Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kropelki w ziółkach, cóż to jest, a podusz­kę na czyjejś twarzy można potrzymać dla żartu, gdzie tu morderstwo.?A Wielki Diament lśnił kuszącym blaskiem.***Panią Davis znaleziono komisyjnie.Służąca, któ­ra przyszła uporządkować kominek, nie mogła dos­tać się do zamkniętego pokoju, a pukanie nie da­wało rezultatu.Kolejne szczeble drabiny służbowej doprowadziły do kamerdynera, który nie zalecił wy­ważenia drzwi, tylko zaproponował wejście przez okno.Pani Davis miała je zawsze otwarte, ponieważ lubiła świeże powietrze.Do drugiego piętra żadna drabina wprawdzie nie sięgała, ale istniały okna strychu.Na linie z małego okienka opuścił się zręcznie młody lokajczyk, zachwycony rozrywką.Cała zgro­madzona pod domem służba zgodnie stwierdziła, że po raz pierwszy pani Davis dostarczyła wszystkim jakiejś przyjemności.Akrobatycznych ćwiczeń nie oglądała tylko Arabella, która jeszcze spała, uczestniczył w nich za to zdumiony i zaniepokojony George, który o wczesnym poranku uprawiał przejażdżki pod oknami ukochanej.Nie mógł już doczekać się chwili, w której zyska prawa do przebywania przy Arabelli przez całą dobę na okrągło.Lokajczyk otrzymał ścisłe rozkazy, które wypełnił skrupulatnie.Do pani Davis się nie zbliżał, najwy­raźniej w świecie również jeszcze spała, a nie miał najmniejszej ochoty być tym, który ją obudzi.Pod­niósł leżący na dywanie klucz, wetknął go w zamek i przekręcił.Drzwi stanęły otworem.Kwestia leżącego na podłodze klucza, który po­winien tkwić w zamku, na razie nie została podjęta.Marietta, zamykając drzwi od zewnątrz swoim wy­trychem, klucz musiała usunąć i zostawiła go na podłodze tak, jak wypadł.Nie był to pomysł najlep­szy, ale dziko przejęty swoją rolą lokajczyk prawie tego nie zauważył.Podnoszenie klucza z podłogi umknęło mu z pamięci, szczególnie że nie musiał go szukać, dostrzegł go od razu, z daleka, nic nie myślał, podniósł i otworzył.Nawet nikomu o tym nie powiedział.Fakt wyszedł na jaw później i nie­jakiemu panu Thompsonowi dał coś niecoś do myś­lenia.Pan Thompson był londyńskim inspektorem po­licji i przybył na miejsce razem z wezwanym leka­rzem, który potwierdził nadzieje personelu.Pani Davis nie żyła.Umarła we śnie.Może była chora na coś, czego nie leczyła, utrzymując chorobę w tajem­nicy.? Sprawa ziółek wyskoczyła od razu, odnale­ziono ich zapas z łatwością, przy okazji znaleziono także niezły zapasik opium.Inspektora policji, rzecz jasna, nikt nie wzywał.Pan Thompson był zwyczajnym znajomym z młodości sir Blackhilla, wracał z wizyty od swojej siost­ry, zrobił sobie krótki urlopik i po drodze zamierzał wstąpić do arystokratycznego przyjaciela.Tak sobie, dla przyjemności.Pisał właśnie liścik w miejscowej gospodzie, zawiadamiając o przybyciu, kiedy dotarło do niego nagłe zamieszanie w okolicy.Doktor już leciał i pan Thompson, machnąwszy ręką na liścik, poleciał za nim.George młodszy jego widokiem bardzo się ucie­szył.Inspektora Thompsona bardzo lubił i cenił wy­soko, w domu niegdyś stryja, a obecnie narzeczo­nej, czuł się już jak u siebie, zaprosił przybysza na śniadanie, polecając zawiadomić o wszystkich wy­darzeniach Arabellę.Przedtem jednak, przy pomocy lekarza i funkcjonariusza policji miejscowej, spró­bowali zbadać, co się właściwie z panią Davis stało i dlaczego tak nagle zeszła z tego świata.Zaczęli od służby.Marietta postarała się we właściwej chwili wydać lekki okrzyk, dzięki czemu została przesłuchana ja­ko pierwsza.Z wielkim przejęciem wyjawiła swoje spostrzeżenia, tak, pani Davis od śmierci pułkow­nika dręczyła się czymś, źle sypiała, popadała w me­lancholię i rozdrażnienie, próbowała różnych ziół na uspokojenie i na sen.Bywała jakaś dziwna.A co do opium, to Marietta od pewnego czasu zauważyła, że było używane.Ktoś je ruszał.Robiło się go coraz mniej.Nic nie mówiła, bo myślała.sądziła.oba­wiała się.