[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wierzę, że Syn Boży chodził po ziemi, wierzę, że te relikwie pochodzą od Jego uczniów.Zdarza się czasem, jak sam może wiesz, że nawet taki zawodowy sceptyk jak ja bierze coś na wiarę.Umilkł na chwilę, zanim podjął: - Widzisz, jest kilka takich rzeczy, które możesz poddać próbie jedynie za pomocą odczuć twego serca.Młodzieniec zaczął się zmieniać.Włosy mu pociemniały, rysy nabrały innego wyrazu i w ciągu kilku chwil Henry miał przed sobą Salvadora Ortegę.Diabeł z pewnością zna najsłabsze miejsce każdego z nas, wie, gdzie skupia się nasze poczucie winy, pomyślał Henry.- Mój Boże, to ktoś inny - wyszeptał John.- Spójrz na niego, on jest kimś innym!- Spokojnie, John - powiedział Henry.- On tylko wygląda na kogoś innego.Robi to po to, by wytrącić mnie z równowagi.- Henry? Posłuchaj mnie, Henry - mówił Salvador.- Nie jesteś Salvadorem.Nie próbuj nawet udawać.- Mylisz się, Henry - nalegał Salvador.- Wiesz, co sądziłem o mojej religii, o Jezusie i Świętej Dziewicy.Widziałem jednak niebo, Henry, na własne oczy widziałem.Nie ma tam nic, o czym tak opowiadają nam księża.Tam jest wspaniale, i nie powinieneś, Henry, poczuwać się do winy.Lecz nie ma tam Boga ani Jezusa, ani aniołów, ani Przenajświętszej Matki.To miejsce, gdzie możesz robić i myśleć, cokolwiek tylko zechcesz, i być, kimkolwiek zapragniesz.To wolność, Henry, oto czym jest niebo, Absolutna wolność.Rzuć te śmieci, Henry, a pokażę ci to wszystko.Chodź ze mną, rzuć tylko to coś.Henry pokręcił głową.- Trzymam te pieczęcie, ty sukinsynu, bo wiem.że odeślą cię one tam, gdzie twoje miejsce.John, cieszę się, że tu jesteś.Bądź tak dobry i spójrz na moje biurko.Znajdziesz tam notatnik, a na pierwszej kartce będzie numer w Baja.Zadzwoń tam zaraz i powiedz, że chcesz rozmawiać z księdzem.Gdy podejdzie, powiesz mu, że dzwonisz od Henry'ego Watkinsa i żeby jak najszybciej przysłał mi wiązową skrzynkę.Powiedz, by się pospieszył.- Wiązowa skrzynka - powtórzył krańcowo zdziwiony John.- Wiązowa skrzynka.Dobrze, Henry.Henry został sam na sam z Yaomauitlem.Stali naprzeciwko siebie.Przez kilka chwil panowało milczenie.Henry czuł, jak z Yaomauitla wycieka zimno zła, zupełnie jakby to płynny tlen spowijał podłogę swymi oparami.- A może tym uda się ciebie skusić? - zacharczał Yaomauitl gardłowo.Zakręcił dłonią jak magik i zaprezentował wysoką szklankę z zimną, szroniącą szkło wódką, w której pływała oliwka.- Jednego, Henry.Tak tylko, by sprawdzić, czy jesteś już wyleczony.Zasłużyłeś sobie ostatecznie na coś takiego, skoro pokonałeś Yaomauitla.Henry dość długo wpatrywał się w szklankę.Potem znów spojrzał na diabła.Było to kuszące, lecz po ostatniej bitwie nie odczuwał już prawie potrzeby alkoholu, kuszenie było zaś tak topornie przeprowadzone, że bez większego trudu zdławił w sobie resztki pragnienia.Był człowiekiem, był Wojownikiem Nocy.Nic nie mogło zbić go z tropu, osłabić jego zasad, zdławić jego mocy - a już szczególnie alkohol.Yaomauitl machnął dłonią i szklanka z wódką zniknęła.Może kobiety? - spytał, i przez jedną lubieżną chwilę Henry widział nagie piersi, opływowe uda i usta lśniące prowokująco szminką.- Lubisz kobiety? - uśmiechnął się Yaomauitl.Możesz próbować do woli - powiedział Henry.- Tak czy inaczej, wrócisz do San Hipolito, a tam zamkną cię w wiązowej skrzynce, gdzie zostaniesz, aż piekło zamarznie.Obiecuję ci to, Yaomauitl.Diabeł popatrzył na niego żółtymi ślepiami i zasyczał.Jego głowa zdawała się powoli eksplodować, wyglądało to jak puszczony w przyspieszonym tempie film ze wzrostu kalafiora.Policzki zapadły się i nabrały szorstkości, czoło wybrzuszyło się, a ze skroni wystrzeliły rogi.Pierś również mu się rozrosła, a dłonie zmieniły się w futrzaste szpony z długimi, zakrzywionymi pazurami, zdolnymi jednym uderzeniem rozedrzeć ludzkie serce i wywlec wnętrzności.Nogi diabła zgrubiały i okryły się sierścią, stopy zwęziły, zmieniając się w rozszczepione kopyta.Oto była prawdziwa postać Yaomauitla.Oto był legendarny diabeł, widywany w tej postaci przez czarownice, czarnoksiężników czy przelęknionych księży, którzy potem opisywali owe spotkania przez wiele stuleci.Tyle tylko, że diabeł był prawdziwy i stał w sypialni Henry'ego, cuchnąc śmiercią.- Teraz - powiedział chrapliwie Yaomauitl.- Teraz cię zabije, przyjacielu.Teraz poznasz, co to piekło!Machnął łapą w powietrzu, a jego pazury wydały dźwięk gromu.Henry schwycił mocniej pieczęcie.- W imię Ashapoli! - krzyknął.- W imię Boga! - Lecz diabeł schwycił go w obie dłonie, wbijając pazury w jego ciało, rozdzierając piżamę i unosząc go lekko z podłogi.Przez jedną sekundę Henry wpatrywał się w płonące jak pochodnie oczy i w rzędy zębów, które jednym kłapnięciem mogłyby odgryźć jego twarz.Potem krzyknął jednak:- Wierzę w Boga! Wierzę w Ojca! Wierzę w Syna! Wierzę w Ducha Świętego! Wierzę w Świętą Dziewicę! Wierzę w zmartwychwstanie! Wierzę w tamten świat i życie pozagrobowe! I wypieram się ciebie, Yaomauitlu! Wypieram się! Pokonałem cię!Diabeł trząsł nim, aż zdało się Henry'emu.że lada chwila mózg wypłynie mu uszami, a pazury bestii przedrą się przez ciało, dosięgając żeber.- Och, Boże! - krzyknął, uniósł dziewięć pieczęci i cisnął je w cierpieniu na twarz Yaomauitla.Ten zaskrzeczał - był to odgłos, jaki wydaje karoseria podczas dachowania na autostradzie - tyle że dwadzieścia razy głośniejszy.Upuścił Henry'ego na podłogę i zakrył łapami oczy.Trząsł się cały, jakby w ataku choroby.Podrapany i posiniaczony Henry odczołgał się z wysiłkiem po dywanie.Trzęsła się nawet podłoga, a obrazki spadały ze ścian.Potem Yaomauitl upadł, lecz upadek ten był cichy i powolny.I gdy Henry zdołał się obejrzeć, wsparty na brzegu łóżka, wszystkim, co ujrzał, była postać wielkości zdechłego psa, bezkształtna i kudłata.Yaomauitl szarpnął się jeszcze i znieruchomiał.W drzwiach pojawił się John.Twarz miał w tym samym kolorze co płócienna marynarka.- Dodzwoniłem się do księdza - oznajmił bezosobowym głosem.- Zdawał się wiedzieć, o co chodzi.Powiedział, że będzie tu najszybciej, jak się da.Popatrzył na krwawe plamy na piżamie Henry'ego.Podszedł do łóżka i przyklęknął przy przyjacielu.- Jesteś ranny.Może zadzwonię jeszcze po pogotowie.- Nie, nie - zaprotestował Henry.- Nie sądzę, by lekarze zrozumieli, co tu się stało.Idź tylko i przynieś mi z szafki w łazience bandaże.A potem zahacz jeszcze o barek i podaj mi butelkę z wódką.Wolno i z wysiłkiem Henry zdjął resztki piżamy.Rany zadane mu przez Yaomauitla były głębokie, lecz wąskie.Przetarł je zrolowaną górą od piżamy.Potem, gdy John przyniósł mu bandaże i butelkę, spryskał to wszystko wódką dla odkażenia.Zacisnął zęby, gdy alkohol wypalał rany.Przykre uczucie znikło jednak wkrótce i bez większych kłopotów zdołał owinąć się bandażami.- Podejrzewam, że nie jesteś w stanie wyjaśnić mi, co to właściwie było - powiedział John.Henry wskazał głową skurczone truchło Yaomauitla.- Powiedziałem ci, że muszę walczyć z diabłem.Nie uwierzyłeś.A tak właśnie było.I co więcej, to ja wygrałem.- Ale dlaczego ty, Henry? Dlaczego to właśnie ty musiałeś walczyć z diabłem?- Nie wiem - odparł Henry z filozoficznym spokojem.- przypuszczam, że na każdego przychodzi taki dzień.EpilogBył już wieczór, gdy sześciu meksykańskich robotników opuściło sporą, wiązową skrzynkę do grobu pod podłogą kościoła w San Hipolito.Potem miejsce zostało przykryte płytą posadzki, a ksiądz nakreślił na nim wodą świeconą znak krzyża
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|