Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szachrajstwa jednakże najwyrazniej w świecie nie było, dawały się natomiast dostrzec pewnedrobne niedokładności.Miotany szałem na miarę kosmiczną autor nie zniżał się do zwracania uwagi na głupie drobiazgi.- %7ładnej śrubki.Cholera.Nie wyrysuje - mówił zzakłopotaniem Janusz, wykorzystując chwilową nieobecność Lesia i oglądając następnyrysunek.- %7ładnego zamka! Zakotwienia w ogóle pomija! Dać mu, żeby uzupełnił? Jakmyślicie? - Lepiej nie - poradził Karolek.- Może się zrazić.Zasuwa jak szatan, niech robibez śrubek.Uzupełnić to wszystko żaden problem, a ostatnio wziął takie tempo, że chybaskończymy przed terminem.- Byle mu się tylko nie odmieniło - zatroskał się Janusz.-Toteż właśnie.Lepiej z nim ostrożnie postępować.Jak tak dalej pójdzie, to zobaczycie, on wkońcu nagrodę dostanie.Lesio tymczasem rozmyślał o zbrodni.Z mściwą satysfakcjąrozważał rozmaite sytuacje, których końcowym akcentem nieodmiennie była tragicznaśmierć wroga.Postanowił przygotować wszystko z najdoskonalszą starannością, żeby się jużnie wygłupić tak, jak przy personalnej.Teraz się już nie cofnie, o nie! Poniechał myśli ozużytkowaniu w morderczych celach terenu biura i przeniósł rzecz w plener.Naczelnyinżynier mieszkał na peryferiach, w pobliżu fortu mokotowskiego, wśród gęstej zieleni,obrastającej jednorodzinne wille.Lesio uznał, iż najlepiej będzie dokonać na niego napadu ojakiejś póznej godzinie, gdzieś w okolicach jego domu.Naczelny inżynier ostatnio pracowałdo pózna w noc i nic nie stało na przeszkodzie, żeby mu rozbić głowę ciężkim przedmiotemw chwili, kiedy będzie wracał pustymi ulicami.Rozpoznania terenu przyszły zbrodniarzwprawdzie nie przeprowadził, ale za tousiłował przygotować sobie ciężki przedmiot.Długo wahał się i rozmyślał chodząc poulicach, biorąc do ręki i ważąc w niej to kamień, to cegłę, wszystko jednak wydawało mu siętrochę nieporęczne.A cios musiał być wszak zadany precyzyjnie, żeby wykluczyćniepożądane niespodzianki.Wreszcie zdecydował się na młotek.Młotek jako narzędziemordu z dawien dawna już był wypróbowany przez licznych przestępców i zawsze spełniałswoje zadanie, jedyny kłopot polegał tylko na tym, skąd go wziąć.W żadnym wypadku nienależało posługiwać się młotkiem służbowym, a tym bardziej posiadanym w domu.Kupnobyło również niewskazane.Pozostało zatem tylko jedno, a mianowicie kradzież.Nigdy wżyciu dotychczas Lesio niczego nie kradł.Pozornie proste przedsięwzięcie okazało się dlaniego nad wyraz skomplikowane.Nie przeczuwając trudności udał się do sklepu znarzędziami stolarskimi i tam, wpatrzony zachłannie w młotki, nabył hebel, dwa kilogwozdzi, sztamajzę i piłę do drewna.Przyniósłszy owe zakupy do domu, ujrzał w oczachżony błysk radosnego zainteresowania.- Wielki Boże - powiedziała, pełna nadziei.-Czyżbyś naprawdę zamierzał naprawić wreszcie drzwiczki w szafce i zrobić ten regał? -Co? - spytał Lesio, zaskoczony, bo nie regał miał teraz w głowie.- A!.No tak, oczywiście,chyba już najwyższy czas.Zaciekawione spojrzenia małżonki zmusiły go do dalszychwysiłków, zmierzających do ratowania pozorów.Za wszelką cenę trzeba było uniknąćpodejrzeń.Rozłożył więc w domu coś w rodzaju warsztatu stolarskiego, dokupił kilkadesek i co jakiś czas odpiłowywał z nich pracowicie po kilka kawałków, zgrzytając zębaminie gorzej niż piłą.W następnym sklepie, do którego udał się po złożeniu sobie przysięgi, żeniczego więcej kupować nie będzie, okazał się jedynym klientem.Sprzedawca w brakuinnego zajęcia przyglądał mu się bacznie, warunki więc najwyrazniej w świecie nie sprzyjałykradzieży.W M$h$d żelazem z kolei był tłok.Młotki stały na ladzie, wystawione na pokaz.Wpatrzony z pozorną uwagą w kolekcję zamków i kluczy Lesio jął na oślep macać ręką wkierunku upragnionych przedmiotów, w wyniku czego zrzucił na arkusz blachy pudełko ześrubami.Zruby na blasze narobiły tak piekielnego hałasu, że, dokładnie zapamiętany przezwszystkich obecnych, Lesio poniechał myśli o przestępstwie także i w tym sklepie.Wnastępnym postanowił zadziałać energiczniej.Rezultatem działania było uprzejme zainteresowanie ekspedientki, która powiedziała do niego: - Czterdzieści siedem złotych.-Co? - spytał Lesio, wzdrygnąwszy się gwałtownie.- Te młotki, po czterdzieści siedem.Innych nie ma.- %7ładnego młotka nie chcę! - odparł Lesio stanowczo i z urazą i porzucającskrzynkę pełną młotków, z których jeden usiłował przed chwilą nieznacznie sobieprzywłaszczyć, czym prędzej opuścił niesympatyczny sklep.Szedł ulicą zniechęcony izdenerwowany, bliski niemal rezygnacji z tak komplikujących się zamiarów, z rosnącym wduszy poczuciem beznadziejności wysiłków, kiedy nagle wpadli mu w oko robotnicy,naprawiający jezdnię.Tuż przy znakuinformującym o robotach drogowych stał sobie nie tyle młotek, ile potworny młot dorozbijania kamieni.Na ten widok pochmurne oblicze Lesia rozpromieniło się radosnymblaskiem i wiara w siebie na nowo zakwitła mu w sercu.Zatrzymał się, obejrzał bystrzepracujących opodal robotników, ocenił sytuację i czyniąc dziwne zygzaki stanowczymkrokiem zbliżył się do młota.Zamiarem jego było stworzenie pozoru beztroskiego przejściaprzez jezdnię akurat w tym miejscu, po czym młot powinien był znalezć się w jego ręku.Taksię też stało, z tą tylko niewielką różnicą iż beztroskie przejście Lesia przez jezdnię, oglądaneprzez stojącego na chodniku, w cieniu drzewa, milicjanta, uczyniło na tym ostatnim wrażeniezataczania się niezdecydowanego pijaka.Uchwyciwszy młot Lesio ugiął się pod jegonadspodziewanie wielkim ciężarem, co owo wrażenie jeszcze pogłębiło.Iście tropikalnyupał, odczuwany także przez przedstawiciela władzy, sprawił, że śmiertelnie zmęczony,kończący właśnie służbę milicjant miał nieco spóznione reakcje.Zdał sobie sprawę z brakumłota dopiero w momencie, kiedy Lesio skręcał w najbliższą przecznicę.Przerazliwy gwizdpoderwał złoczyńcę do szaleńczego galopu.Gnany panicznym przerażeniem rwał przedsiebie jak spłoszony jeleń, rychło ginąc z oczu pogoni, która nawet nie była zupełnie pewna,czy istotnie należy go łapać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript