[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jej ciało jest zbudowane jak posąg, a złote iskry przebiegające po miedzianej skórze sprawiają wrażenie, jakby odlano je z metalu.Można o niej rzec, że jest piękna, ale w ten sam sposób, w jaki odnosi się to, powiedzmy, do żmii koralowej.Kazała, mi się nazywać Lilith, naturalnie.Spotykamy się nie pierwszy raz.Zastanawiam się, co mnie w niej fascynuje.Chyba gorzki smak zakazanego owocu.Niezbyt pocieszający motyw.Na swój sposób jest nawet miła, chociaż zabiłaby mnie, gdybym powiedział to głośno.Mroczni są bardzo czuli na punkcie swojej reputacji.– Lilith – pytam.– Powiedz mi prawdę.Do czego ci jestem potrzebny?Odwraca się ku mnie.Błyskają krótkie, białe kły.– Wcale mi nie jesteś potrzebny.Czerpię z ciebie przyjemność, ale raczej bezosobową.– Czy to, że jestem aniołem, ma jakieś znaczenie?Śmieje się, potrząsając długimi, rudymi włosami.– Żebyś wiedział, jaki jesteś słodki.Bawisz mnie.Dzieciak z ciebie, Arielu.Niewinny, milutki aniołek.– W Królestwie gadają, że jestem bękartem z Głębi – mówię niby od niechcenia.– Ty? Co za numer! Nie, kotku, masz tyle wspólnego z Otchłanią, co święta dziewica.Przestań opowiadać bzdury.Nie przyszłam tu na pogawędki.Gdyby tylko wiedziała, jaką sprawiła mi ulgę, zaprzeczając mojemu związkowi z Głębią, wpadłaby we wściekłość.Tak to już z nimi jest.Przejmują się rolą złej królowej.– Słodka, słodka rudowłosa,Krew zatruwasz, spokój mącisz,Czarem wzniesiesz pod Niebiosa,Pocałunkiem w Głębię strącisz – mówię powoli.Lilith zamiera w pół ruchu.Patrzy na mnie zmrużonymi ślepiami.Zbliża się do mnie i przysiada na brzegu łóżka.– Czy wiesz, dlaczego wciąż włóczysz ze sobą tego małego smoka? Żeby cię kochał.Nawet ode mnie tego oczekujesz.Patrzysz na mnie tak samo, jak on na ciebie.A to niezwykle pomnaża moją przyjemność.Uważaj, mój drogi, ja tylko biorę.Dla nas z Otchłani to niesłychanie podniecające, widzieć, że sprawiamy ból i nie spełniamy oczekiwań.– Daj spokój, Lilith.Nasze stosunki są jasno określone.– Oczywiście, że są – przerywa mi.Widzę, co się dzieje, i nabieram czujności.Może kiedyś, dawno, miało to cechy intrygującego przeżycia, ale już nie teraz.Jej piękna twarz wyciąga się niby pysk psa.– To jedyne, co mogę ci dać – krzyczy ochryple.Gwałtownie skręca ciało, pochyla się ku mnie, żeby ugryźć mnie w szyję.Uchylam się w ostatniej chwili.Jej głowa ześlizguje się niczym łeb kobry, a zęby uderzają mocno w mój obojczyk.Chwytam jej twarz w obie dłonie i siłą obracam ku sobie.Oczy Lilith są chore z pożądania.Ten obłęd i pragnienie nie mieszczą się w niej.Przenikają we mnie poprzez jej ręce, paznokcie wbite w moje ramiona.I nie ma nic poza tą gorączkową chorobą, jak zwykle.Nie czuję się dobrze.Prawdę mówiąc, chce mi się rzygać.Upadek mnie nie pociąga.Mój bunt jest szczeniacki.W gruncie rzeczy chodzi tylko o to, żeby złamać normy Królestwa, odegrać się.Czuję, że zaraz zacznę krzyczeć.To nie może być wszystko! Czy naprawdę nie ma nic innego?* * *Właśnie wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy.Poprzez Lilith, przeze mnie samego pojawiła się jej twarz, cała w srebrze i perłowym blasku, jako odpowiedź na inne, bardziej przerażające źródło choroby, która przepalała mnie na wskroś.* * *Zakochałem się śmiertelnie w ziemskiej kobiecie.Nie musiałem długo jej szukać.Po prostu zszedłem na Ziemię i dałem się poprowadzić perłowemu blaskowi.Mój Boże, jaka była piękna.Szła ulicą, z siatką wypchaną zakupami.Przez dziurę w plastiku wystawał rozwichrzony łeb ananasa.Ogarnęło mnie wielkie wzruszenie.Tylko Jasność wie, ile moich gorących, dziękczynnych łez popłynęło na brudny chodnik.Tamtego dnia płakałem po raz pierwszy w życiu.Nawet Azdiasz byłby zbudowany żarliwością moich modłów.Oddałbym wszystko za to, żeby na mnie spojrzała.Ale nic z tego.Jej oczy nigdy nie spotkają się z moimi.Ona jest kobietą, ja – aniołem.Nie widzi mnie.Bardzo szybko ochłonąłem z religijnego uniesienia.W sumie nie miałem powodów do wdzięczności.Jedyne, co mogłem uczynić, to zostać jej niebieskim ochroniarzem.W końcu i tak wylądowałem na Ziemi, robiąc to, czego kiedyś odmówiłem.Wkrótce wiedziałem o niej wszystko.Obserwowałem ją, pocieszałem, towarzyszyłem jej wszędzie.Aż wreszcie związała się z mężczyzną.Na Głębię, cóż to był za żałosny dupek! Nie upadłem tak nisko, żeby ich obserwować
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|