Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem nacisnąłem przycisk  szybkie rozładowanie i patrzyłem,jak zmieniają się cyfry na moim wyświetlaczu, wskazując coraz wyższą wartość.Pokazały 0,24, kiedy usłyszałem głuchy warkot hamującego latacza i przekonałemsię, co mogli wysłać w pościg za bojowym pancerzem.Dwa inne pancerze.Jeden ziemski, a drugi taurański.Gdyby były uzbrojone, stałbym się łatwym celem.Każdy z nich mógł w mgnieniuoka zmienić mnie w obłok pary albo posiekać na plasterki.Jednak nie mogli, lub niechcieli strzelać.Latacz zakołysał się, gdy wyskoczył z niego Człowiek, który powtórzył mój numerz muzeum  padając na twarz.Powstrzymałem chęć przypomnienia mu, że nawet naj-dłuższa podróż zaczyna się od jednego kroku.Taurański pancerz w lataczu zamachał rękami, usiłując utrzymać równowagę, ale niezdołał i runął na wznak.Najwidoczniej żaden z nich nie ćwiczył obsługi skafandra, conajmniej równie długo jak ja.Tak więc te setki godzin, które spędziłem w nim podczasmanewrów i walk, chociaż teraz ginące w mrokach przeszłości, mogą okazać się więcejwarte niż liczebna przewaga, jaką mieli przeciwnicy.Człowiek podniósł się na kolana.Niezdarnym susem pokonałem dzielącą nas prze-strzeń i z półobrotu kopnąłem go w głowę.Zapewne nie wyrządziłem mu żadnejkrzywdy, ale przynajmniej potoczył się po ziemi.Chwyciłem przedni zderzak latacza i układy wspomagające mojego pancerza zasko-wyczały piskliwie, gdy obróciłem ciężki pojazd w powietrzu, zamierzając uderzyć nimTaurańczyka.Ten zdołał uskoczyć, a ja zatoczyłem się i upadłem.Latacz odleciał, brzę-cząc jak rozzłoszczony owad.Taurańczyk rzucił się na mnie, ale odepchnąłem go kopniakiem.Usiłowałem przy-pomnieć sobie wszystko, co wiedziałem o taurańskich bojowych pancerzach, jakąś ichwadę, którą mógłbym wykorzystać.Jednak pamięć podsuwała mi tylko zakurzone danekomputerowe o systemach uzbrojenia, zasięgu i szybkości reakcji, które niestety byłyteraz zupełnie nieprzydatne.Człowiek rzucił się na mnie, z impetem spadając na moje plecy, jak jakiś otyły ko-lega w piaskownicy.Próbował złapać za mój hełm, ale odtrąciłem jego ręce.Niegłupioto wymyślił  wprawdzie mózg pancerza nie znajdował się w hełmie, lecz mieściły się75 tam systemy postrzegania i słuchu.Niezgrabnie odepchnąłem go od siebie.Wskazni-ki systemów mojego uzbrojenia pozostawały ciemne, lecz mimo to spróbowałem wy-celować w niego laserowy palec.Kiedy nie trysnął z niego strumień światła i nie prze-ciął jego pancerza, poczułem dziwną ulgę.Mój słabo rozwinięty instynkt zabójcy wca-le nie rozwinął się z wiekiem.Kiedy rozglądałem się wokół, szukając w śniegu czegoś, co mógłbym wykorzy-stać jako broń, Taurańczyk znalazł ją: walnął mnie w plecy wyrwanym z ziemi słupemoświetleniowym.Padłem i zaryłem się w śnieżną zaspę.Kiedy chwiejnie podnosiłemsię, tłukł mnie po ramionach i rękach.Wizjer miałem na pół zalepiony śniegiem, ale widziałem dostatecznie dobrze, żebywymierzyć mu kopniaka między nogi, co było bardziej antropomorficzne niż praktycz-ne, ale na chwilę pozbawiło go równowagi.To wystarczyło, żebym chwycił słup oświe-tleniowy i wyrwał mu go z rąk.Kątem oka zauważyłem nadbiegającego Człowieka.Za-winąłem słupem i trafiłem go w nogi na wysokości kolan.Odleciał w bok i z impetemrunął na ziemię.Ponownie odwróciłem się do Taurańczyka, ale nie zobaczyłem go, co wcale nie ozna-czało, że nie ma go w pobliżu.Wszyscy trzej przybraliśmy ochronny biały kolor i z od-ległości pięćdziesięciu metrów byliśmy niewidoczni w sypiącym śniegu.Językiem prze-łączyłem się na podczerwień, która mogłaby go ukazać, gdyby odwrócił się do mnieplecami, gdzie znajdowały się wymienniki ciepła.Nie wykryłem go