Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tą drogą powstały też kiedyś krzewy azamo.Była to mała roślinka skryta w trawie, a do jej liści przylepiały się co najwyżej muchy.Dziewczyna mówiła jeszcze, kiedy wnętrze budynku ogarnął cień.Gęstniał z każdą chwilą, znikły snopy światła wpadającego z zewnątrz.- Burza - powiedział Awaru.- Nie - zaprzeczyła.- To góra Suhmi.Zbliżyła się do wyjścia i znikła mu z oczu.Słyszał tylko głos.- Obłok dymu nad szczytem Suhmi przesunął się z wiatrem - powiedziała.- Dziś w nocy - rozległ się gruby głos męski - drgała ziemia.- Lada chwila - mówiła dziewczyna - trzeba będzie stąd uciekać.- Jeszcze nie - rzekł mężczyzna.- Nie było ostrzeżenia.- Może lepiej nie czekać? - odparła.- W powietrzu jest już pełno popiołu.Kiedy popłynie lawa, może być za późno.Awaru podniósł się z posłania i w kilku krokach dopadł otworu w ścianie.Przełożył nogi na zewnątrz.Z drugiej strony budynku dobiegły słowa mężczyzny:- Chcesz teraz przerwać pracę? Cały ogród się zmarnuje.Trzeba też coś zrobić z tym loki, na razie nie może się poruszać.Awaru uśmiechnął się, schylony wszedł pod gałęzie i ruszył szybko naprzód.Było tu niemal zupełnie ciemno, wspinał się po stromym zboczu, przemykając pośród lasu podobnego do puszczy na starym lądzie.„Ognista góra - myślał - odezwała się w porę.Teraz nikt nie będzie myślał o mnie".Badał ziemię przed sobą, podnosił wzrok na drzewa, starał się przebić spojrzeniem gęstwinę poszycia.Za pierwszą linią ob­rony pałacu można było spodziewać się następnej.Mogła być tużalbo odległa o cały dzień marszu.Dotąd nie wiedział, gdzie leży pałac.Drzewa zrzedły i Awaru wychynął z lasu na odsłonięty grzbiet wzgórza.Spod wiszących gałęzi zobaczył budowlę.W pierwszej chwili wydało mu się, że to gigantyczne spiętrzenie skał ułożonych poziomymi warstwami, które ciągną się bez końca, spłaszczone, jakby zgniótł je ciężar potwornej masy skalnej.Lecz po chwili zrozumiał, że widzi wychylające się jeden zza drugiego tarasy zbudowane ręką ludzką.Nic innego nie mogło stworzyć tak prostych linii, ostrych krawędzi i gładkich płaszczyzn.Pod ponurym niebem leżały szare i nieruchome, podobne do łańcucha górskiego, usiane czarnymi kwadratami otworów.Tu i ówdzie, z harmonii poziomych linii, wyrastały pionowe krawędzie ogromnego bloku lub wieży podpierającej niebo.Z tyłu, daleko za budowlą, ukazywał się stanowiący jej tło chaos prawdziwych skalnych urwisk, nakrytych czapą ciemnej chmury.Wzdłuż brzegu lasu dotarł w pobliże pierwszego muru.Była to wyniosła ściana ciągnąca się w dal, wzdłuż zbocza, przekraczająca fałdy terenu, przegradzająca wąwozy, obejmująca podstawą ster­czące skały.Jej górna krawędź przesłaniała stojącemu blisko Awaru wyższe kondygnacje budowli.W ścianie widniały prostokątne otwory, jednak tak wysoko, iż niepodobna było przez nie dojrzeć czegokolwiek we wnętrzu.Czekał długo, schowany pośród liści, na ukazanie się człowieka, ale pod murem nikt nie przechodził, na jego szczycie nie zjawiali się uzbrojeni strażnicy i żadne twarze nie wyglądały z otworów.Stawało się mroczno, a z szarego powietrza sypały się płatki popiołu i okruchy żużlu.„Życie pałacu - pomyślał - toczy się pewnie gdzieś na wyższych piętrach".Tutaj była podstawa budowli i zapewne ukryte urządze­nia obronne.Niepodobna było wyjść na otwartą przestrzeń u stóp murów nie narażając się na schwytanie, na pytania i podejrzenia.Zaczął przemykać się lasem, aby odnaleźć bramę, gdzie będzie można wmieszać się między wchodzących i wychodzących ludzi.Najpewniej czuł się pod osłoną gąszczu.Zatrzymało go zapadlisko ziejące pośród poszycia leśnego.Na-chylił się nad nim i zobaczył, że jest to otwór prowadzący do rozleglejszej pustki pod spodem.Długo nadsłuchiwał, ze środka nie dobiegał najmniejszy szelest.Poprzez krawędzie zwieszały się do wnętrza gałęzie, pędy powojów i puszyste brody mchów.Dno było niedaleko.Awaru ujął spływający do środka gruby korzeń i zsunął się po nim.Stopami dotknął kamiennej płyty, nad sobą ujrzał płaski strop, nakrywający korytarz.Było tu pusto i cicho.Kiedy przywykł do gęstych ciemności, zobaczył w korytarzu, w jego części biegnącej w stronę pałacu, plamę światła.Nie wahał się już dłużej.„Ryzykuję - powiedział sobie - ale może w ten sposób ominę strzeżone miejsca".Z podziemnego przejścia wychylił się do biegnącej poprzecz­nie olbrzymiej galerii.Wysoko ciągnął się rząd kwadratowych otworów, tych samych, które widział poprzednio od zewnątrz.Pod stropem załomotał skrzydłami ptak.Awaru wodził spojrzeniem po szarych powierzchniach, były puste, nagie i surowe, gdzieniegdzie smugi zacieków, plamy poros­tów.Miał teraz do wyboru: cofnąć się albo iść naprzód bez żadnych wahań i zatrzymywań, udając mieszkańca budowli, gdyż we wnę­trzu galerii nie było już gdzie się ukrywać.Wciągnął głęboko powietrze i uczynił krok naprzód.Poszedł łagodnie wznoszącą się pochylnią i niebawem był już pod stropem, na wysokości okien.Pochylnia przebiła płaską powałę i wyprowa­dziła na wyższe piętro.I tutaj znowu ujrzał galerię biegnącą w dwie strony, o dwu końcach gubiących się w oddaleniu.Jej ściany były ozdobione malowidłami o barwach tak żywych i świeżych, jak gdyby farby były jeszcze mokre.Tłum olbrzymich postaci zapełniał mury, sięgając głowami do stropu galerii.Poszedł wśród brunatnych mężczyzn, kobiet i dzieci w stronę, w którą były zwrócone ich twarze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript