Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mnie podpowiadali wszyscy, wszyscy dawali do odpisywania zadania rachunkowe męczennikowi.Kiedy miałem lat dwanaście, napisałem wierszy bardzo wiele; uwielbiałem tematy historyczne, którym dawałem wspaniałe, dostojne olbrzymie tytuły — po łacinie.Wiersz Vindobona.(o, młody idioto!) był haniebnym zdemaskowaniem cesarza Leopolda, którego Sobieski wziął na kawał z udanym ukłonem.…Cesarz się bardzo po niemiecku dąsa,Że Sobieski nie do czapki, lecz sięgnął do wąsa.Więc na, przyszłość, cesarzu, popamiętaj o tem,Że najpierw się masz kłaniać, a król polski potem!Czy to nie piękne wiersze? Cesarz w grobie zakrył rękoma twarz.Wstydził się.A wiersze miały powodzenie niesłychane.Pisane były pismem kaligraficznym i zawsze — zawsze! mówię — czerwonym atramentem.Wielkim i o wielkiej sławie poetą stałem się w trzeciej klasie gimnazjum IV we Lwowie.Miałem trzynaście lat i byłem straszliwie „bity” jako znawca literatury, w klasie trzeciej bez konkurencji.W matematyce zawsze bęcwał.Sławę moją na niwie gimnazjum ugruntowało niebywałe zdarzenie.Kolega mój jeden — wielki dandys, gdyż do mundurka miał zawsze białe rękawiczki, zakochał się.Oblubienica miała lat czternaście, była trochę zezowata i miała piegi.Podobno oświadczyła, że „wyjdzie” tylko za „poetę”.Młodzieniec groził samobójstwem i z ponurą miną pokazywał nam scyzoryk, który wciąż ostrzył o szkolną ławę i który w najbliższy czwartek (?) miał sobie zatopić w sercu.Już to miejsce, w które miał ugodzić, zaznaczył czerwonym ołówkiem na skórze.Napawało nas to niepokojem i zgryzotą.O cóż szło? O wiersz? Więc niech kto napisze wiersz, a on powie, że to jego.W szkole się przecież zawsze odpisuje.Ale nie tak zrobiono.Zakochany kolega ogłosił — konkurs.Najbardziej prawidłowy konkurs poetycki.Nagrody były niesłychane: zwycięzca miał dostawać na koszt fundatora konkursu przez dni dziesięć parę kiełbasek z bułką podczas wielkiej pauzy, ten ci bowiem niebiański przysmak sprzedawano w gimnazjum.Obejrzałem się niespokojnie po klasie.Dwóch jeszcze oprócz mnie pisało wiersze, poza tym w klasie czwartej był jeden poeta, bardzo mocny.Leopold Staff i Józef Ruffer byli w innym gimnazjum, były to zresztą wielkie potęgi już coś z ósmej klasy, tak że do smarkaczów dochodziły tylko głuche o ich istnieniu wieści.Wzięto miarę na poemat; zakochany idiota pokazał nam z daleka na ulicy swój ideał, zezowaty i z piegami.— Jak jej jest na imię? — zapytałem krótko.— Jadwiga!— Dobrze jest! — rzekłem.Napisałem poemat o Jadwidze, tak cudownej piękności, tak rzewny i pełen miłości tak wielkiej, iż jej zezowate oczy zaszły łzami.W poemacie tym naprostowałem jej oczy, oczyściłem twarz, dodałem jej włosów.Konkurenci odpadli, jak gruszki z drzewa, i odeszli we wstydzie.Wiersz mój, w zamkniętej wprawdzie kopercie, lecz osobiście wręczony „sądowi konkursowemu”, który zagroził pobiciem każdemu uczestnikowi turnieju, gdyby się nie zgodził na jego wyrok — dostał pierwszą nagrodę.Musiał dostać! Rozdrapałem sobie serce i dwa rymy ukradłem Słowackiemu, ale uczciwie dopisałem z gwiazdką „Ze Słowackiego”, co tylko wzbudziło podziw i nadało wierszowi poloru.Tryumf mój był niesłychany.Poeta z czwartej klasy złożył mi powinszowanie i mówił do mnie „kolego”.Był to mocny — jak rzekłem — poeta.Jest teraz ginekologiem.W klasie czwartej byłem już poetą całą gębą, rzec można — od ucha do ucha.(W matematyce wciąż jeszcze bałwan!) Dzień w dzień byłem w teatrze i umiałem na pamięć, co kto chciał.Zamyśliłem napisanie wielkiego poematu — „filozoficznego”.Ale to wszystko nic! Tego roku, kiedy miałem lat czternaście, zostałem po raz pierwszy w życiu wydrukowany.Wydrukowany! Czy rozumiecie to słowo, początek obłędu?Togo to roku po raz pierwszy w życiu ujrzałem Henryka Sienkiewicza, kiedy zjechał do Lwowa.Lwów bowiem, miasto jak brylant wprawione w Trylogię, miłował go bardzo swoją miłością gorącą i impulsywną, a pogłaskane w swojej hardej mieszczańskiej dumie przez opis gotowania się do obrony, chciało to miasto, ten lew wśród polskich miast, uczcić go tak jak żadne.Kraków umie czcić umarłych.Lwów tylko żywych; czyni to takim gestem Wierzynka, nie trwożącego się królów, z taką serdecznością rycerska i piękną, że tylko serca tego miasta zażądać, a odda swoje serce.Tak czyni zawsze, cóż dopiero, kiedy chce uczcić Sienkiewicza albo potem Konopnicką.Przyjęcie Sienkiewicza we Lwowie było urządzone w stylu — sienkiewiczowskim.Nie mógł godniej i wspanialej przyjąć Jana Kazimierza ks [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript