Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Coś nie w porządku? - w uchu Jima zabrzmiał głos sir Briana.Jim odwrócił się i dostrzegł rycerza przy swoim boku.- Zdaje się, że wpadliśmy na skałę, Brianie, na podwod­ną skałę - powiedział Jim.- Próbowałem skłonić kapita­na, żeby coś zrobił, ale on chyba myśli, że to nie ma sensu.- Ląd jest nie dalej niż dwie czy trzy mile stąd, a on myśli, że to nie ma sensu? - parsknął rycerz.- A cóż to za strachajło, że tak łatwo się poddaje? - Podniósł głos.- Ach, ty.- Walnął kapitana pięścią w ramię tak, że tamten zachwiał się na nogach, ale wciąż nie odpowiadał.Zdawał się pogrążać w szaleństwie żalu i rozpaczy.Brian wciąż na niego wrzeszczał, ale żeglarz nie zwracał nań uwagi.Jim obejrzał się przez ramię.Położył dłoń na ręce rycerza, by przyciągnąć jego uwagę.- Gdzie sir Giles? - spytał.- Nie wiem, do cholery! - warknął Brian, jeszcze raz waląc pięścią kapitana.- Ty, obudź się no! Jesteś męż­czyzną czy jakimś zarzyganym niemowlęciem, żeby tak sterczeć, płakać i nic nie robić?Równie dobrze mógłby przemawiać do człowieka po­grążonego w transie.Jim, wiedziony nagłą ciekawością, zostawił go, żeby sobie sam radził z kapitanem, i przeszedł wzdłuż całej długości statku, szukając Gilesa.Było rzeczą niezwykle dziwną, że rycerz ten nie przyłączył się do wszystkich stojących na dziobie statku, gdzie działo się całe to zamieszanie.Śródokręcie małego stateczku, jak i ładownie, zastawione było skrzyniami i belami.Wszystkie one były mocno przywiązane, żeby się nie przesuwały w trakcie żeglugi.W rezultacie tego Jim musiał przepychać się między towarami, spośród których część spiętrzona była powyżej jego głowy, i uważać, żeby nie zaczepić nogą i nie potknąć się o liny, które mocowały cały ten ładunek.Skutkiem tego nie ujrzał sir Gilesa, aż nie zbliżył się do rufy statku i wypadł na niego nagle, zza rogu wielkiej sterty baryłek.Ku jego zdumieniu rycerz właśnie kończył zdejmować ubranie.Bez niego był bardzo okrągły i różowy, tak że wyglądał jak cherubinek z białymi wąsami.Jim przyglądał mu się w zdumieniu.- Co zamierzasz, Gilesie? - spytał.- Niech to szlag, no dobra, gap się, jak chcesz, do diabła! - Sir Giles spiorunował go wzrokiem.- To porządna krew, w mojej rodzinie zdarzało się to od pokoleń.Wcale się tego nie wstydzę - tylko nie łaź w kółko rozgadując o tym pierwszemu lepszemu Tomowi, Willowi czy Halowi.Jeśli chcesz wiedzieć, to mam zamiar przyjrzeć się tej łodzi od spodu i zobaczyć, na czym siedzi!Całkiem nagi podbiegł do burty, wdrapał się na nią, pozornie zastygł na minutę; potem skoczył do wody i wylądował w niej z głośnym pluskiem.Jim, który od­ruchowo szedł za nim, zbliżył się do burty w samą porę, aby zobaczyć, jak w zetknięciu z morzem rycerz zamienia się w gładką, szarą postać foki.Foka wyprostowała się, wytknęła głowę z wody na moment, by spojrzeć na Jima oczami sir Gilesa, szczeknęła raz, potem odwróciła się, zanurkowała i znikła.Jim stał i przez długą chwilę przyglądał się ciemnej powierzchni morza.Więc to ten szczególny talent czy zaleta sir Gilesa.Był on tym, co określało się jako silkie*, kimś, kto, żeby przytoczyć stare określenie, jawił się „człowiekiem na lądzie i foką w morzu”.Jim odwrócił się i pośpieszył z powrotem na dziób, gdzie Brian dosłownie maltretował biednego kapitana.Reszta załogi statku stała z boku i nie wykazywała ochoty do wtrącania się.Było ich sześciu, a każdemu w pochwie u pasa zwisał długi nóż.Ale ze względu na miecz przy boku sir Briana albo też dlatego, że wywodził się ze stanu rycerskiego, nie przeszkadzali mu.A może obwiniali kapitana o to, że wpadli na skałę, i było im po myśli zobaczyć, jak obrywa porządną burę - w każdym razie pozostawali tylko widzami.Jim skrzywił się.Pod pewnymi względami sir Brian był najłagodniejszym i najuprzejmiejszym z ludzi, ale także żył według zbioru surowych zasad, do których i Jimowi, i Angie niezwykle trudno było się stosować.Podszedł i złapał rycerza za ramię, żeby go powstrzymać.- Brianie! - zawołał.- Co ty robisz?Rycerz odwrócił głowę ze srogą miną, ale jego twarz złagodniała, kiedy zobaczył, że to Jim.- Ależ Jamesie - zdziwił się - ten człowiek stracił rozum.Próbuję tylko wlać mu trochę oleju z powrotem do głowy.- Tak nie można - zaprotestował Jim.- On jest po głębokim wstrząsie emocjonalnym.- Głębokim.- Brian wytrzeszczył na niego oczy.- Ee.Jamesie, chodzi ci o coś magicznego?Jim użył słów, które po prostu przyszły mu do głowy.Nie pomyślał, jak one brzmią w języku, którym mówił w tym świecie, ani czy gdyby umiał znaleźć jakieś poprawne ich tłumaczenie, Brian pojąłby cokolwiek z ich sensu.Przez chwilę kusiło go, żeby mu to wytłumaczyć, ale już kilka razy przedtem próbował; nie udawało się przekroczyć bariery między myśleniem średniowiecznym a dwudziesto­wiecznym, technologicznym - i to nauczyło go trzymać język za zębami.Nie było szansy, że rycerz zrozumie cokolwiek z tego, co mu teraz powie.Z punktu widzenia Briana było czymś jak najbardziej naturalnym walić w głowę, której coś za­szkodziło, tak długo, aż klepki poukładają się we właściwym porządku.W ten sam sposób ktoś we właściwym świecie Jima kopałby albo walił w jakąś maszynę, mając nadzieję, że zaskoczy i wróci do stanu używalności.Poza tym należało teraz porozmawiać o ważniejszych sprawach.Jakkolwiek niedorzeczne by się to wydawało, był to jeszcze jeden przypadek, w którym prościej było zwyczajnie skłamać.- Można by to tak określić, Brianie - powiedział Jim - ale jest w tej chwili coś ważniejszego.Musimy porozmawiać o tym na osobności.- Całkiem słusznie - przytaknął rycerz, odwracając się od wciąż nie reagującego kapitana.- Przejdźmy na tył tego statku.Stać! - Ostatnie słowo krzyknął głosem świadczącym o całym jego doświadczeniu w dowodzeniu wojskiem.- Pierwszemu, który dotknie tej łódki bez rozkazu sir Jamesa albo mojego, obetnę rękę!Kilku ludzi z załogi, którzy zaczęli przesuwać się w kie­runku szalupy, przeznaczonej zazwyczaj do przewożenia nie więcej niż trzech osób, ale mogącej prawdopodobnie zmieścić jeszcze jedną, natychmiast stanęło.- A teraz, Jamesie - powiedział rycerz zwracając się do Jima - chodźmy na stronę.Skierowali się do tyłu przez paki i bele.Brian obejrzał się raz czy drugi przez ramię, by upewnić się, że nikt z załogi nie ruszył się z miejsca, w którym ich zostawił.Pozwolił Jimowi zaprowadzić się za stertę baryłek, gdzie na pokładzie leżało ubranie sir Gilesa.- A to co? - spytał schylając się, żeby podnieść kubrak, i zerkając przez pobliską burtę statku.- Istotnie, nie miałem pojęcia, że ten szlachcic umie pływać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript