[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Nie mogłabyś znaleźć jakiegoś innego miejsca? Znudził mi się widok.- Nie przeciągaj struny.Z odbezpieczonym rewolwerem przystawionym do głowy nic nie mógł zrobić.Po kilku sekundach znowu siedział na podłodze przykuty do rury.Pół godziny później Teresa postanowiła pojechać do sklepu po aspirynę i zupę.Zapytała Richarda, czy ma jakieś życzenia.Poprosił o lody.Uznał, że mogą mu pomóc na gardło.Gdy Teresa wyszła, Jack znowu poprosił o zgodę na pójście do łazienki.- Tak, pewnie - odparł Richard, nie ruszając się z kanapy.- Naprawdę.Ostatnim razem nie zdążyłem.Richard roześmiał się.- No to masz teraz gówniany problem do rozwiązania.- Daj spokój.To zabierze minutkę.- Słuchaj.Jeżeli tam przyjdę, to wyłącznie po to, żeby ci strzelić w łeb.Kapujesz?Zrozumiał aż za dobrze.Dwadzieścia minut później usłyszał chrzęst opon na żwirowej drodze.Poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny.Czy to Black Kings? Ogarnęła go panika.Bez nadziei wpatrywał się w rurę.Drzwi otworzyły się.Z ulgą zobaczył wchodzącą do domu Teresę.Rzuciła torbę z jedzeniem na stół w kuchni, wróciła do pokoju, położyła się na kanapie i zamknęła oczy.Kazała Richardowi rozpakować zakupy.Wstał bez entuzjazmu.Włożył część produktów do lodówki, lody do zamrażalnika, a puszkę z zupą do szafki.Na dnie torby znalazł aspirynę i paczkę krakersów z masłem orzechowym.- Możesz dać kilka krakersów Jackowi - powiedziała Teresa.Richard spojrzał na więźnia z góry.- Chcesz? - zapytał.Jack skinął głową.Ciągle czuł się chory, ale apetyt mu wrócił.Od poprzedniego popołudnia, kiedy czekał pod lombardem, nie miał nic w ustach.Richard karmił Jacka jak ptasia mama pisklę.Wkładał mu do ust całe ciastka, które Jack łakomie gryzł i połykał.Po zjedzeniu pięciu krakersów poprosił o wodę.- Za cholerę! - podniósł głos Richard.Wściekał się, że ten obowiązek spadł na niego.- Daj mu! - zawołała z pokoju Teresa.Richard niechętnie zrobił, o co go proszono.Jack wypił szklankę wody i podziękował.Richard kazał mu dziękować Teresie.- Przynieś mi dwie aspiryny i szklankę wody - poprosiła Teresa.Richard stracił cierpliwość.- A co ja jestem, służący?- Zrób to, nie gadaj - odpowiedziała również rozdrażniona.Po kolejnych trzech kwadransach dał się słyszeć samochód.- Wreszcie! - zawołał Richard, odrzucił czasopismo i zerwał się z kanapy.- Czy oni jechali przez Filadelfię? - Skierował się do drzwi, a Teresa podniosła się i usiadła.Zdenerwowany Jack z trudem przełknął ślinę.Czuł, jak puls tętni mu w skroniach.Zrozumiał, że zostało mu niewiele życia.Richard podszedł do drzwi.- Cholera! - zawołał.Teresa wyprostowała się.- Co się stało?- To Henry, pieprzony dozorca! - szepnął ze złością Richard.- Co my teraz zrobimy?- Zajmij się Jackiem.Ja z nim pogadam.- Wstała i zatoczyła się, czując silny dreszcz.Zebrała się w sobie i wyszła na zewnątrz.Richard przykucnął przy Jacku.Uniósł rękę z bronią.Rewolwer trzymał teraz za lufę jak toporek.- Jedno słowo, a wybiję ci z głowy ochotę do życia.Jack spojrzał na Richarda i dojrzał w jego oczach determinację.Usłyszał zatrzymujący się przed domem samochód, a później prztłumiony głos Teresy.Jack znalazł się w niezwykle kłopotliwej sytuacji.Mógł krzyknąć, ale nie wiedział, czy zdołałby wydobyć głos, zanim Richard wymierzy mu cios.Z drugiej jednak strony jeśli nie spróbuje, w każdej chwili znajdzie się twarzą w twarz z Black Kings i niechybną śmiercią.Zdecydował się zaryzykować.Odchylił głowę do tyłu i zaczął wzywać pomocy.Jak się spodziewał, Richard wymierzył mu cios w czoło.Krzyk został ucięty, zanim przerodził się w jedno choćby słowo.Ogarnęła go litościwa ciemność.Przytomność odzyskiwał na raty.Najpierw uświadomił sobie, że nie otwierają mu się oczy.Wysilił się i odemknął prawą powiekę, minutę później lewą.Kiedy wytarł twarz w rękaw, zrozumiał, że zlepiła je zakrzepła krew.Na czole, na linii włosów wyczuł sporą ranę.Wiedział, że to dobre miejsce do wymierzenia potężnego razu.Ta część czaszki była najmocniejsza.Zamrugał, by lepiej widzieć.Sprawdził godzinę na zegarku.Było tuż po czwartej.Potwierdzało to słabe, popołudniowe słońce przysyłające swe promienie przez okno nad zlewozmywakiem.Spojrzał w stronę pokoju.Z tego, co mógł dostrzec z kuchni, zauważył, że ogień przygasł, a Teresa i Richard leżeli bez ruchu.Jack zmienił pozycję i poruszył przy tym butelkę z płynem do czyszczenia szyb.- Co on tam robi? - zapytał Richard.- A kogo to obchodzi? - odpowiedziała obojętnie Teresa.- Już po czwartej - zauważył Richard.- Gdzie są ci twoi zaprzyjaźnieni gangsterzy? Jadą tu na rowerach?- Mam zadzwonić i sprawdzić?- Nie, poczekamy jeszcze z tydzień.Richard położył na piersiach aparat telefoniczny i wykręcił numer.Kiedy uzyskał połączenie, poprosił o rozmowę z Twinem.Po dłuższej chwili odezwał się szef gangu.- Dlaczego, psiakrew, jeszcze tam jesteś? Cały dzień tu czekamy.- Człowieku, nie przyjadę.- Przecież mówiłeś, że przyjedziesz.- Nie mogę, człowieku.Nie mogę.- Nawet za tysiąc dolarów?- Nawet.- Ale dlaczego?- Ponieważ dałem słowo.- Dałeś słowo? Co to znaczy?- To, co powiedziałem.Nie rozumiesz po angielsku?- Przecież to śmieszne.- Facet, to twoje zdanie i twoje przyjęcie.Sam zajmij się tym gównem.Richard zorientował się, że rozmowa została przerwana.Trzasnął słuchawką.- Bezwartościowa szumowina.Nie zrobi tego.Nie do wiary.Teresa usiadła na tapczanie.- I tyle z pomysłu.Jesteśmy w punkcie wyjścia.- Nie patrz tak na mnie.Ja tego nie zrobię.Już ci wyjaśniłem dlaczego.To twoja sprawa, siostrzyczko.Do diabła, wszystko to przynosiło tobie korzyści, nie mnie.- Przypuśćmy.Ale czy sam nie czerpałeś z tego chorej radości? W końcu mogłeś użyć tych swoich bakterii zbieranych przez całe życie.A teraz nie możesz zrobić takiej prostej rzeczy.Jesteś zwykłym.- zabrakło jej słowa.- Degeneratem! - dopowiedziała po chwili zastanowienia.- Proszę, proszę, ty za to jesteś krystalicznie czysta.Nic dziwnego, że mąż uciekł od ciebie.Twarz Teresy zapłonęła.Otworzyła usta, ale nie wydała z siebie ani dźwięku.Nagle sięgnęła po broń.Richard cofnął się.Wystraszył się, że przesadził, poruszając zakazany temat
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|