że to może sama jaśnie pani.bardzo, bardzo przeprasza.Słuchając jej nagłego jąkania, obudzona już i ubra­na w strój poranny, Arabella wzruszyła ramionami, nie zgłaszając żadnych pretensji za głupie posądze­nie, i Marietta bardzo demonstracyjnie odetchnęła z ulgą.Dołożyła już bez oporu, a nawet gorliwie, że teraz jej przychodzi na myśl.Panią Davis dwa razy zastała obok takiej specjalnej hinduskiej szafeczki jaśnie pani.Po tym pięknym początku wszystkie następne py­tania brzmiały sugestywnie, z czego pytający nie zda­wali sobie sprawy.Każdy kolejny przesłuchiwany potwierdzał opinię pierwszego świadka, nawet Ara­bella, nawet sam George, cała służba zaś czyniła nag­le spostrzeżenie, że tak, istotnie, pani Davis była jakaś dziwna, o te swoje ziółka dbała jak o źrenicę oka, w nocy czasem błąkała się po domu, chyba nie mogła spać, ale, oczywiście, nikt nie ośmielał się zadawać jej pytań.Samobójstwa pani Davis nie przypisano.Stwier­dzono przypadkowe przedawkowanie środków na­sennych i tyle.Państwo Blackhill wyprawili jej przyz­woity pogrzeb, a spadek po niej, całkiem godziwy, wziął jakiś daleki kuzyn, odnaleziony przez doradców prawnych, zachwycony niespodziewanym uśmie­chem fortuny.W głowie mu nie postało dociekanie, czy aby na pewno starszawa krewna zgasła w sposób naturalny.Pojawiło się za to pytanie w tej kwestii w głowie inspektora Thompsona.Powodów do niepokoju nie miał żadnych, coś go jednak delikatnie skrobało, węszył jakąś nieprawidłowość i nie mógł sobie uświadomić, skąd pochodzi swąd.Na brak zajęć nie cierpiał i czasu miał mało, ale w nielicznych wol­nych chwilach w kółko odczytywał swoje notatki i zwierzał się na piśmie samemu sobie.Wszyscy zeznawali to samo, szczerze i bez wahań, ale w tej zgodnej orkiestrze gdzieś mu dźwięczał fałszywy ton.W odnalezieniu tego zgrzytu dopomógł mu sir Henry Meadows.***Sir Meadowsa uporczywie interesowało wszystko, co dotyczyło pułkownika Blackhilla i wdowy po nim, Arabelli.Od posądzeń o kradzież diamentu w zasa­dzie się odczepił, samobójstwo pułkownika wyda­wało się argumentem ostatecznym, ale gdzieś ten diament musiał się przecież podziać.Arabelli nie podejrzewał, do głowy mu nie przyszło, że angielska dama, w tamtych czasach jeszcze młoda dziewczyna, mogłaby sama, osobiście, dokonać podobnego czy­nu, bez opieki znaleźć się w indyjskiej dżungli, nie zostać rozszarpana przez tygrysy, pokąsana przez węże, zamordowana przez opryszków i w ogóle nie zwariować ze strachu.Niby tej dżungli był tam wte­dy mały kawałek, ale jednak.Wedrzeć się do strzeżo­nej świątyni i z zimną krwią dokonać zamiany dia­mentu na szkło? Absolutnie wykluczone.Nie znał dostatecznie dobrze charakteru Arabelli i pojęcia nie miał o uczuciach, jakie nią miotały, a były to uczucia tej miary, że własną siłą mogły uśmiercić owego ewentualnego tygrysa, nie wspominając o złoczyńcy w ludzkiej postaci.Wielki Diament wciąż korcił go i denerwował [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript