[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zasłony i niskie przepierzenia oddzielały niewielkiepokoje; na antresoli poczułem się jak w domu.Jednodniówka znalazła dla nasustronny kącik wysłany poduszkami, gdzie oboje ułożyliśmy się do snu.Mówiłanieustannie, jakby chciała mnie przyciągnąć do Rejestru siłą opowieści.Opowia-dała, póki nie przeszkodziło jej ziewanie.Czuła się szczęśliwa, ponieważ byłatam, gdzie chciała; cieszyła się, że jestem przy niej i widzę na własne oczy jejulubione miejsca.Dziwne uczucie ogarnęło mnie, gdy o tym rozmyślałem.Tak,doktor Boots, ukształtowałaś swoich ludzi.nie, raczej pozwoliłaś im, by samisiebie kształtowali.Tacy byli szczęśliwi, tacy niezwykli!Ci z Rejestru doktor Boots posiadali trudną dla mnie umiejętność, którą Jed-nodniówka przyswoiła sobie, mieszkając wśród nich; chodzi o to, że spali jak koty.A właściwie drzemali.Jednodniówka przesypiała kilka godzin, wstawała i przezjakiś czas była aktywna, potem drzemała i znów się budziła.W nocy słyszałemkilka razy, jak wstaje i wychodzi, powraca, by na mnie spojrzeć zniecierpliwionaprzydługim odpoczynkiem.Nie mogłem się obudzić, bo opadły mnie sny, jakiezwykle nawiedzają przybysza w dziwnych miejscach.Nie byłem w stanie się odnich uwolnić.Ocknąłem się, słysząc własny krzyk wywołany iluzoryczną przy-godą.Leżałem z otwartymi oczyma, próbując sobie przypomnieć, gdzie jestem.114Chwiejnym krokiem szedłem wśród zasłon; wkrótce zatrzymałem się na skrajuantresoli i popatrzyłem z góry na wielką salę zalaną błękitnawym światłem po-ranka, padającym przez mur przechodni.Jednodniówka stała w pobliżu z rękomaopartymi na kolanach, pochylona nad niskim muskularnym człowiekiem o ciem-nej skórze, który siedział, trzymając na kolanach kulę z przejrzystego niebieskiegoszkła; obracał ją tak, by chwytała słoneczne promienie.Trzymał w ustach cybuchmałej drewnianej fajki, z której ulatywał obłok białego dymu.Powlokłem się do nich, mijając grupki, które milkły, kiedy się do nich uśmie-chałem.Podszedłem bliżej i ujrzałam na ręku ogorzałego mężczyzny bransoletęz niebieskiego kamienia dar ofiarowany przez Jednodniówkę tamtego dnia,gdy handlowano w Małym Domostwie.Miał na imię Houd, a gdy wypowiedziałje głośno, wydało się miłe dla ucha, przeciągłe i niewymawialne jak kocie wes-tchnienie.Zebrało się wokół nas sporo gapiów zainteresowanych moją osobą;śmiało jak kocury przyglądali się moim włosom spiętym w kucyk, podziwialiokulary i zachodzili w głowę, jak można nie znać obyczajów doktor Boots orazjej Rejestru.Niewiele rozumiałem z ich paplaniny, chociaż słowa były mi zna-ne.Spostrzegłem czarno-białego kota imieniem Brom, spacerującego przed bu-dynkiem w porannym słońcu po kamiennym pustkowiu.Jednodniówka i resztazgromadzonych przyglądała się, jak daremnie usiłuję pokonać mur przechodni przeszkodę nie do sforsowania dla każdego nowicjusza.Miałem z tym duże trud-ności.Ilekroć podchodziłem bliżej, czułem gorący, jakby metaliczny powiew, alemimo usilnych starań nie mogłem się wydostać.Rozejrzałem się i na wszystkichtwarzach zobaczyłem ten sam uśmiech. Daremny wysiłek rzucił Houd, nie wyjmując fajki z ust.Jednodniówkapodeszła i odciągnęła mnie na bok. Jest tylko jedno wyjście dodała. Jak mogłeś tego nie dostrzec? Tylkojedno wyjście.Wzięła mnie za rękę; ruszyliśmy po biało-czarnych płytkach ku ciężkim szkla-nym drzwiom w przeciwległej ścianie budynku.Wyszedłszy na zewnątrz, obeszli-śmy go, by wkrótce stanąć przed fasadą w jasnym świetle poranka, a następnierzucić się w niezgłębioną ciemność muru z Bromem u boku; wbrew obawom wy-chynęliśmy z mroku po drugiej stronie, zdyszani i mocno przytuleni. Jedno wyjście powtórzyła Jednodniówka. Jest tylko jedno wyjście.Nauczyłam się tego i dobrze pamiętam lekcję.Rozumiesz w czym rzecz?Houd zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy wsłucha-łem się w jej słowa i wszystko pojąłem; zdawałem sobie sprawę, że coś mi umknę-ło.Jak każdy nowicjusz popełniłem głupstwo; usiłowałem wsunąć ramię w murprzechodni i zaraz je wyciągnąć.Wystarczyła jedna próba, by pójść po rozum dogłowy.xxx115W Małym Domostwie miesiąc, minuta lub mila wydają się równie nieokre-ślone; aniołowie nadawali tym wyrazom konkretne znaczenia, a miesiące, minutyi mile były określonej długości.U nas mogą być dłuższe lub krótsze, zależnie odokoliczności.W Rejestrze podobnie traktują minuty i mile, lecz długość miesię-cy nie podlega dyskusji.Przyporządkowują im pewne liczby; miesiąc liczy mniejwięcej trzydzieści dni; takich odcinków czasowych jest w roku dwanaście, a kie-dy miną, mamy nowy początek.Próbowali mi wyjaśnić, dlaczego co czwarta zimajest dłuższa o jeden dzień pozbawiony osobnego numeru.Dla mnie nazwa miesiąca określa porę roku.Zdarzają się lata z dwoma marca-mi, ale bez kwietnia; niekiedy pazdziernik zaczyna się w połowie września.Mimoto uwielbiam kalendarz Rejestru, bo nie tylko pozwala liczyć dni, lecz także wy-licza dwanaście pór roku.W Centrum Usługowym stał budynek z pomarańczowym dachem i białą wie-życzką, zwany przez mieszkańców Domem Dwudziestu Ośmiu Zapachów; tampowstawała większość medykamentów oraz innych specyfików, z których słynąłRejestr.Jednodniówka mnie tam zaprowadziła; usiedliśmy na krzesłach przy nie-wielkim stoliku, ukryci w półmroku przed oczami gapiów.Wielkie okna DomuDwudziestu Ośmiu Zapachów były kiedyś oszklone, ale szyby popękały, a futry-ny zabito deskami i rozpięto na nich plastikowe płachty.Wnętrze zastawione byłostolikami przypominającymi ten, przy którym siedzieliśmy; były to anielskie wy-twory z imitacji drewna nie tkniętej o dziwo zębem czasu mimo upływuwielu stuleci.Na blacie stała prześliczna szkatułka; ludzie z Rejestru wyrabiająje, by przechowywać cenne przedmioty.Jednodniówka ostrożnie uchyliła wieko. Oto kalendarz powiedziała
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|