Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duch zmarszczył brwi.Zadajesz sobie sporo trudu, żeby.Bo to naprawdę wielki dług - rzekł Straker, przerywając mu.- Chodzi o moje sumienie.Nie zazna spokoju, dopóki nie załatwię tej sprawy do końca.Ale szansa, że ona ma dziecko podobne do niej i że ten dzieciak któregoś dnia trafi do twojego Tunelu Strachu.Czy zdajesz sobie sprawę, jak znikome jest takie prawdopodobieństwo?Wiem, że to mało prawdopodobne - mruknął Straker.- Ale co mi szkodzi mieć oko na dzieciaki, które ją przypominają.To nic nie kosztuje.A w życiu zdarzają się jeszcze dziwniejsze przypadki.Albinos spojrzał Strakerowi w oczy, szukając w nich fałszu lub prawdy.Za to Straker nie był w stanie nic wyczytać z oczu Ducha.Były tak bezbarwne, że nie miały odrobiny wyrazu.Białe.Bladoróżowe.Wodniste.Bezdenne oczy.Spojrzenie albinosa było przeszywające, ale lodowate.Wreszcie Duch powiedział:W porządku.Skoro chodzi ci tylko o odnalezienie kogoś, bo chcesz spłacić stary dług.nie mam nic przeciwko temu, aby ci pomóc.Dobrze.A więc sprawa załatwiona.Teraz muszę jeszcze pomówić z Guntherem, a potem pójdę do Zeny.Ty zajmij się naganianiem klientów - rzekł Straker, uwalniając się wreszcie z uchwytu wilgotnej, lepkiej dłoni albinosa.Wewnątrz Tunelu Strachu nowy chórek dziewczęcych głosów zawył w piskliwej imitacji przerażenia.Kiedy z wielkich ust klauna popłynęła kolejna porcja mechanicznego śmiechu, Straker szybkim krokiem przeszedł przez platformę pod transparentem z napisem NAJWIĘKSZY TUNEL STRACHU NA ŚWIECIE! Zszedł po drewnianych schodach, minął czerwono-czarną budkę kasy i zatrzymał się na chwilę przy rampie wjazdowej, gdzie kilka osób z biletami w dłoniach zajmowało miejsca w jaskrawo pomalowanych wagonikach, które jadą przez tunel.Conrad uniósł wzrok na Gunthera, który stał na mierzącej sześć stóp kwadratowych platformie, cztery stopy nad wjazdem.Gunther wymachiwał długimi rękoma i warczał na ludzi w wagonikach udając, że im wygraża.Był potężnie zbudowany, mierzył ponad sześć i pół stopy wzrostu, a na jego ciało składało się więcej niż dwieście pięćdziesiąt funtów mięśni i kości.Ubrany był od stóp do głów na czarno, a na głowie nosił hollywoodzką kopię maski Frankensteina, której brzegi wciskał pod kołnierz.Miał też rękawice potwora - wielkie, zielone, gumowe dłonie upstrzone plamami sztucznej krwi, sięgające daleko w głąb rękawów jego marynarki.Gunther zauważył, że Conrad na niego patrzy i odwróciwszy się, posłał mu wyjątkowo groźne warknięcie.Straker uśmiechnął się.Złączył kciuk i palec wskazujący prawej dłoni w małe kółko - na znak aprobaty.Gunther zaczął krążyć po platformie w niezdarnym, upiornym tańcu zadowolenia.Ludzie czekający na wejście do wagoników wybuchnęli śmiechem i nagrodzili występ oklaskami.W tej samej chwili obdarzony doskonałym zmysłem scenicznym Gunther ponownie zmienił się w rozszalałą bestię i wydał przeciągły, gardłowy ryk.Kilka dziewcząt wrzasnęło.Gunther zawył, potrząsnął głową, warknął, tupnął nogą, syknął i zaczął wymachiwać rękoma.Uwielbiał swoją pracę.Straker odwrócił się z uśmiechem od Tunelu Strachu i wmieszał się w tłum ludzi na głównej alei.Kiedy zbliżał się do namiotu Zeny, jego uśmiech przygasł.Pomyślał o ciemnowłosej, ciemnookiej dziewczynie, którą widział z platformy naganiacza, zaledwie przed chwilą.Może to była ona.Może to była córka Ellen.Nawet po tylu latach myśl o tym, co Ellen uczyniła z jego synkiem, przepełniała go płomieniem nienawiści, zaś szansa na dokonanie zemsty nadawała jego sercu inny rytm i sprawiała, że krew zaczynała szybciej krążyć w żyłach.Zanim jeszcze dotarł do namiotu Zeny, uśmiech na jego ustach zmienił się w groźny grymas.Przyodziana w czerwień, czerń i złoto, przyozdobiona gwiaździstą szarfą, sporą liczbą pierścionków i zbyt grubą warstwą szminki, Zena siedziała sama w słabo oświetlonym namiocie, czekając na Conrada.Cztery świeczki paliły się wewnątrz czterech oddzielnych szklanych „kominków", rzucając pomarańczową poświatę, która nie dosięgała rogów pomieszczenia.Jeszcze jednym źródłem światła była kryształowa kula stojąca pośrodku stołu.Muzyka, podniesione głosy, pokrzykiwania naganiaczy i wrzaski rozbawionej młodzieży napływały od strony alejki przez grube płótno namiotu.Po lewej stronie stołu w ogromnej klatce stał kruk z przekrzywionym łebkiem.Jednym lśniącym okiem wpatrywał się w kryształową kulę.Madame Zena, jak sama siebie nazywała, udawała Cygankę obdarzoną nadprzyrodzoną mocą.Nie miała w sobie nawet kropli cygańskiej krwi i jedyną rzeczą dotyczącą przyszłości, jaką potrafiła przepowiedzieć, było, że nazajutrz rano wzejdzie słońce, aby wieczorem powrócić za horyzont.Pochodziła z Polski.Pełne jej nazwisko brzmiało Zena Anna Penetsky.Wędrowała z wesołym miasteczkiem od dwudziestu ośmiu lat; zaczęła mając zaledwie piętnaście i nigdy nie pragnęła innego życia.Lubiła podróże, wolność i pracowników lunaparku.Od czasu do czasu jednak nużyło ją przepowiadanie przyszłości, a bezgraniczna naiwność klientów wprawiała w zakłopotanie.Znała tysiąc sposobów, aby wydoić klienta, tysiąc sposobów, by przekonać go (już po tym, jak zapłacił jej za wróżenie z ręki), aby wysupłał kolejnych kilka zielonych w zamian za dokładniejsze i pełniejsze informacje o jego przyszłości.Łatwość, z jaką manipulowała ludźmi, wprawiała ją w osłupienie.Powiedziała sobie, że to, co robi, jest słuszne, bowiem tamci -to obcy, mieszczuchy, a nie pracownicy lunaparku, a co za tym idzie, nie są PRAWDZIWYMI ludźmi.Był to normalny punkt widzenia lunaparkowców, ale Zena nie zawsze potrafiła być dostatecznie stanowcza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript