Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widziałeś to? - zapytałem.- Co? - Thai Dei zdawał się naprawdę zbity z tropu.- Nie mógłbym przysiąc.Moje oczy nie są już takie jak kiedyś, ale.- Nie było jednak potrzeby informować Thai Deia, że zdało mi się, iż widziałem postać Wujka Doja przemykającą wśród złudnych świateł, jakby sam stanowił jeden z cieni.Podobna do trolla postać postępowała tuż za nim.Matka Gota.Ciekawe.Bardzo ciekawe.- Przejdźmy się.- Ruszyłem w kierunku, w którym zdawali się po­dążać moi krewni.Thai Dei poszedł za mną.Oczywiście.- Thai Dei.Co naprawdę wiesz o Wujku Doju? Co nim kieruje? Dokąd on zmierza?Thai Dei odpowiedział jednym z tych swoich neutralnych pomruków, które mogły oznaczać wszystko albo nic.- Powiedz mi, cholera! Jestem częścią rodziny.- Jesteś częścią Czarnej Kompanii.Kolejne mruknięcie.- Przyznaję, że nie mam dość ciemnej skóry, że nie jestem odpo­wiednio niski, wystarczająco chudy, wstrętny czy też wreszcie na tyle głupi, aby być przedstawicielem miłującej bagna rasy panów Nyueng Bao De Duang, ale sprawowałem się dobrze jako mąż Sahry.- Stłumi­łem w sobie pragnienie, by cisnąć nim o jakiś mur zrujnowanego domu i tłuc go dotąd, póki mi nie wyjaśni, co właściwie sobie myśleli, gdy zabierali mi żonę i udawali, że zginęła.Ostatnimi czasy przekonałem się jednak, że nic tak nie pomaga w przytarciu nosa Thai Deia, jak wspo­mnienie o rasizmie Nyueng Bao.- On jest kapłanem - wyznał Thai Dei po chwili znaczącego mil­czenia.- Och! Tym mnie naprawdę zaskoczyłeś, bracie.Załóżmy wszak, że nie jestem tak do końca głupi.Że nie jestem jengal.- To słowo w mowie Nyueng Bao oznacza kogoś w rodzaju zdeformowanego w genitaliach i słabego na umyśle obcego.- On jest powiernikiem starych tajemnic, bracie.Dawnych myśli i dawnych sposobów życia.Nasz lud stanowią rozmaici ludzie żyjący w rozmaitych miejscach, w rozmaitych czasach.Obecnie żyjemy tutaj i w taki sposób, jak musimy, ale są wśród nas tacy, którzy chronią staro­żytne umiejętności, obyczaje oraz wiedzę.Jako Kronikarz Czarnej Kompanii powinieneś być w stanie pojąć naszą misję.Może.Narastający żar sprawiał, że ulice powoli wypełniał stopiony śnieg.Jego warstwa miała tylko kilka cali grubości, jednak niepokojąco za­czynała przypominać mi zalane wodą ulice innego miasta w innym cza­sie.To jest tylko koszmar, próbowałem sobie powiedzieć.Być może sen pełen udręki zesłany mi przez Kinę.Zapach jest ten sam, ale to nie jest Dejagore.Tutaj nie będziemy jeść szczurów, gołębi i wron.Tutaj nikt nie będzie pozwalał sobie na mroczne rytuały wymagające ofiar z ludzi.Przyjrzałem się uważnie Thai Deiowi.On również przypominał so­bie tamte czasy.Powiedziałem:- Wtedy było przynajmniej cieplej niż tutaj.- Tamto też pamiętam, bracie.Pamiętani wszystko.- Co oznaczało przypomnienie, dlaczego tak wielu ludzi z tak dumnej rasy przystało do Czarnej Kompanii w charakterze niemal służących.- Chciałbym, żebyś zawsze pamiętał tamte dni, Thai Deiu.Zostali­śmy zamknięci w piekle, ale przeżyliśmy.Nauczyłem się tam wiele.Pie­kło już nigdy nie będzie dla mnie niespodzianką ani też żadne tajemni­ce, jakie się przede mną skrywa.- Odrobina zamaskowanego krytycyzmu i manifest niewzruszonej filozofii, która wciąż prowadzi mnie przez świat.Byłem w piekle.Odsłużyłem w nim swój czas.Ciemna bogini Kina nigdy nie będzie w stanie uczynić mi rzeczy gorszych niż te, które wi­działem na własne oczy.Powałęsałem się trochę po okolicy, ale nie udało mi się już ani razu choćby przelotnie dojrzeć Wujka Doja.Jeżeli to jego właśnie widzia­łem wcześniej.Thai Dei i ja trzymaliśmy się ulic Kiaulune, promienio­waliśmy wręcz otuchą, chociaż w głębi naszych dusz czyniliśmy wszyst­ko, by zapomnieć wspólne wakacje w piekle.Ten mały gnojek nie wydusi już z siebie nawet jeszcze jednego słowa na temat Wujka Doja.51.Konował nie był szczególnie uszczęśliwiony.- Nie życzę sobie, byś jeszcze raz w ten sposób odgrywał kaskade­ra, Murgenie.Nie ma najmniejszego powodu, by ryzykować.- Odkryłem, że Książę ma jakieś swoje plany.- Wielka, stara, owłosiona dupa.Od dawna o tym wiemy.Musiało się tak stać.I co jeszcze?- Zawsze martwiłeś się o moich krewnych.- To już minęło.Ton jego głosu sprawił, że ponownie stałem się czujny, znowu wie­dział o czymś, czego nie miał zamiaru mi zdradzić.Albo też ułożył zno­wu jakiś plan, który postanowił trzymać w całkowitym sekrecie.- Co się stało?- Dotarliśmy do kamienia milowego.I nikt sobie z tego nie zdaje sprawy, co stawia nas w cholernie korzystnej sytuacji.- A ty nie masz zamiaru mi o niczym powiedzieć?- Słowa ode mnie nie usłyszysz.Mały ptaszek mógłby podsłuchać.- Dlaczego spotykasz się z panią tych ptaszków? - Pytanie o tę spra­wę przeszło mi już w nawyk.podobnie jak jemu dowiadywanie się o Wujka Doja.Nie był zadowolony.Jednak nawet nie udawał, że próbu­je na nie odpowiedzieć.- Masz swoją robotę do wykonania.Podwójną robotę, jeśli już o tym mowa.Zajmij się tym, co powinieneś zrobić.Jeżeli cię stracę, nie zosta­nie mi nikt prócz Jednookiego.- Zmierzył mnie twardym wzrokiem.- Czyż nie byłoby to straszne? Zrozumiał mój sarkazm.- Kiedy Śpioch będzie dostatecznie przygotowany? Od jakiegoś czasu nigdzie go nie widziałem.- Ani ja.- Nie skłamałem, nieprawdaż? - Wykonywałem mapę wnętrza Przeoczenia.- Co oczywiście robiłem, o ile nie miałem żad­nych innych ważniejszych zadań.Nie wkładałem dość serca w śledze­nie ludzi, których miałem obserwować.- Wiesz, jak głęboko w ziemię zagrzebane są jego lochy?- Nie.I wrony też nie wiedzą.Przypuszczalnie mylił się w tej kwestii.Dawno temu Duszołap była więziona w kazamatach Przeoczenia.Ale w sumie miał rację.Dni na­szej paranoi nie miały się jeszcze ku końcowi.- Załapałem.Myślę, że pójdę na spacer.Znalazłem Jednookiego.Siedział po przeciwnej stronie ogniska niż Matka Gota.Nie rozmawiali ze sobą, ale widzieć ich razem, choćby to­lerujących się tylko, stanowiło samo w sobie wydarzenie na miarę histo­ryczną.Czy mały czarodziej próbował sprzedać ją Goblinowi? Miał w oczach to chytre spojrzenie, jakby zamierzył sobie coś naprawdę pa­skudnego.Poszedłem do ziemianki Jednookiego.Mój cień usiadł obok swojej mamusi.Nakarmiła go jakąś ponurą imitacją gulaszu Nyueng Bao.Zjadł w milczeniu.Wśliznąłem się poprzez zasłonę z poszarpanych kocy do wnętrza nory Jednookiego.W środku porządnie śmierdziało.Nie miałem pojęcia, kogo on właściwie chce oszukać.Nie było żadnej wątpliwości, tak pachniał zacier.Destylat będący końcowym efektem procesu smakować będzie równie paskudnie jak woniały substraty.Wkładał chyba do środka wszyst­ko, co mogło choć trochę sfermentować.Kopeć leżał rozciągnięty na pryczy.Jednooki zmusił Loftusa i jego braci, aby ją dla niego zbili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript