[ Pobierz całość w formacie PDF ] .To ich pierwsze wyjście na zewnątrz po tak długim czasie.Dokoła rufowej części statku otworzyły się wszystkie śluzy, ukazując kolejnych ganimedów.Ustalony przez Garutha porządek zaczął się chwiać.Część przybyszów, przestępując z nogi na nogę, tłoczyła się w drzwiach śluzy, inni zeszli już do połowy rampy, jeszcze inni stali nieruchomo, wbijając wzrok w przestrzeń.– Czują się trochę zagubieni – powiedział Hunt do Wilby’ego.– Powinniśmy podejść i dodać im odwagi.Wilby skinął głową i wraz z towarzyszącą mu grupą ruszył naprzód.Kilku funkcjonariuszy ONZ prowadziło główną grupę wracających ziemian w kierunku oczekujących delegacji narodowych.Hunt i Danchekker wraz z kilkoma innymi zawrócili, by towarzyszyć Wilby’emu.– ZORAK, połącz mnie z Garuthem – polecił półgłosem Hunt.– Zrobione.– Mówi Vic Hunt.No i jak wam się podoba?– Moi ludzie chwilowo nie mogą się pozbierać – odparł znajomy głos.– Prawdę mówiąc, ja też.Wiedziałem, że nasze pierwsze wyjście pod gołe niebo będzie dużym przeżyciem, ale nie spodziewałem się, że aż tak.I te tłumy.wiwaty.Słów mi brak.– Jestem w grupie zbliżającej się do rampy, na której stoicie – poinformował go Hunt.– Weźcie się w garść i zejdźcie na dół przywitać się.Gdy znaleźli się u podnóża rampy, Hunt spojrzał w górę i zobaczył, że Garuth, Szilohin, Monczar i Jassilane schodzą na dół.Po obu stronach grupki ziemian poczęli się już gromadzić ganimedzi, którzy zdążyli zejść po pozostałych rampach.Wreszcie Garuth zeskoczył na ziemię, a za nim jego towarzysze.Ganimed spojrzał z góry na Wilby’ego.Wolno i uroczyście uścisnęli sobie dłonie.Hunt, pełniąc za pośrednictwem ZORAKA rolę tłumacza, dokonał wzajemnej prezentacji obu grup.– To jeden z facetów SKONZ, którzy kierują tym całym kramem – powiedział do Garutha, gdy podeszli do Irwina Frenshawa.– Bez tej organizacji nigdy byście nas nie znaleźli.Obie grupy połączyły się i wszyscy razem zaczęli oddalać się od rampy.Wyniosłe postacie ganimedów zbiegając po rampach dołączały do pochodu, podczas gdy czołowa grupa weszła w krąg światła słonecznego i zatrzymała się, mając przed sobą delegacje poszczególnych państw.Okoliczne wzgórza znów rozbrzmiały nasilającą się wrzawą.A potem Garuth wolno podniósł rękę w geście pozdrowienia.Jeden po drugim ganimedzi poszli w jego ślady.I tak stali w milczeniu, nieruchomo, a nad nimi wznosił się las rąk w powszechnie zrozumiałym geście pozdrowienia i przyjaźni dla wszystkich ludów Ziemi.I nagle ze wzgórz stoczył się znów krzyk z tysiąca gardeł i był teraz jak zalewająca wszystko wysoka fala przypływu.Okrzyki zwielokrotniały się echem w dolinie, tak jakby szwajcarskie góry włączyły się potężnym grzmotem w te pozdrowienia.Wilby odwrócił się i krzyknął Huntowi w samo ucho:– Pańscy przyjaciele zrobili prawdziwą furorę.– Spodziewałem się zainteresowania – odparł Hunt – ale nie czegoś takiego.Możemy kontynuować?– Bardzo proszę.Hunt odwrócił się do Garutha.– Chodźmy, czas poświęcić trochę uwagi tym ludziom; niektórzy z nich przybyli z bardzo daleka, by się z wami zobaczyć – powiedział.Wolno, poprzedzani przez mieszaną grupę przywódców, ganimedzi ruszyli ławą w kierunku szefów rządów wszystkich państw świata.Rozdział dziewiętnastyW ciągu najbliższej godziny ganimedzi, przesuwając się od jednej reprezentacji narodowej do drugiej, wymieniali z ziemianami krótkie formułki grzecznościowe.Gdy tylko przywódcy ganimedzcy przechodzili do następnej grupy, poprzednia rozsypywała się natychmiast i włączała w mieszany tłum ganimedów i ziemian wypełniających całą powierzchnię lądowiska.Ganimedom zgotowano na Ziemi zupełnie inne przyjęcie; w niczym nie przypominało tamtego pierwszego nieśmiałego dotknięcia lodów Ganimedesa w Bazie Głównej.– Jednego wciąż nie rozumiem – powiedział Jassilane do Hunta, gdy ruszyli ku delegacji Malezji.– Każdego, z kim się witamy, przedstawiacie nam jako członka jakiegoś rządu.A ja bym chciał wiedzieć, gdzie jest właściwy rząd.– Właściwy rząd? – zdziwił się Hunt.– Ale który?– Ten, który rządzi planetą – odparł wielkolud, wykonując rozpaczliwy gest ręką.– Który to z nich?– Żaden – odparł Hunt.– Tak myślałem.A więc gdzie oni są?– Nie ma nikogo takiego – odparł Hunt.– Planetą rządzą wszyscy i nikt.– Powinienem był się tego domyślić – odparł Jassilane, a ZORAK nadał symulacji jego głosu cechy głębokiego westchnienia.Reszta dnia zeszła na odbywających się w karnawałowej wprost atmosferze uroczystościach.Garuth wraz z pozostałymi przywódcami ganimedzkimi spędził trochę czasu z każdą z delegacji rządowych, nawiązując stosunki i ustalając kalendarz oficjalnych wizyt w poszczególnych krajach.Dla Hunta i ziemian, którzy przylecieli z Ganimedesa, był to pracowity dzień.Ze względu na zażyłość z istotami pozaziemskimi cieszyli się dużym wzięciem jako osoby wprowadzające i pośredniczące w dialogu z gośćmi.Na wniosek rządu europejskiego zorganizowano stałe biuro łączności – reprezentatywne międzynarodowe ciało pod egidą ONZ – z siedzibą w sektorze ziemskim Ganyville.Pod wieczór udało się wreszcie opracować sensowną kolejność wspólnych problemów, które obie rasy miały zamiar przedyskutować.Tego wieczoru w Ganyville odbył się wielki bankiet powitalny – potrawy podano oczywiście wyłącznie jarskie – w czasie którego słowa i wino płynęły jak woda
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|