Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ależ moja mamo. coraz prędzej kupę śmiecia ku drzwiom od sieni ciągnąc zaczęłaJadwiga, ale stara głos podniosła: Dlatego! dlatego ty to robisz! Jezus, Maria! Oho! Umiesz ty dobrze dokuczyć; kiedy tyl-ko zechcesz, to i nic nie mówiąc potrafisz dobrze matce dokuczyć! Czystość lubisz, porządeklubisz, brudów w mieszkaniu nie lubisz! To bardzo pięknie! Jezus, Maria! Każdy o tobie po-wie:  Jaka porządna panna! Bardzo pięknie.tylko oprócz porządku i serca troszkę miećtrzeba, a u ciebie serca mało, mało, mało. Mama tak często brak serca mi zarzuca, że doprawdy sama wkrótce czuć je w sobieprzestanę  na ziemi u progu siedząc i śmiecie na żelazną szuflę skrzydłem zmiatając sarknęłaJadwiga. A cóż  wykrzyknęła Szyszkowa  może ty masz serce? może masz? Jezus, Maria! Agdzież ono? Ot, przyszłaś z miasta i ani nawet zapytałaś się, czy list od braci jest! Co to ciebieobchodzi? Czy ciebie to obchodzi, gdzie oni, jacy oni, co z nimi dzieje się? I owszem! Niechginą i przepadają! Ty o to nie dbasz! Nie zapytasz się nawet, czy list był od nich! Złość, nie-szczęście, zgryzota, męka! Czy spytałaś się o list od braci? Nie pytałam się, bo wiedziałam, że go nie ma. Wiedziałaś! wiedziałaś! Tak już na pewno wiedziałaś! Jezus, Maria! A skądże już takapewność? Dziś nie ma, ale jutro być może! Nie tacy już oni niegodziwi, jak ty sobie myślisz.W błocie po uszy nie siedzą, jak ty o nich językiem bluzgasz! Dziś nie napisali, jutro napiszą!W tym roku nie napisali, na przyszły rok napiszą! Daj Boże! Daj Boże! jakim ty tonem to  daj Boże! mówisz? Jezus, Maria! Ty tak mówisz, jakbykto inny powiedział:  Niech ich diabli wezmą! Złość, choroba, męczarnia! Na kolana tobieupaść, ręce złożyć i z płaczem modlić się, aby Pan Bóg ich serca nam przywrócić raczył.Nakolana padnij! Na kolana. Dosyć już ja o to przed Bogiem na kolana padałam i dosyć przez to nocy przepłakałam!Nie tylko od szycia oczy mię bolą, ale i od płakania.Gdybym mogła cała roztopić się w łzy ize świata zniknąć, niech mama będzie pewna, że zrobiłabym to natychmiast, tak mi na świe-cie dobrze! Niedobrze! Niedobrze! Jezus, Maria! a któż temu winien, że tobie na świecie niedobrze?Miałaś przecież konkurenta, porządnego, przystojnego, młodego człowieka, mogłaś była zamąż wyjść, o nic nie dbać, tak jak i inne szczęśliwą być! Ale czy ty taka jak inne! Skaranieboskie nieszczęście! Czy ty tak jak inne potrafisz dobrocią, łagodnością, grzecznością ująć,podobać się, kogoś do siebie przywiązać? Jezus, Maria! Czy ty taka? Nadęłaś się na niego,naindyczyłaś, jednego miłego słowa powiedzieć mu nie chciałaś i zraziłaś go, zraziłaś.Uciekł! Chorągiewkę zwinął i uciekł! Zyg, zyg, marchewka, zyg, zyg, marchewka, jaśnieoświeconej pannie pokazał.i uciekł! A niechaj sobie choć na drugi koniec świata ucieka! Dbam ja o niego jak o śnieg prze-szłoroczny.Nie pierwszy to już raz mama mi tym utraconym konkurentem oczy wypieka. A wypiekam! Jezus, Maria! Wypiekam! bo o twoje szczęście, o twoją przyszłość trosz-czę się. Dziękuję za taką troskliwość.W tej chwili rozległ się w powietrzu, za oknami, przerazliwy i długi gwizd nadlatującegodo miasta pociągu kolei żelaznej, ale one go nawet nie usłyszały.25 Głosy dwóch kobiet, jeden stary i chrapowaty, drugi dzwięczny, lecz w coraz ostrzejszetony wpadający, podniosły się, napełniły sobą ściany pokoju i wydobywały się na dziedzi-niec, gdzie w szmer złożony z dzwięków harmonijki i fortepianu, śmiechów kobiecych i dzie-cinnych, brzęków szkła i fajansu wpływały strugą nie oliwy i miodu, lecz żółci i kwasu.Nakoniec Jadwiga z szuflą pełną śmieci do sieni wyszła, a gdy wróciła i fartuch z siebie zdej-mowała, matka jej wniosła wazkę z dymiącą zupą i na stole ją postawiwszy, powoli jedenopłatek z leżącej na stole paczki wyjęła.Z opłatkiem w palcach do córki podeszła.Wargi jejbyły silnie zaciśnięte, a z oczu łzy jak groch sypały się na policzki.Zapomnieć nie mogła,ach! nie mogła ani na chwilę zapomnieć, że ich, synów jej, tych, których lat tyle namiętnie,bez granic, bałwochwalczo kochała, przy wigilijnym stole nie było, że ona z nimi opłatkiemprzełamać się nie może, że oni to czynią kędyś daleko od niej, z kimś innym, obcym.Roz-dzierająca tęsknota, smutek bezdenny, trawiąca zazdrość względem tych niewiadomych, nie-znanych, z którymi oni w tej chwili zapewne opłatkiem się łamali, odbierały jej siłę, mowę iprawie przytomność.Jedną ręką o poręcz krzesła wsparta, bo nogi jej uginały się tak, jakbywnet na klęczki upaść miała, drugą rękę z opłatkiem ku córce wyciągnęła. %7łyczę tobie.życzę tobie, Jadwisiu. zaczęła i dokończyć nie mogła; wargi jej i ręka zopłatkiem trząść się zaczęły jak liście przez wiatr miotane.Jadwiga patrzała na nią nieruchomymi oczami, z których głębi jedna po drugiej wypływałyi na rzęsach zawieszały się błyszczące w obfitym świetle lampy krople.Palcami dotknęłaopłatka i z cicha zaczęła: %7łyczę mamie.życzę kochanej mamie. i dokończyć nie mogła.Osunęła się na krzesło twarz obu dłońmi zakrywając.Szyszkowa usiadła także i z głowąspuszczoną, z rękami na kolanach splecionymi, ponuro patrzała w ziemię.Tak obie siedziałyprzy stole, niedaleko okna, za którym już w tej chwili szmer wszelkich głosów i dzwiękówumilkł.Wszyscy już teraz, za owymi dwoma, trzema, czterema jak pochodnie wesela wśródciemności jaśniejącymi oknami, siedzieli przy stołach rodzinnych i świątecznych tocząc zsobą rodzinne, poufne, niegłośne rozmowy lub po skończonej wieczerzy w cichym spoczynkusnuli powolne słowa albo milczące rojenia.Na wielkim, śniegiem zasłanym dziedzińcu pa-nowała ta cisza głęboka i senna, która jest wielkim dziękczynnym głosem od spracowanych aspoczywających bijącym w niebo; niebo zaś, nad czworokątem dachu i nikłymi cieniami ko-minów ciemną płachtą rozciągnięte, ubrało się w mnóstwo złotych, przyjaznie i cicho ku uci-szonej ziemi mrugających gwiazd.Nagle Szyszkowa i Jadwiga, jak sprężyną podrzucone, na równe nogi się zerwały.W tejwielkiej ciszy, pośród której siedziały ze zwieszonymi głowami, tylko w gorzkie własne swemyśli zasłuchane, tuż, tuż za ich oknem, głośno, hucznie, radośnie dwa silne męskie głosyzaśpiewały:W żłobie leży, któż pobieżyKolędować małemuJezusowi ChrystusowiDziś nam narodzonemu?.Drugi wiersz pieśni nie przebrzmiał jeszcze, gdy Szyszkowa z rozmachanymi ramiony kuoknu przypadła.Przez okno wyraznie widać było prawie do samych szyb przyklejone dwiemęskie, wąsate twarze.Rysy ich zacierały się w ciemności i tylko zaiskrzone oczy błyszczały. Plaga egipska! śmierć, nieszczęście, wstyd, złość, skaranie boskie, zgryzota! A któż totakie żarty z nas sobie stroić pozwala? Niegrzeczność! impertynencja! Jezus, Maria! Aobuzyjakieś, łotrzyki, uliczniki, awanturniki.próżniaki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript