienia w nim sklęsła.— Tak, rozumiem.Jaki to ma związek z kasetami?— No właśnie.Trupski mnie natchnął, wiem, że od razu poleciałam do komputera i zapisałam pomysły, on nam pasuje, jeśli nie osobą, to poczynaniami albo może odwrotnie.Kasety się widać obraziły i poszły dokądś same.— Był ktoś u pani w tym czasie? — spytał piękny Czaruś drewnianym głosem.— Rozumiem, że nie pyta pan o gości sprzed roku.Zaraz.Oglądaliśmy je przedwczoraj wieczorem, W grę wchodzi dzień wczorajszy i większość dzisiejszego.Wczoraj był wtorek, nie, nikogo.Owszem, listonosz, przyniósł coś poleconego, wieczorem, nie wchodził, załatwiliśmy wszystko w progu.Dzisiaj koło południa wyniosło mnie do Oszołoma przez ten cholerny akumulator, przedtem, jak łatwo zgadnąć, nikt mi wizyt nie składał, otaczają mnie ludzie przyzwoici i taktowni, a nie jakieś tam głupie ranne ptaszki.Wróciłam przed drugą i czekałam na wiadomości od Martusi, żywego ducha nie było.Złodzieja też nie — zapewniłam go od razu, bo już usta otwierał, żeby o to spytać.— Od czasu włamania do mnie przed dwoma laty mam drzwi na byka, może pan sobie obejrzeć.Jeszcze do tej pory by się męczyli.Czaruś Piękny rzeczywiście poszedł obejrzeć drzwi.Spodobały mu się.— Z tego wynika, że kasety muszą być u pani.?— Owszem.Mam sklerozę, ale nie do tego stopnia, żeby z kasetami w ręku jechać do Oszołoma po zakupy.I to jeszcze bezwiednie.Ale niech pan się nie martwi, jutro przychodzi moja sprzątaczka.Ona znajdzie.— Dlaczego pani tak myśli?— Bo ona znajduje wszystko, co mi ginie.Nie wiem, jakim sposobem.Czasem przypadkiem, w trakcie sprzątania, a czasem szuka specjalnie.Jestem pewna, że znajdzie i te cholerne kasety, dostanie je pan.— Ej.! — wtrąciła się niespokojnie Martusia.— Nie ma problemu — uspokoiłam ją.— Ten pan ma chyba dosyć rozumu, żeby docenić wartość kopii? Będzie ci wisiał nad karkiem, ale przeczeka, wytrzymasz to jakoś.A jak powie, że nie, ukryję przed nim fakt znalezienia, w ogóle zabronię Heni szukać.Cezary Piękny wyraźnie łamał się w sobie, najwidoczniej niepewny, na którą stronę się przechylić, pnia czy człowieka.Zdecydował się na postać bardziej ludzką.— Nie będę przed paniami ukrywał, że potrzebne mi to jest pilnie.Nie musiał, a nawet nie mógł mówić dalej, przerwałam mu od razu.— No pewnie, skoro spalił się Grocholski.Rozmawialiśmy o nim.Sama twierdziłam dopiero co, ściśle biorąc przedwczoraj, że dźwięki należy wyodrębnić i zapisać, i że to sprawa policji.Ludzie wiedzą wszystko, nawet plotki są cenne, ta gadatliwa baba może wcale nie być głupia, a jak pan chce, możemy panu zaraz z detalami opowiedzieć, co tam widać i słychać.Oglądałyśmy całość parę razy.Rezultat naszej wspólnej opowieści był taki, że Cezary Piękny prawie dostał wypieków.Stanowczo zażądał ode mnie numeru samochodu tego faceta z wąsami, kitką i garbkiem na nosie.Podałam mu go z pamięci, kategorycznie odmówiwszy latania po schodach, a Martusia zaświadczyła, że mówię to samo, co poprzednio.Poszedł na szalone ustępstwo, zgodził się ugrzęznąć w telewizji przy boku Marty, oglądając obraz w trakcie kopiowania, wyraźnie bowiem było widoczne, że inaczej ze mnie nie wydusi nic.Alzheimer, chwalić Boga, jeszcze u nas nie jest karalny.Następnie zamilkł i najprawdopodobniej zaczął się wahać.Doskonale wiedziałam, o co mu chodzi.Alternatywą było natychmiastowe tak zwane przeszukanie z nakazem prokuratorskim w ręku, ale nie miałam najmniejszych wątpliwości, że brakuje mu ludzi, ponadto prokurator to nie straż pożarna i tak błyskawicznie nie działa.Nie mówiąc już o tym, że skończyły się godziny pracy.Zanim zostanie złapany, przekonany i dokona wszelkich niezbędnych formalności, o ile w ogóle zgodzi się odwalać robotę w godzinach nadliczbowych, nadejdzie dzień jutrzejszy.Powinien zatem usunąć mnie z mojego własnego mieszkania, najlepiej do aresztu, a co najmniej zostawić człowieka, jeśli nie w środku, to za drzwiami, na klatce schodowej.Mogłam przecież te kasety znaleźć, wynieść, zniszczyć, ewentualnie w nocy ktoś mógł się do mnie wedrzeć, poderżnąć mi gardło i zabrać bezcenne dowody rzeczowe.Osobiście łatwiej by mi przyszło uwierzyć w poderżnięcie dwudziestu gardeł, już widzę tego włamywacza, jak trafia do kaset niczym po sznurku.A do tego jeszcze mogłam złośliwie wyrzucić je przez któreś okno.Czyli musiałby zostawić trzech ludzi, bo moje okna wychodziły na różne strony.Biedny człowiek, tyle komplikacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|