Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To niezwykły zaszczyt, Randżi.– Wiem.– Spojrzał wreszcie na brata.– Czułeś ich w myślach?– Jasne, kilka razy.To było dobre, jak zawsze.– Zamrugał zdziwiony.– Czemu pytasz? Ty ich nie czułeś?– Oczywiście, że tak.Chcieli, abym coś zrobił.Powtórzyli polecenie parę razy.Odmówiłem.Saguio się zastanowił.– Pewnie uznali, że jeszcze nie podołasz.Czego chcieli?– Żebym wygłosił mowę na koniec apelu.Taką w stylu „Walczcie za Cel do ostatniej kropli krwi!”– I nie mogłeś? Nawet dla Nauczycieli? – spytał niedowierzająco Saguio.– Nie wyglądasz na zmęczonego.– Obawiam się, że jestem jednak u kresu sił – mrukną! Randżi, zerkając za okno na wszechobecną dżunglę.– Nie wiesz nawet, jak bardzo jestem zmęczony.– Może lepiej zajrzyj do izby chorych – zasugerował z troską Saguio.– Jeśli podłapałeś jakąś infekcję.Niczego nie podłapałem, – pomyślał Randżi.– Raczej odwrotnie.Pozbyłem się czegoś.– Nic mi nie będzie.Muszę odpocząć.Nauczyciele.tyle wrażeń.sam rozumiesz.– Chyba tak – mruknął młodszy brat niepewnie.– Zaraz będzie kolacja.Idź już.Chciałbym pobyć przez chwilę sam.– Randżi z trudem stłumił typowo ludzki uśmiech.– Skoro chcesz.Zajmę jakieś dobre miejsca, chociaż teraz, po tym zaszczycie, mógłbyś usiąść, gdzie wola i ochota.Randżi poczekał, aż Saguio zniknie za sąsiednim barakiem.Ku własnemu zdumieniu poczuł przypływ głodu.Fizjologia rządzi się własnymi prawami, pomyślał, i ludzie, i Aszreganie potrafią czerpać przyjemność z jedzenia.Będzie musiał powiedzieć bratu.Niedługo.I niezależnie od możliwych konsekwencji.Lepiej niech usłyszy od razu całą prawdę, bo przecież znając dobrze Randżiego, wcześniej czy później zacznie się czegoś domyślać.A może skończyć z tym wszystkim? Wyciągnąć broń osobistą, przyłożyć lufę do skroni i raz na zawsze uśmierzyć ból, niepewność.I mniejsza z tym, kto ma rację.Ale nie.Choć Randżi nie bał się śmierci, wiedział, że nie popełni samobójstwa, nie znając najważniejszych odpowiedzi.Na tyle już siebie poznał.Rozdział 14Troje Ziemian siedziało przy wygiętym w półkole stoliku, popijało drinki i zerkało na migoczącą miedzy barwnymi światłami projekcję, przedstawiającą parę niemal nagich tancerzy.W takt muzyki wyginali się nader erotycznie na zawieszonej wśród mroku scenie.Ziemianie nie byli jedynymi gośćmi w rozległym salonie, zwanym oficjalnie „centrum relaksacyjnym”.Wkoło cieszyli się wieczorem jeszcze inni przedstawiciele Gromady, a każda z grup podziwiała specjalnie dla niej przygotowane widowisko.Tancerze Massudów byli podobni, tyle że roślejsi, bardziej smukli i porośnięci szarym futrem.Taniec Waisów pozbawiony był z kolei podtekstów seksualnych.Hivistahmowie zadowalali się samą grą świateł.S’vanowie bawili się świetnie, nie dziwota zresztą, dla tych bowiem istot mało co nie było zabawne.Pozbawieni niemal wyobraźni O’o’yanowie nie oglądali niczego, pomimo że w centrum dostępne były niemal wszystkie rodzaje rozrywek.Troje ludzi wolało patrzeć na ekran, miast na siebie wzajem.Wprawdzie sierżant Selinsing była nawet w miarę atrakcyjna, jej towarzysze, Carson i Moreno, nie śmieli marzyć nawet o pozbawianiu jej odzienia.Po pierwsze, należała do grupy, po drugie, była najstarsza stopniem.Carson pomanipulował coś przy sensorach na krawędzi stołu i już po chwili siedziało przy nim całkiem udane stworzenie, kuszące oczami jak u łani i resztą perfekcyjnie dobranych atrybutów kobiecości.Wiedział, że projekcja jest realna, że mógłby jej dotknąć, popieścić.Ale cóż z tego, była to tylko fikcja, kochanka ze snu, jak sen nie spełniona.Carson westchnął, musnął sensor i cudna zjawa wróciła do krainy cieni.Moreno wrócił do rzeczywistości jako drugi.Ku dyskretnemu rozbawieniu kolegów, Selinsing najdłużej zabawiła w fikcyjnym świecie.Zamrugała oczami, gdy zniknął ostatni fantom.– Tego jeszcze nie było – powiedziała lekko tylko speszona.– Zmutowany centaur.Bardzo ciekawe.– Oszczędź nam szczegółów – mruknął Moreno i popił koktajlu.Był najniższy z całej trójki, małomówny i oszczędny w gestach.Poważny i smutnawy niczym święty miał w sobie jednak coś z jadowitej żmii.Ogarnął centrum małymi, czarnymi oczami.– Niedobrze mi, gdy na to patrzę.Widzicie tych tam? – wskazał głową.Carson obrócił się leniwie niczym niedźwiedź obudzony ze snu zimowego.Selinsing tylko lekko przekrzywiła głowę i też zerknęła na dwóch pogrążonych w konwersacji Waisów.Słowa uzupełniali bogatą gestykulacją.Ich ruchy były wdzięczne, ale nie do rozszyfrowania dla obcych.– Siedzą tak sobie na pierzastych tyłkach i nigdy nie podejdą nawet na sto kilometrów do pola bitwy, ale gdy przychodzi co do czego, zaraz głosują przeciwko nam – powiedział Moreno.– Nie chcą nas widzieć w Gromadzie.Carson czknął.– Kto by się przejmował.Do diabła z Gromadą.Pieprzyć ją.– Odwalamy całą mokrą robotę, a oni nie chcą nas u siebie – warknął Moreno.– Mało mnie to obchodzi – stwierdziła Selinsing.– Nie podoba mi się tylko, że musimy siedzieć cicho i czekać na decyzje tej ich Rady.Zawsze przesadzają z ostrożnością.– Właśnie – zgodził się Moreno.– Jeśli chcemy naprawdę skończyć z tymi parszywcami, to musimy dać im takiego kopa, żeby się nie pozbierali.A tu co? Siedzimy i nic.– Jak wstaniemy, to niewiele zmieni – przypomniał mu Carson.– Rozkazy.Jak zawsze.Wiesz, czego chce Rada [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript