[ Pobierz całość w formacie PDF ] .W ich rodzinie był to odwiecznyproblem, tak stary jak pasieka przechodząca z dziada na ojca, a z ojca na syna.Na niektóresprawy nie ma rady, ale wszystko kiedyś się kończy.Tak i pszczoły w sadzie doczekały sięswego kresu.Nie wiadomo, gdzie brat wypatrzył tę Zośkę ani kiedy zaświtała mu w głowie myślo potomku, którego nauczy chodzić koło pszczół, bo chyba tylko o to mu chodziło, gdy ją tupewnej soboty po cichym ślubie sprowadził.Jak tylko zaczął jej rosnąć brzuch, zmienił się niedo poznania.Pojaśniał na twarzy, jego ponure oczy poweselały z całych sił pokochał todziecko.Z każdym miesiącem coraz mniej wspominał o powodzie, dla którego miało przyjśćna świat, coraz więcej o tym, żeby już się po prostu urodziło. Będę je nosił po chałupie mówiłkażdego wieczoru do siebie, bo przecież nie do niej ani nie do Zośki a w lato na hamakumiędzy jabłonkami będzie se leżeć.Ale się nie urodziło.Umarło razem z Zośką, potrąconą na szosie przez samochód,w drodze do szpitala, choć podobno lekarze robili wszystko.Stefan nie miał do nich żadnychpretensji.Tylko do tego młodego małżeństwa dentystów, co się rozbijało granatowymvolkswagenem po okolicy, dopóki mu nie zabili dziecka.A zwłaszcza do niej, bo to podobno jąwidzieli ludzie za kierownicą.Policja ustaliła swoje, on wiedział swoje.Chodził, pytał,nasłuchiwał, co ludzie gadają.Jak już się nasłuchał, to się zamknął w komórce& O tam,na prawo z sieni& i prawie wcale z niej nie wychodził.Ocknął się na miesiąc, dwa, połaził pookolicy, poszwendał się, nawet cukru do uli pszczołom nasypał, a potem znowu to samo.Jeszczewiększy się dzikus zrobił, już wcale do nikogo się nie odezwał, tylko stanął w polu albo przyoknie i patrzył.Aż do tamtego lipcowego dnia, kiedy zerwał się nagle od stołu, na którympostawiła mu miskę z gęstą zupą.Strącił łyżkę na podłogę, ruszył do drzwi i pognał przez polana oślep, w kapocie do ziemi, pod którą jedną ręką coś do siebie przyciskał.Nie pierwszy i nieostatni raz, pomyślała.Zapakowała słoiki z miodem do torby, bo grosza nie było na nic w chałupie i trochępiechotą, trochę autobusem wybrała się z nimi do Cisnej.Tam, w rynku najszybciej i ponajlepszej cenie schodziły.W drodze powrotnej w autobusie usłyszała od ludzi o tragediina Wzgórzu Wilków.Wiedziała, że zagrodę pod wzgórzem kupili ci młodzi, co ich Stefano śmierć swojego dziecka winił, ale nie pokazywali się tam wcale od dnia wypadku, nasłuchiwaławięc, o co i o kogo dokładnie chodzi.Dowiedziała się w końcu, że jakiś chłopak z Komańczy,ożeniony z dziewczyną ze Smolnika, kupił chałupę od dentystów za niewygórowaną sumkęi dopiero co tam zamieszkali z dwuletnim dzieckiem.Na swoje nieszczęście bo dziewczynazastrzelona, a dziecka nie ma.Kiedy wieczorem wróciła do domu i zobaczyła skulone w kącie za szafą przerażonedziecko, wiedziała wszystko.Podeszła do brata, który z rozrzuconymi rękoma siedział przy stole,oszalałym wzrokiem wpatrzony w to maleństwo, i tak właśnie mu powiedziała: Pomyliłeś się.Zabiłeś Bogu ducha winną kobietę i przyniosłeś przerażone dziecko.Co chcesz z nim zrobić, boprzed światem go tu nie ukryjesz.Nie zareagował.Ona nie wiedziała, co robić.Zawinęładziecko w chustkę, poszła ciemną nocą na stację, wsiadła w jakiś pociąg, przejechała paręprzystanków, wysiadła, potem wsiadła w inny& Nie wie, nie odtworzy tego dzisiaj.Z dzieckiemna ręku w środku nocy wysiadła na dworcu w Kielcach.Zeszła z peronów.Z dwóch różnychdalekobieżnych pociągów wysypało się razem z nią sporo pasażerów.W podziemnym przejściu,w tłumie ludzi po prostu puściła rękę dziewczynki i wróciła na peron.Nie pamięta powrotu.Nie myślała o niczym, tylko o tym, że dwuletnim dzieckiem,pozostawionym bez opieki na dworcu kolejowym w środku nocy, ktoś musiał się zainteresować,zanim ona zdążyła wsiąść do jakiegokolwiek pociągu.I o tym, że na pewno jest już bezpieczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|