Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Przepraszam cię.– Przepraszasz mnie, zamiast się cieszyć, że wychodzę za mąż?– Nie o tym myślałem.To znaczy.Oczywiście, że się cieszę, ale nie wiem, czy on jest ciebie wart.Jesteś bardzo ładną dziewczyną, Elizabeth.– Nie jestem na sprzedaż.Za twoich czasów ładne nogi podnosiły cenę, co?– Czym on się zajmuje?– Pracuje w agencji reklamowej.Zajmuje się kampanią zasypki dla niemowląt Jamesona.– To dobry produkt?– Bardzo dobry.Chcą wygrać z zasypką Johnsona.Colin przygotował cudowne reklamy telewizyjne.Nawet sam napisał piosenkę.– Lubisz go? Jesteś całkiem pewna.?Davis zamówił drugą whisky.Patrzył na kartę, ale z pewnością czytał ją już wiele razy.– Oboje jesteśmy całkiem pewni, ojcze.W końcu mieszkamy ze sobą od roku.– Przepraszam – rzekł ponownie Daintry.Spotkanie zamieniało się w wieczór przeprosin.– Nie wiedziałem.Twoja matka wiedziała, jak sądzę?– Domyślała się, oczywiście.– Widuje cię częściej niż ja.Czuł się jak emigrant, spoglądający z pokładu statku na niewyraźny zarys brzegu niknący za horyzontem.– Chciał dziś przyjść cię poznać, ale powiedziałam, że tego wieczoru chcę być tylko z tobą.„Tego wieczoru” zabrzmiało jak długie pożegnanie.Teraz Daintry widział tylko pusty horyzont.Brzeg zniknął.– Kiedy bierzesz ślub?– W sobotę, dwudziestego pierwszego, w urzędzie.Będzie tylko mama i kilkoro przyjaciół.Colin nie ma rodziców.Colin, zastanawiał się, jaki Colin? Oczywiście, chodziło o tego faceta od Jamesona.– Będzie nam miło, jeśli przyjdziesz, ale wciąż mam uczucie, że boisz się spotkania z mamą.Davis porzucił resztki nadziei.Płacąc za whisky, podniósł oczy znad rachunku i spostrzegł Daintry’ego.Wyglądało to trochę jakby dwaj emigranci wyszli na pokład w tym samym celu – rzucić ostatnie spojrzenie na ląd, który opuszczali – ujrzeli się i zastanawiali, co powiedzieć.Davis odwrócił się i ruszył ku drzwiom.Daintry spoglądał za nim z żalem, ale w końcu nie trzeba było jeszcze nawiązywać znajomości.Czekała ich długa wspólna podróż.Daintry gwałtownie odstawił szklankę, rozlewając nieco sherry.Poczuł nagły przypływ gniewu na Percivala.Nie miał przeciwko Davisowi cienia dowodu, który ostałby się w sądzie.Nie lubił Percivala.Pamiętał go z polowania.Percival nigdy nie był samotny, śmiał się równie swobodnie jak mówił, znał się na obrazach, czuł się dobrze wśród obcych.Nie miał córki, która mieszkała z nieznajomym w jakimś domu, którego nigdy nie widział, nawet nie wiedział, gdzie jest ten dom.– Myśleliśmy o paru drinkach i przekąsce po ceremonii, w hotelu albo może u mamy.Mama musi potem wrócić do Brighton.Gdybyś chciał przyjść.– Nie wiem, czy będę mógł.Wyjeżdżam pod koniec tego tygodnia – skłamał.– Widzę, że masz napięty terminarz.– Muszę – ponownie żałośnie skłamał.– Mam tyle spotkań.Jestem zajętym człowiekiem, Elizabeth.Gdybym wiedział wcześniej.– Myślałam, że zrobię ci niespodziankę.– Zamówmy coś, dobrze? Weźmiesz rostbef czy comber barani?– Rostbef, poproszę.– Planujecie miesiąc miodowy?– Po prostu zostaniemy przez weekend w domu.Może latem.Colin jest teraz tak zajęty tą zasypką.– Trzeba to uczcić – stwierdził Daintry.– Szampana? – Nie lubił szampana, ale uważał, że mężczyzna powinien spełniać swoje obowiązki.– Doprawdy, wolałabym kieliszek czerwonego wina.– Muszę pomyśleć o prezencie ślubnym.– Czek byłby najodpowiedniejszy i najwygodniejszy dla ciebie.Nie musisz chodzić po sklepach.Mama kupuje nam śliczny dywan.– Nie mam przy sobie książeczki czekowej.Prześlę ci czek w poniedziałek.Po kolacji pożegnali się na Panton Street.Daintry zaofiarował, że zawiezie córkę do domu taksówką, ale odpowiedziała, że się przespaceruje.Nie miał pojęcia, gdzie wynajmuje mieszkanie.Jej życie prywatne było tak dobrze strzeżone jak jego, tyle że w jego przypadku nie było czego chronić.Nieczęsto jadali razem kolacje, nie mieli bowiem o czym rozmawiać, ale teraz, gdy uświadomił sobie, że nigdy więcej nie będą sami, poczuł się opuszczony.– Być może uda mi się przełożyć wyjazd – powiedział.– Colin będzie bardzo rad cię poznać, tato.– Mógłbym przyprowadzić przyjaciela?– Oczywiście.Kogo tylko zechcesz.Z kim przyjdziesz?– Nie wiem, być może z kimś z biura.– To wspaniale.I wiesz, naprawdę nie musisz się bać.Mama cię lubi.Patrzył, jak skręca na wschód, w stronę Leicester Square i dalej – nie miał pojęcia dokąd – zanim sam ruszył w przeciwnym kierunku, w St James’s Street.rozdział II1Babie lato powróciło na jeden dzień i Castle zgodził się na piknik.Sam robił się niespokojny po długiej kwarantannie, a Sara uległa dziwnemu przekonaniu, że bukowy las i jesienne liście wyprą z jego organizmu pozostałości choroby.Przygotowała termos gorącej zupy cebulowej, pół zimnego kurczaka, którego mieli zjeść palcami, trochę ciasteczek z rodzynkami, kość baranią dla Bullera i drugi termos, pełen kawy.Castle dorzucił flaszkę whisky.Mieli dwa koce do siedzenia, a Sam zastanawiał się nawet, czy nie zabrać płaszcza, na wypadek gdyby zerwał się wiatr.– To szaleństwo: piknik w październiku – orzekł Castle.Odczuwał jednak przyjemność z powodu pochopnego wyjazdu.Piknik oznaczał ucieczkę od biurowej rutyny, pruderyjnego języka, konieczności przewidywania wypadków.Ale potem oczywiście zadzwonił telefon, przerywając ciszę jak policyjny alarm.Pakowali właśnie bagażniki swoich rowerów.– To znowu ci ludzie w maskach.Zepsują nam piknik.Cały czas będę się martwiła, co się dzieje z domem.Castle odebrał i po chwili, osłaniając ręką słuchawkę, wyjaśnił:– To tylko Davis.– Czego on chce?– Pojechał samochodem do Boxmoor.Pomyślał, że wstąpi, skoro mamy taki ładny dzień.– Och, niech go.Teraz, kiedy wszystko już przygotowane.W domu nie ma nic do jedzenia poza naszą kolacją, a tego nie starczy dla czworga.– Możecie z Samem pojechać beze mnie, jeśli chcesz.Zjem z Davisem u Swana.– Piknik bez ciebie to żadna przyjemność.– To pan Davis? – zapytał Sam.– Ja chcę z panem Davisem.Możemy się pobawić w chowanego.Bez pana Davisa to nie to.– Moglibyśmy zabrać Davisa z sobą – zaproponował Castle.– Pół kurczaka na czworo?– Ale ciasteczek mamy tyle, że starczyłoby dla całego pułku.– Nie spodoba mu się piknik w październiku, jeśli nie jest równie szalony jak my.Davis jednak okazał się równie szalony.Stwierdził, że przepada za piknikami nawet w upalne letnie dni, kiedy roi się od os i much, ale najbardziej lubi jesień.W jego jaguarze nie było miejsca, spotkali się więc w umówionym miejscu na błoniach.W czasie lunchu szybkim ruchem nadgarstka urwał widełki kurczaka.Potem zaproponował nową wersję gry*.Trzeba było odgadnąć jego życzenie, zadając pytania.Dopiero gdyby im się nie udało, Davis mógł liczyć, że życzenie się spełni.Sara odgadła, wiedziona intuicją – Davis marzył, by znaleźć się kiedyś na szczycie listy przebojów.– Zresztą i tak by się chyba nie spełniło.Nie znam nawet nut.Zanim zjedli ostatnie ciasteczka, słońce zniżyło się nad krzaki janowca, a wiatr się wzmagał.Pożółkłe liście spadały na zeszłoroczną bukiew.– Pobawimy się w chowanego? – zaproponował Davis, a Castle zauważył, że Sam wlepia w niego wzrok pełen uwielbienia.Ciągnęli losy, kto ma się chować pierwszy.Davis wygrał.Zataczając kręgi, zniknął między drzewami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript