[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Callahanowi przemknęły przez myśl słowa Matta: „Są rzeczy gorsze od śmierci”.Próbował się wyrwać, lecz dłonie trzymały go w uścisku niemożliwym do rozerwania.Jedna z nich odsunęła się na chwilę; rozległ się szelest przesuwającego się po ciele materiału.- Przyjdź do mnie, fałszywy kapłanie.Poznaj prawdziwą religię.Przyjmij moją komunię.Callahana ogarnęła lodowata fala zrozumienia.- Nie! Nie.Ale uścisk był bezlitosny.Jego głowa przesuwała się coraz bardziej do przodu, aż wreszcie usta dotknęły chłodnej, cuchnącej skóry na gardle wampira, tuż nad pulsującą wyraźnie tętnicą.W następnej chwili poczuł, jak w twarz tryska mu strumyk gorącej krwi.Wstrzymał oddech, po raz ostatni próbując się wyrwać, ale rozpaczliwe kręcenie głową dało tylko tyle, że rozmazał sobie krew na twarzy niczym indiańskie, wojenne barwy.A potem przełknął pierwszy haust.21Ann Norton wysiadła z samochodu, pozostawiając kluczyki w stacyjce i ruszyła przez szpitalny parking w kierunku jasno oświetlonego wejścia.W górze gwiazdy skryły się za grubą warstwą chmur; wkrótce miało zacząć padać.Ona jednak nie uniosła głowy, tylko szła sztywno przed siebie ze wzrokiem utkwionym w jakimś odległym punkcie.Bardzo różniła się od kobiety, którą Ben Mears poznał podczas kolacji, na jaką Susan zaprosiła go do swego domu.Tamta była średniego wzrostu, ubrana w zieloną, wełnianą suknię, może niespecjalnie kosztowną, ale na pewno w bardzo dobrym gatunku.Nie była piękną kobietą, lecz dzięki swemu bardzo zadbanemu wyglądowi i starannej fryzurze stanowiła po prostu przyjemny widok.Teraz miała na bosych stopach rozczłapane kapcie, na nogach wyraźnie widać było duże żylaki (które straciły nieco na intensywności, bo ciśnienie krwi uległo wyraźnemu zmniejszeniu).Na nocną koszulę narzuciła żółtą, złachmanioną podomkę, wzmagający się z każdą chwilą wiatr rozwiewał jej włosy pozlepiane w grube strąki, a na wyjątkowo bladej twarzy zwracały na siebie uwagę podkrążone oczy.Ostrzegała Susan, ostrzegała ją przed Mearsem i jego przyjaciółmi, ostrzegała ją przed człowiekiem, który ją zabił.Tym, kto go do tego namówił, był Matt Burke.Działali w zmowie.Wiedziała o tym, bo o n jej to powiedział.Przez cały dzień była chora, śpiąca i nie mogła wstać z łóżka.Kiedy wreszcie po południu udało się jej zapaść w płytką drzemkę, a mąż zszedł na dół, żeby odpowiadać szeryfowi na jakieś głupie pytania w związku z zaginięciem kilku osób, o n odwiedził ją we śnie.Miał twarz przystojną, arogancką i zarazem miłą, orli nos, zaczesane do tyłu włosy i pełne, fascynujące usta odsłaniające błyszczące zęby, gdy się uśmiechał.A jego oczy.Były czerwone i hipnotyzujące.Kiedy spojrzał na ciebie, nie mogłaś po prostu odwrócić wzroku, a przede wszystkim nie chciałaś tego robić.Powiedział jej wszystko, a także to, co ona musi zrobić, żeby połączyć się znowu ze swoją córką i wieloma innymi, a także z n i m.W rzeczywistości chodziło jej wyłącznie o niego, żeby zechciał dać jej to, czego pragnęła i pożądała - swoje dotknięcie; ich wzajemne połączenie.W kieszeni podomki spoczywał rewolwer jej męża.Weszła do głównego hallu i spojrzała w kierunku recepcji, gotowa rozprawić się z każdym, kto by chciał ją zatrzymać.Nie, wcale nie za pomocą rewolweru; tego użyje dopiero w chwili, gdy znajdzie się w pokoju Burke'a.O n tak jej powiedział.Gdyby nie wykonała tego zadania, nie przyjdzie już więcej do niej, by w ciemności składać na jej ustach płonące pocałunki.Za biurkiem siedziała młoda dziewczyna w białym czepku na głowie, zajęta rozwiązywaniem krzyżówki w świetle lampki stojącej po jej lewej stronie.W głębi korytarza pojawił się jakiś posługacz, lecz skręcił w przeciwnym kierunku i odszedł, odwrócony do niej plecami.Kiedy pielęgniarka usłyszała kroki Ann, uniosła głowę i spojrzała na nią ze służbowym uśmiechem na ustach, lecz uśmiech natychmiast zniknął, gdy ujrzała bladą, ubraną w nocny strój kobietę o nieprawdopodobnie podkrążonych oczach.Same oczy, czarne i puste, zdawały się błyszczeć jakimś niesamowitym światłem.Pewnie jakaś pacjentka, która wyszła na nocną przechadzkę.- Proszę pani.Ann Norton, niczym jakiś upiorny kowboj z krainy cieni, wyciągnęła z kieszeni rewolwer i wycelowała go w głowę pielęgniarki.- Odwróć się - powiedziała.Siedząca za biurkiem kobieta otworzyła szeroko usta i wciągnęła konwulsyjnie powietrze.- Nie krzycz.Zabiję cię, jeśli to zrobisz.Pielęgniarka zbladła jak ściana.- Odwróć się.Kobieta wstała z krzesła i odwróciła się powoli.Ann Norton zamachnęła się trzymanym w dłoni pistoletem, mając zamiar uderzyć z całej siły w kark pielęgniarki, lecz dokładnie w tym momencie ktoś podciął ją, przewracając na podłogę.22Rewolwer upadł z łoskotem na posadzkę.Ann nie krzyknęła, lecz wydając wściekłe, syczące odgłosy popełzła w jego kierunku; to samo uczynił zdumiony i przestraszony mężczyzna, który przewrócił ją na podłogę, lecz widząc, że nie ma szans na złapanie rewolweru przed nią, kopnął broń jeszcze dalej.- Na pomoc! - krzyknął.- Na pomoc!Ann Norton obejrzała się na niego przez ramię i syknęła przeraźliwie, a potem, z twarzą wykrzywioną grymasem nienawiści, rzuciła w kierunku rewolweru.Nadbiegł posługacz, którego widziała przed chwilą na końcu korytarza, i podniósł broń.- Boże, on jest nabity! - wykrzyknął.Zaatakowała, celując zakrzywionymi jak szpony palcami w twarz i pozostawiając na czole i policzkach mężczyzny krwawe bruzdy.Posługacz trzymał rewolwer poza jej zasięgiem, lecz ona uparcie dążyła do celu.Pierwszy mężczyzna doskoczył od tyłu i chwycił ją za ramiona (później zeznawał, iż było to tak, jakby złapał w objęcia worek pełen węży)
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|