[ Pobierz całość w formacie PDF ] .I nie tylko z ciekawości lekarskiej.Bo przez ten czas bardzo polubiłem Gustava.Próbowałem mu nawet wyjaśnić, na czym polega psychiatria, ale on nie chciał mnie słuchać.Takim sprawom lepiej dać spokój, oznajmił.Więc obiecałem mu nadal omijać przylądek.I na tym stanęło.- Wkrótce potem, pewnego wietrznego dnia, kiedy maszerowałem wzdłuż rzeki, o jakieś trzy mile na południe od farmy, usłyszałem, że ktoś mnie woła.Był to Gustav.Podpłynął do mnie łodzią.Myślałem, że wybrał się na połów lipieni, ale okazało się, że mnie szukał.W końcu chciał, bym zajął się jego bratem.Zaproponował, abyśmy obserwowali go z ukrycia, tak jak ptaka.Wyjaśnił, że dziś jest odpowiedni dzień.Tak jak u wielu tracących wzrok ludzi słuch Henrika niezwykle się wyostrzył.Zatem należało wykorzystać wiatr.- Wsiadłem do łodzi i popłynęliśmy na małą plażę, tam gdzie zaczynał się przylądek.Gustav na chwilę zniknął.Oświadczył, że Henrik siedzi koło seide, lapońskiego dolmenu.Więc bezpiecznie możemy obejrzeć jego chatę.Między drzewami na niewielkim wzgórzu, tam gdzie rosły najgęściej, stała w zapadlinie dziwaczna chata.Z ziemi wystawał tylko kryty słomą dach.Z trzech stron.Dopiero z czwartej widać było drzwi i okienko.Obok chatki leżał stos polan.Ale nie widać było śladu jakichkolwiek robót.- Gustav kazał mi wejść do środka, sam pozostał na straży.W izbie było bardzo ciemno.Wyglądała jak klasztorna cela.Niska prycza.Stół z nieheblowanego drewna.Puszka ze świecą.Jedyne ustępstwo na rzecz luksusu: piec.Ani dywanu, ani zasłon.Środek izby był zamieciony.Ale po kątach walało się pełno śmiecia.Zeschłe liście, pajęczyny.Smród przepoconego ubrania.Na stole pod okienkiem leżała jedna jedyna książka.Wielka czarna Biblia.Ogromny druk.Obok szkło powiększające.I zaschnięta na stole stearyna.- Zapaliłem świeczkę, by przyjrzeć się powale.Belki podtrzymujące dach były oheblowane i wyryto na nich dwa teksty z Pisma Świętego, barwiąc litery na brązowo.Oczywiście, po norwesku, ale wynotowałem sobie nazwy rozdziałów.A na belce naprzeciwko drzwi wyryte było jeszcze jakieś zdanie.- Wyszedłszy z chaty zapytałem Gustava, co to zdanie oznacza.“Henrik Nygaard wyklęty przez Boga napisał te słowa własną krwią w 1912 roku”.A więc przed dziesięcioma laty.Teraz przeczytam wam tamte teksty z Biblii.Conchis otworzył leżącą przed nim księgę.- Pierwszy pochodzi z Księgi Wyjścia - “.i rozbili obóz w Etam, na skraju pustyni.A Jahwe szedł przed nimi podczas dnia jako słup obłoku, by ich dobrze prowadzić drogą, podczas nocy zaś jako słup ognia, aby im świecić, żeby mogli podróżować zarówno we dnie, jak i w nocy.” Drugi z apokryficznych ksiąg Ezdrasza: “Dałem wam światło słupa ognistego, a wy zapomnieliście o mnie, powiedział Pan”.- Teksty te nasunęły mi myśl o Montaigne'u.Wiecie pewnie, że na belkach sufitu w swoim gabinecie wypisał czterdzieści dwa przysłowia i cytaty.Ale Henrik nie miał ani krzty montaignowskiej trzeźwości sądu.Pod tym względem przypominał raczej Pascala, te dwie krytyczne godziny jego życia, które potem umiał określić tylko jednym jedynym słowem: feu.Czasem pokoje nasiąkają duchem tych, którzy je zamieszkują - przypomnijcie sobie celę Savonaroli we Florencji.Tak samo było z tą izdebką.Nawet gdybym nic o jej mieszkańcu nie wiedział, odczułbym jego mękę i obłęd, były one niemal dotykalne.- Wyszedłem z chatki i ostrożnie ruszyliśmy w stronę seide.Stał wśród drzew.Nie był to prawdziwy dolmen, ale zwykły wysoki głaz, któremu wiatry i mrozy nadały malowniczy kształt.Gustav wyciągnął wskazujące rękę.O jakieś pięćdziesiąt jardów z drugiej strony kępy brzóz, z dala od seide stał mężczyzna.Nastawiłem lornetkę.Był to wyższy od Gustava, chudy mężczyzna ze strzechą siwych włosów, ze źle przystrzyżoną brodą, z orlim nosem.Akurat odwrócił się w naszą stronę i mogłem przyjrzeć się jego wychudzonej twarzy.Zadziwiła mnie malująca się na tej twarzy dzikość.Niemal okrutna surowość.Nigdy nie widziałem twarzy tak zdeterminowanej, tak fanatycznie niezdolnej do kompromisu.Nigdy się nie uśmiechającej.A te oczy! Lekko wytrzeszczone, zaskakująco zimne, błękitne oczy.Oczy szaleńca.Widać to było nawet z odległości pięćdziesięciu jardów Miał na sobie stary lapoński granatowy kitel obszyty wypłowiałymi czerwonymi taśmami.Ciemne spodnie i ciężkie spiczaste lapońskie buty.W ręku trzymał kij.- Przez jakiś czas obserwowałem ten niezwykły okaz ludzkiego rodzaju.Spodziewałem się zobaczyć człowieka, który ukradkiem będzie się przemykał wśród drzew mamrocząc pod nosem.Nie byłem przygotowany na widok zawziętego dumnego orła.Gustav trącił mnie w ramię.Koło seide pojawił się jego bratanek z wiadrem i bańką mleka.Postawił je, wziął puste wiadro, które musiał tam ustawić Henrik, rozejrzał się dokoła i zawołał coś po norwesku.Niezbyt głośno.Wiedział widać, gdzie ukrywa się jego ojciec, zwracał się bowiem w stronę kępy brzóz
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|