ani podczerwienią,ani radarem, który i tak zadziałałby tylko wtedy, gdyby pancerz poruszał się przed jakąśodbijającą fale powierzchnią.Obróciłem się i zobaczyłem, że Człowiek wciąż leży i nie rusza się.Może udawał,a może naprawdę stracił przytomność, kiedy podciąłem mu nogi.Miękka wyściółkahełmu chroni głowę, ale runął z impetem, być może wystarczającym, by doznać wstrzą-su mózgu.Udałem, że chcę kopnąć go w głowę, lecz choć mój but przeleciał o włos odjego nosa, Człowiek nie zareagował.Do diabła, gdzie podział się Taurańczyk? Nigdzie nie było po nim śladu.Pochyliłemsię, chcąc podnieść Człowieka, gdy od strony kosmoportu usłyszałem kobiecy krzyk,stłumiony przez zasłonę śniegu, a potem dwa strzały.Pobiegłem tam, ale przybyłem za pózno.Latacz szybko wznosił się, odlatując stro-mym torem od rozbitego wejścia.Obok drzwi stał Max, z pistoletem wycelowanymw kierunku pojazdu.Podskoczyłem, wyciskając wszystko z układu wspomagania,i uniosłem się na jakieś dwadzieścia metrów w powietrze.Niewiele brakowało, a zła-pałbym odlatujący pojazd.Z łoskotem spadłem na ziemię, aż zadzwoniło mi w uszachi zabolały mnie kostki nóg. Dostał Jynn  rzekł Max. Wpadł przez szybę i złapał ją oraz Robertę.Roberta siedziała w śniegu, ściskając dłonią łokieć drugiej ręki.76  Jesteś ranna?Skrzywili się.Uświadomiłem sobie, że bezwiednie wzmocniłem dzwięk.Zciszyłemgo. Cholera, o mało nie wyrwał mi ręki.Nic mi nie jest. Gdzie pozostali? Rozdzieliliśmy się  odparł Max. Marygay pojechała autobusem do promu.My zostaliśmy tutaj z pistoletem, żeby odwrócić ich uwagę. Udało się wam. Zastanowiłem się. Tutaj nic więcej nie możemy zrobić.Do-gońmy autobus.Chwyciłem Robertę, a potem Maxa, po czym wypadłem na płytę lądowiska, niosącich jak paczki.Nie widziałem autobusu, ale pozostawił wyrazny ślad w śniegu.Nie mi-nęła minuta, a dogoniliśmy ich i moi pasażerowie z wyrazną ulgą zmienili środek loko-mocji.Nigdzie nie było śladu po lataczu z Taurańczykiem i Jynn.Słyszałbym go, gdybyznajdował się w odległości paru klików.W autobusie było tłoczno.Zobaczyłem dwie osoby, których nie poznałem, oraz czte-rech osobników Człowieka  najwyrazniej nasz komitet powitalny. Złapali Jynn  powiedziałem Marygay. Taurańczycy odlecieli z nią lataczem.Pokręciła głową. Jynn? Były bardzo zaprzyjaznione. Nie zrobią jej krzywdy  powiedział Max. Ruszajmy. Racja  przytaknęła, ale nie ruszyła pojazdu z miejsca. Spotkamy się przy promie  poinformowałem.Byłem za duży i za ciężki, żeby je-chać autobusem. Będę czekać  obiecała cicho i nacisnęła guzik zamykający drzwi.Autobus ruszył naprzód, a ja pobiegłem za nim w kierunku wyrzutni promu ko-smicznego.Wcisnąłem guzik przy drzwiach windy, a one otworzyły się, ukazując przytulne wnę-trze oświetlone żółtym światłem.Dopiero wtedy otworzyłem pancerz i ostrożnie wy-szedłem na śnieg.Kieszeń z przodu opierała się moim wysiłkom, ale złamawszy jedenpaznokieć, zdołałem wyjąć ubranie i pospiesznie schroniłem się w kabinie windy.Autobus zatrzymał się przy moim pustym pancerzu, a ja poganiałem ich w duchu,nie wiedząc, ile mamy czasu, zanim ktoś wyłączy dopływ prądu i unieruchomi nasw windzie.Prom miał własne zasilanie, ale musieliśmy się do niego dostać.Marygay straciła cztery cenne sekundy na tłumaczenie czterem osobnikom Czło-wieka i dwojgu ludziom, że powinni wynieść się stąd i schować w schronie, co zapewnewiedzieli.Wyrzutnia promu wyłapie promieniowanie gamma wyemitowane w pierw-szych sekundach startu, ale potem mądrzej byłoby nie pozostawać w pobliżu.Robertatrzymała palec na guziku i wcisnęła go, gdy tylko Marygay wbiegła do kabiny.77 Nikt nie wyłączył zasilania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript