[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Kopnąłem Culhwcha, aby nie komentowałprzypadkiem słów królowej.Ban wstał i wskazał drzwi do biblioteki.- Zgromadziłem tutaj siedem tysięcy osiemset czterdzieści trzy zwojepergaminu - oznajmił uroczyście.- To skarbnica ludzkiej wiedzy.Jeśli miastoupadnie, zginie nasza cywilizacja.- W tym miejscu opowiedział nam legendę obohaterze, który wszedł do labiryntu, aby zabić potwora, i ciągnął za sobą wełnianąnić, by móc potem odnalezć w ciemnościach drogę powrotną.- Moja biblioteka -wyjaśnił w końcu sens przydługiej opowieści - jest jak ta nić.Gdy ją zgubicie,panowie, pogrążymy się w wiecznym mroku.Błagam więc, walczcie! - Przerwał idodał z uśmiechem: - Wezwałem już posiłki.Wysłałem listy do Broceliandii i doArtura.Myślę, że niebawem ujrzymy na horyzoncie łodzie naszych przyjaciół!Pamiętajcie, że Artur przysięgał przybyć nam z pomocą!- Musi teraz walczyć z Saksonami - wtrącił się Culhwch.- Przysięga zobowiązuje! - stwierdził z wyrzutem Ban.Galahad zapytał, czy będziemy robili wypady na obozowisko Franków.Mogliśmy z łatwością dotrzeć łodziami na ląd i przybić do brzegu na wschód albo nazachód od ich pozycji.Lancelot odrzucił jednak ten pomysł.- Jeśli opuścimy fortecę, zginiemy - stwierdził.- Taka jest prawda.- Nie będzie żadnych wypadów? - zapytał zawiedziony Culhwch.- Jeśli opuścimy fortecę, zginiemy - powtórzył Lancelot.- Dostajecie wyraznyrozkaz: nie wychodzić poza mury.- Oznajmił następnie, że stu weteranów wojny,najlepszych wojowników Benoic, będzie strzegło głównej bramy, pięćdziesięciuocalałych żołnierzy z Dumnonii miało bronić zachodnich murów, a pospoliteruszenie, wsparte przez uciekinierów z lądu, pozostałej części wyspy.Sam Lancelot,wraz z ubranymi w białe płaszcze członkami straży pałacowej, zamierzał obserwowaćz pałacu przebieg walki i interweniować, gdyby ktoś potrzebował wsparcia.- Równie dobrze można wzywać na pomoc wróżki - mruknął Culhwch.- Znowu masz czkawkę? - spytał Lancelot.- Jem za dużo ryb, książę - odparł Culhwch.Król Ban zaprosił jeszcze wszystkich do odwiedzenia biblioteki, pewnie po to,byśmy docenili, jak wielkiego mamy bronić skarbu.Uczestniczący w radziewojownicy weszli tam bez szczególnego entuzjazmu i gapili się bezmyślnie naułożone w pudełkach pergaminy, potem jednak przystanęli w przedsionku biblioteki,podziwiając piersi półnagiej harfistki.Tylko Galahad i ja zabawiliśmy dłużej wśródbezcennych zbiorów.Garbaty ojciec Celwin siedział ciągle pochylony nad starymstołem, opędzając się od szarego kota, który trącał łapką jego gęsie pióro.- Nadal badasz rozpiętość skrzydeł aniołów, ojcze? - zapytałem.- Ktoś musi to robić - odparł i odwróciwszy się łypnął na mnie okiem.- Coś tyza jeden?- Nazywam się Derfel, ojcze.Pochodzę z Dumnonii.Spotkaliśmy się dwa latatemu.Dziwię się, że jeszcze tu jesteś.- Nie interesuje mnie twoje zdanie na ten temat.Prawdę mówiąc, wyjeżdżałemstąd na jakiś czas.Byłem w Rzymie.Parszywe miejsce.Myślałem, że Wandalowiezrobili tam porządek, ale miasto jest ciągle pełne księży i pulchnych chłopców, więcwróciłem tutaj.Harfistki Bana są o wiele ładniejsze niż rzymscy cwele.- Rzucił minieprzyjazne spojrzenie.- Czy zależy ci, żebym nie zginął, Derflu z Dumnonii?Nie mogłem powiedzieć, że nie, choć miałem na to wielką ochotę.- Jestem tu, żeby bronić ludzi od śmierci - odparłem dość pretensjonalnymtonem.- Ciebie także, ojcze.- Oddaję się więc pod twoją opiekę - powiedział, odwracając ode mnie swąszpetną twarz i przepędzając ze stołu kota, który bawił się jego gęsim piórem.-Odpowiadasz za moje życie.Teraz idz już i walcz, a ja zrobię tymczasem cośpożytecznego.Chciałem dowiedzieć się czegoś o Rzymie, ale Celwin zbył moje pytaniamachnięciem ręki, poszedłem więc do magazynu przylegającego do murów pozachodniej stronie wyspy, który na czas oblężenia stał się naszą kwaterą.Galahad,uważający się już za honorowego obywatela Dumnonii, był stale z nami.Próbowaliśmy wspólnie policzyć Franków, którzy cofali się przed falami przypływupo kolejnej nieudanej próbie znalezienia bezpiecznej drogi na wyspę.Bardowieopiewający oblężenie Ynys Trebes twierdzą, że wrogów było więcej niż ziaren piaskuw zatoce.To przesada, ale ściągnęły ich rzeczywiście ogromne zastępy.OddziałyFranków przybywały z całej zachodniej Galii, aby zdobyć Ynys Trebes, perłęArmoryki, krążyły bowiem pogłoski, że zgromadzono tam skarby upadłego ImperiumRzymskiego.Zdaniem Galahada mieliśmy przeciwko sobie trzy tysiące Franków, jaszacowałem ich liczbę na dwa tysiące, a Lancelot na dziesięć tysięcy.Tak czyinaczej, stanowili potężną armię.Pierwsze ataki Franków zakończyły się ich całkowitą klęską.Znalazłszy drogędo wyspy przypuścili szturm na główną bramę i zostali krwawo odparci.Następnegodnia zaatakowali mury z naszej strony i spotkało ich podobne przyjęcie, tyle że tymrazem nie wycofali się w porę i przypływ odciął im drogę odwrotu.Niektórzy utonęli,próbując przedostać się w bród na ląd, inni szukali schronienia na wąskiejpiaszczystej mierzei pod murami, gdzie dopadli ich włócznicy, którymi dowodziłBleiddig.Opuszczając fortecę złamał rozkaz wydany przez Lancelota, zabił jednaktylu wrogów, że książę udawał, iż sam polecił mu to zrobić, a pózniej, po śmierciBleiddiga, twierdził nawet, że osobiście poprowadził żołnierzy do ataku.Fili ułożylipieśń o bohaterstwie Lancelota, który uśmiercił tylu Franków, że w zatoce powstałagrobla z ich zwłok, w rzeczywistości jednak to Bleiddig walczył z nieprzyjacielem, aksiążę pozostał w pałacu.Przez kilka następnych dni ciała poległych wojownikówunosiły się na wodzie wokół wyspy, stanowiąc pożywienie dla mew.Wkrótce potem Frankowie zaczęli budować groblę.Zcinali setki drzew, kładlije na piasku i obciążali głazami dostarczanymi przez niewolników.Przypływy wrozległej zatoce wokół Ynys Trebes bywały bardzo gwałtowne.Woda sięgała czasemna wysokość czterdziestu stóp i cofając się niszczyła groblę, ale Frankowie zwozilinastępne pnie i kamienie, naprawiając szkody wyrządzone przez fale.Mieli tysiąceniewolników i nie dbali o to, ilu ich zginie.Grobla była coraz dłuższa, a nasze zapasyżywności wyraznie się kurczyły.Początkowo kilka rybackich łodzi wyruszało napołowy, a inne przywoziły zboże z Broceliandii, ale odkąd Frankowie przechwycilidwie z nich i rozpruli brzuchy wszystkim członkom załogi, żaden szyper nie odważyłsię już wypłynąć w morze.Mieszkający w pałacu poeci, którzy z dumą dzierżyli wdłoniach włócznie, mieli pod dostatkiem pożywienia, ale my, wojownicy,zdrapywaliśmy ze skał małże, jedliśmy kraby i mięczaki albo szczury schwytane wmagazynie, który był nadal wypełniony skórami, solą i beczkami gwozdzi.W każdymrazie nie głodowaliśmy.Zakładaliśmy pod skałami wiklinowe wnyki i choć podczasodpływu Frankowie je niszczyli, prawie codziennie udawało nam się złapać trochęryb.W czasie przypływu wrogowie okrążali na łodziach wyspę i wyciągali wnykiumieszczone dalej od brzegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|