Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórych zmogło zmęczenie i położyli się na ziemi, inni, bardziej wyczerpani, leżeli pokotem jak nieżywi, kilka osób zemdlało, ale świeże, nocne powietrze na pewno zaraz ich ocuci, choć już wiemy, że z nadejściem dnia nie wszyscy z koczujących zdołają się podnieść.Biedni ślepcy tyle już wycierpieli, wielu przypominało legendarnego maratończyka, który padł kilka metrów przed metą, znów potwierdza się prawda, że wszyscy odchodzimy z tego świata zbyt wcześnie.Byli i tacy, którzy siedząc lub leżąc, wciąż czekali z nadzieją, że żołnierze albo Czerwony Krzyż dostarczą im żywność i inne artykuły niezbędne do życia.Jedyna różnica między naiwnymi a martwymi była taka, że w przypadku pierwszych rozczarowanie przyszło o wiele później, I nawet ci, którzy wierzyli w wynalezienie lekarstwa na białą chorobę, nie wyglądali na szczęśliwych.Żona lekarza oczekiwała świtu z innych powodów, Przekonała swych podopiecznych, że powinni zostać tu do rana, Trzeba jak najszybciej znaleźć coś do jedzenia, a w ciemnościach nie można na to liczyć, Wiesz, gdzie się znajdujemy, spytał mąż, Mniej więcej, Daleko od domu, Nie.Inni też chcieli wiedzieć, jaka odległość dzieli ich od domów, każdy podawał swój adres, a żona lekarza próbo­wała wszystkim odpowiedzieć.Jedynie zezowaty chłopiec zapomniał, gdzie mieszka, nic dziwnego, tak dawno rozstał się z matką.Mogli zatrzymać się u kogoś na noc, najbliżej znajdował się dom dziewczyny w ciemnych okularach, nieco dalej mieszkanie starego człowieka z czarną opaską na oku, jeszcze dalej lekarza i jego żony, najdalej dom pierwszego ślepca.Zdecydowali się na taką właśnie kolej­ność, poza tym dziewczyna w ciemnych okularach prosiła, by jak najszybciej zaprowadzili ją do domu.Nie wiem, co się stało z moimi rodzicami, tłumaczyła, a jej szczery niepokój przeczył rozpowszechnionej opinii o rozpadzie więzów rodzinnych, o chłodnych stosunkach między rodzicami i dziećmi, choć gdybyśmy przeprowadzili wnikliwą analizę moralności współczesnych, na pewno doszukalibyśmy się również i wielu negatywnych przykładów.W nocy panował przenikliwy chłód, ze szpitala zostały tylko zgliszcza, a tlący się w popiołach żar nie wystarczył, by ogrzać zziębniętych ślepców.Siedzieli przytuleni do siebie, trzy kobiety i chłopiec w środku, po bokach mężczyźni.Wyglądali jak jeden wielki organizm, jakby razem przyszli na świat, razem żyli, oddychali i odczuwali ten sam głód.Jeden po drugim zapadali w płytki sen, lecz co chwila budził ich jakiś zbłąkany ślepiec, który nagle otrząsał się z odrętwienia, wstawał i wpadał na uśpione ciała.Jeden z tych wędrowców został z nimi, w końcu było mu wszystko jedno, czy będzie spał tu, czy tam.O świcie nad zgliszczami szpitala unosiły się jedynie wątłe nitki dymu, ale i one wkrótce zniknęły, gdyż zaczęło padać.Siąpił lekki kapuśniaczek, na początku zdawało się, że zaraz ustanie, gdyż drobne, ledwo widoczne krople deszczu parowały, zanim zdążyły dosięgnąć ziemi.Wiadomo jednak, że monotonny deszcz jest jak ogień, z czasem przybiera na sile i konia z rzędem temu, kto udowodni, że jest inaczej.Niektórzy ślepcy zachowywali się tak, jakby stracili nie tylko wzrok, ale i rozum, i z uporem maniaka twierdzili, że to z powodu deszczu nie dostarczono im żywności.Na próżno tłumaczono im, że zarówno ich hipoteza, jak i konkluzja są chybione, nie pomagały argumenty, że jest zbyt wcześnie na śniadanie.Biedni ślepcy rzucali się z płaczem na ziemię, Nie przyjadą, bo pada, nie przyjadą, bo pada, powtarzali zrozpaczeni.Gdyby ze szpitala zostało choć kilka sal, z pewnością wróciliby tam jako pacjenci.Ślepiec, który w nocy wpadł przypadkowo na grupę żony lekarza, rano już się nie podniósł.Leżał skulony, jakby chciał zatrzymać w sobie resztki uciekającego ciepła, nie poruszył się nawet, gdy zaczęło mocniej padać.Nie żyje, stwierdziła żona lekarza, Musimy się stąd ruszyć, dopóki jeszcze mamy siłę.Wstali z trudem, zataczając się, podtrzy­mując nawzajem, próbując opanować zawrót głowy.Po chwili ustawili się gęsiego za swym jedynym przewodni­kiem, dziewczyna w ciemnych okularach, stary człowiek z czarną opaską na oku, zezowaty chłopiec, żona pierwsze­go ślepca, jej mąż i na końcu lekarz.Posuwali się wzdłuż drogi prowadzącej do centrum miasta, żona lekarza chciała znaleźć schronienie dla swoich ślepców i jak najszybciej wyruszyć na poszukiwanie jedzenia.Ulice były puste, być może wszyscy jeszcze spali albo ludzi wystraszył deszcz, który wciąż przybierał na sile.Na chodnikach leżały zwały śmieci, niektóre sklepy stały otworem, jednak większość pozamykano na cztery spusty, w ciemnych pomieszcze­niach nie widać było żywej duszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript