[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Las drżał od niebezpieczeństwa, tu nie powinno być okopów, nie, coś tu nie tak, zatrzymaj się, pojedynczy głos zapanował nad zgiełkiem:- Ognia!Garik zobaczył, jak merkowie podnieśli się z pierwszego okopu niczym garbate marionetki, wycelowali coś i zniknęli, gdy trysnęły stamtąd dwa tuziny języków ognia, które stały się mętną ścianą lepkiej, płonącej galarety.Ponaglił w myśli Dżennę i bogini zasłoniła rękami pysk swego konia.Oba wierzchowce zesztywniały w półskoku, rozstawiając szeroko przednie nogi, stając dęba i przyjmując na łby i barki płomienie, które w przeciwnym wypadku pokryłyby jeźdźców.Rżąc przeraźliwie, runęły na ziemię z przednią częścią ciała zmienioną w pochodnię.Garik przestał myśleć.Automatycznie stoczył się z konia.Ponad zgiełkiem usłyszał własny krzyk.Jego lewe ramię spowijał rękaw ognia.Tarzał się po trawie, czując smród własnego osmalonego ciała, usiłując zepchnąć ból do podświadomości.Świat ryczał i przewalał się wokół niego.Poprzez rozpalone powietrze dostrzegł szczątki pierwszej fali swoich jeźdźców palących się tam, gdzie leżeli.Niektórzy jeszcze się ruszali usiłując odpełznąć na bok, kiedy płomienie lizały ich ciała.Następne szeregi zafalowały i zatrzymały się, kiedy Kwenowie z przerażeniem ujrzeli inną ścianę ognia, wznoszącą się z okopu, by pochłonąć drugi szereg.Vanner zastygł z uniesionymi do góry ramionami, po czym dał znak dwóm mężczyznom, siedzącym na skraju okopu z dużymi czarnymi skrzyniami.Każdy z nich pochylił się nad skrzynią i nacisnął guzik.W powietrzu rozległ się ryk trąbek z nastawionych na pełny regulator magnetofonów zasilanych bateriami słonecznymi.Zdenerwowane koweńskie konie stanęły dęba, rżąc głośno i potrząsając głowami, by pozbyć się bólu świdrującego ich mózgi.Garik jęknął tylko częściowo z bólu.To, co jeszcze niedawno było wielką, entuzjastyczną szarżą, zamieniło się w bezładną kotłowaninę, kiedy jeźdźcy usiłowali zapanować nad oszalałymi końmi.Znajdujący się wyżej na zboczu Szandowie spojrzeli w ogniste piekło w dole, szukając Garika i Dżenny.- Bogini! - Jeden z władców dostrzegł w ognistym rudą grzywę Dżenny.- Tam jest.Koń Dżenny stanął dęba o ułamek sekundy wcześniej niż wierzchowiec Garika.Bogini klnąc stoczyła się z konia, osmalona, lecz nietknięta.Uklękła na jedno kolano za płonącą padlina i posyłała strzałę za strzałą w okopy.Najbliższy merk z miotaczem upadł, a za nim następny.Dżenno.Ganku, gdzie.Przerwał jej inny telem: Bogini, trzymaj się.TrzymajDżenna wystrzeliła jeszcze jedną strzałę, odwróciła się, żeby poszukać wzrokiem Garika, a już odziani na zielono jeźdźcy byli przy niej.Chwyciła ich za ramiona i pozwoliła się wynieść z chaosu, odwracając głowę, by znaleźć swego męża.Ze mną wszystko w porządku.Znajdźcie boga.Wyszczerzywszy zęby Vanner patrzył, jak przy dźwiękach piekielnych trąb konie wyrwały się spod kontroli Kowenów jeźdźcy daremnie usiłowali nad nimi zapanować.- Strzelajcie dalej!Podstawowa słabość planu polegała na niewystarczającej ilości paliwa do miotaczy.Od samego początku żaden z nich nie był naładowany więcej niż w jednej czwartej.Callan, ty sukinsynie, pomyślał, gdzie jesteś? Machnął ręką do łuczników wybiegających z wewnętrznego okopu.Zgodnie z planem mieli teraz wykorzystać uzyskaną przewagę, ruszyć do przodu, oczyszczając teren z uciekających rannych Kowenów i starać się przedrzeć na szczyt wzniesienia.Vanner wiedział, że wszyscy mierzyli do jednego celu i że cel ów jeszcze żył.Odprowadził go wzrokiem: w odzieży zamienionej w tlące się łachmany biegł chwiejnym krokiem, znowu upadł, bezużytecznie wymachując czerwono-czarną pozostałością ramienia.Garik.Nagle trzech jego ludzi, którzy właśnie wyszli z okopu, zachwiało się i upadło.Vanner wzdrygnął się, kiedy strzała przerwała mu rękaw.Co takiego?Strzały poleciały znów, siejąc śmierć.Jego ludzie uciekali z powrotem do okopu.Vanner nawet nie mógł podnieść głowy, żeby zobaczyć, co się dzieje.Na wzniesieniu nad Webbem kłębiła się zwarta masa mężczyzn i kobiet, szamocząc się na ziemi tak gęsto usianej ciałami ludzi i zwierząt, że z trudem można było się poruszać.Na dole wokół niego spalone trupy koni utworzyły mur obronny.Sześciu Kowenów ocalało z pierwszej nawały ogniowej - on sam, suffekska dziewczyna Dubi i jeszcze czterech jego współplemieńców.Przykucnęli za murem ciał, prosto na drodze merków ukrytych w okopach.W połączonych umysłach Suffleków świadomość tego faktu stała się planem: o tyle, o ile to się zda, przez jakiś czas będą mogli zatrzymać strzelających ogniem żołnierzy.Mieli pełno strzał i duże powolne cele, sto razy łatwiejsze do trafienia niż szybkie ptaki z bagiennych zatok, na których uczyli się strzelać z łuku.To było prawie zabawne: za każdym razem, kiedy merkowie chcieli opuścić okopy, Suffekowie prze ich szeregi i zmuszali do ucieczki.Ale strzały już im się kończyły.Webb uściskał spoconą dziewczynę o płonących ogniem oczach.Dubi miała piętnaście lat, była chuda i jak on wychowała się w bagiennej zatoce na dzikim ryżu i warzywach.Już raz z nim została
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|