Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec był napolowaniu i miał wrócić dopiero za kilka tygodni.Roland trochę tego żałował,czuł bowiem, że przyjąłby jego decyzję ze zrozumieniem, a może nawet aprobatą. Czy Cort przyszedł? Cort już tu jest.Głos dobiegł z drugiego końca korytarza i w polu widzenia pojawił się ubranyw krótki podkoszulek nauczyciel.Na czole miał grubą skórzaną opaskę, chroniącąoczy przed potem, w ręku trzymał kij żelaznego drzewa, z jednej strony zaostrzo-ny, z drugiej tępy i wygładzony. Czy przybywasz tu z poważnym zamiarem, chłopcze?  zaczął litanię,której wszyscy wybrani z racji swego wysokiego urodzenia uczyli się od wcze-snego dzieciństwa w oczekiwaniu na dzień, kiedy mieli szansę zostać mężczyzna-mi. Przybywam tu z poważnym zamiarem, nauczycielu. Czy przybywasz jako banita z domu twojego ojca? Przybywam jako banita, nauczycielu.I miało już tak pozostać, chyba że pokona Corta.Jeśli Cort pokona jego, do124 końca życia czeka go los banity. Czy przybywasz z wybraną przez siebie bronią? Przybywam z nią, nauczycielu. Jaka jest twoja broń?Na tym polegała przewaga nauczyciela: miał sposobność dostosowania planuwalki do procy, włóczni albo sieci przeciwnika. Moją bronią jest David, nauczycielu.Cort zawahał się tylko przez moment. Zatem stajesz naprzeciw mnie, chłopcze? Staję. Więc się pospiesz.Z tymi słowami Cort ruszył korytarzem, przerzucając z ręki do ręki swoją pikę.Chłopiec wyszedł mu na spotkanie i z ust jego kolegów wydarło się trzepotliwejak ptak westchnienie. Moją bronią jest David, nauczycielu.Czy Cort pamiętał? Czy w pełni zrozumiał? Jeśli tak, wszystko było prawdo-podobnie stracone.Sukces zależał od zaskoczenia.i od tego, ile jeszcze wigorumiał w sobie sokół.Czy będzie tylko siedział obojętnie na ręku chłopca, podczasgdy Cort pozbawi go przytomności uderzeniem swojej piki? Czy nie poszybujew wysokie gorące niebo?Chłopiec poluzował osłabłymi palcami kaptur sokoła i stanął w miejscu.Zo-baczył, że oczy Corta spoczęły na ptaku i otwierają się szeroko ze zdumienia.Powoli zaświtało w nich zrozumienie.Teraz. Bierz go!  krzyknął chłopiec, podnosząc rękę.I David pomknął niczym cichy brązowy pocisk do przodu.Machnął raz, drugii trzeci masywnymi skrzydłami i wbił się dziobem i szponami w twarz Corta. Haj! Roland!  zawołał pijany ze szczęścia Cuthbert.Cort zatoczył się do tyłu i stracił równowagę.Kij z żelaznego drzewa na próż-no młócił powietrze nad jego głową.Sokół zmienił się w falującą pierzastą plamę.Chłopiec skoczył do przodu, wysuwając przed siebie rękę ze zgiętym sztywnołokciem.Mimo to mało brakowało, by Cort okazał się od niego szybszy.Ptak zasłaniałdziewięćdziesiąt procent jego pola widzenia, ale kij uniósł się ponownie tępymkońcem do przodu i Cort zrobił z zimną krwią jedyną rzecz, która mogła w tymmomencie odwrócić bieg wydarzeń.Uderzył się trzy razy w twarz, napinając nie-ubłaganie bicepsy.Sokół odpadł od niego połamany i poskręcany.Jedno skrzydło trzepotało go-rączkowo o ziemię.Zimne oczy drapieżnika wpatrywały się dziko w ociekającąkrwią twarz nauczyciela.Chore oko Corta sterczało teraz ślepo z oczodołu.125 Chłopiec kopnął go z całej siły w skroń.To powinno zakończyć walkę; stopęmiał odrętwiałą po jedynym uderzeniu Corta, które doszło celu, lecz mimo to po-winno zakończyć walkę.Nie zakończyło.Rysy Corta zwiotczały, chwilę pózniejjednak rzucił się do przodu, próbując złapać go za nogę.Chłopiec uskoczył, potknął się i wyciągnął jak długi na ziemi.Gdzieś z oddalidobiegł go krzyk Jamiego.Cort dzwignął się na nogi.Szykował się do zakończenia walki.Chłopiec niemiał już nad nim przewagi.Przez moment patrzyli na siebie, uczeń i stojący nadnim nauczyciel z zakrwawioną lewą połową twarzy i łypiącą spod opuszczonejpowieki wąską, białą szparką chorego oka.Tej nocy Cort nie miał już odwiedzićburdelu.Coś rozorało nagle dłoń chłopca.To był dziobiący go na oślep sokół, David.Miał połamane oba skrzydła.To niewiarygodne, że jeszcze żył.Chłopiec złapał go niczym kamień, nie zwracając uwagi na kłujący dziób,który rwał na strzępy skórę jego nadgarstka.Gdy Cort zbliżył się, cisnął w góręsokoła. Haj! David! Zabij!Ułamek sekundy pózniej Cort zasłonił słońce i zwalił się na niego całym swymciężarem.Ptak znalazł się między nimi.Chłopiec poczuł, jak twardy kciuk szuka jego oczodołu.Odwrócił głowę, pod-nosząc równocześnie udo, żeby zasłonić się przed wbijającym się w jego kroczekolanem Corta.Kantem dłoni uderzył mocno trzy razy w twardy pień karku.Przy-pominało to łupanie kamienia.Nagle Cort wydał z siebie głuche stęknięcie i cały zadygotał.Chłopiec zoba-czył kątem oka jego rękę, która szukała upuszczonego kija [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript