Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W razie gdyby Biali ich spostrzegli, szybka wspinaczka na górę może się stać dla nich ratunkiem.Żeby nie rzucać się w oczy, przywarli jak najbliżej ziemi.Czołgali się naprzód, nie zważając na kamienie rozrywające ubrania, wpijające się w kolana i znaczące siniakami ręce.Wszystko to było drobiazgiem, jeśli dzięki temu mogli przejść niezauważeni przez jeźdźców i pływaków.Po jakimś czasie Biali pozornie zaniechali dalszego polowania na tych w jeziorze.Jeźdźcy zebrali się razem, a Sanderzauważył trzepotanie ich dłoni, gdy konferowali w niemym języku.Ostatecznie grupa ludzi na wierzchowcach rozdzieliła się.Dwóch kopniakami pogoniło swe jeleniowate zwierzaki na powrót drogą, którą przyjechali, zmuszając tym samym Sandera, Fanyi i Rhina, by przywarli płasko do ziemi za najbliższym występem skalnym.Kowal uniósł ostrożnie głowę.Jak dotąd jego obawy się potwierdzały.Ci jeźdźcy kierujący się na wschód musieli jechać albo w celu złożenia raportu, albo by ściągnąć posiłki.Wybawieniem dla jego grupy było jak najszybsze ominięcie pozostałych, rozłożonych na brzegu jeziora.Najlepszym rozwiązaniem było trzymać się popękanych podnóży wzgórz.Wierzchowce nieprzyjaciela, większe i cięższe od Rhina, potrzebowały przestrzeni do manewrowania.Nie potrafiły się ostrożnie czołgać, jak w tej chwili robił to kojot.Jednak ustawiczne tulenie się do zbocza wzgórza bardzo spowalniało tempo marszu.Jedyną zaletę stanowiły liczne kryjówki, jakie oferowała nierówna powierzchnia zbocza.Na szczęście Biali nie przejawiali ochoty natychmiastowego zbadania terenu.Może poza wodnymi stworami, które rozgromili z taką łatwością, obawiali się jeszcze innych przeciwników.Ta ziemia stworzona była do zasadzek.Garstka ludzi Wspólnoty wyposażona w odpowiednią ilość strzał rozbiłaby w mgnieniu oka całe plemię Białych.Sander na pewno nie zauważył u nich żadnych miotaczy strzał.Gdyby posiadali taką broń, bez wątpienia użyliby jej przeciwko amfibianom.Czołgając się minęli wreszcie jeźdźców.Sander gestem ręki dał Fanyi i Rhinowi znak, że mogą się podnieść.Parawan z gruzu, najeżony wystającymi bryłami kamienia i skorodowanego metalu, stał, jakby faktycznie z przeznaczeniem na barykadę.Chowając się za nim, choć nie mogli się spieszyć, mogli przynajmniej maszerować i zwiększyć tempo.Sander dwukrotnie wspinał się na szczyt barykady.Był to naprawdę ogromny zwał całkowicie stopionego materiału, który musiał się odłamać od sąsiedniego wzgórza, tworząc postrzępione podnóże.Stąd mógł śledzić całą drogę powrotną.Zaobserwował koleiny w drodze biegnącej nadal brzegiem jeziora i jeźdźców, którzy w tej chwili nią podążali spacerowym krokiem.Widać było, że Białym się nie spieszy.Wreszcie przodownik zsunął się ze swego zwierzęcia, a pozostali poszli za jego przykładem.Ich wierzchowce poczłapały na płyciznę jeziora, gdzie nawet z tej strony pokazywały się nie zwarzone jeszcze mrozem zielone rośliny wodne.Zanurzając łby, zwierzęta wyrywały wielkie wiechcie i przeżuwały je łapczywie.Mężczyźni zajęli pozycję przy dużej, wystającej skale i otwierali torby przy siodłach.Sander uświadomił sobie, że również jest głodny.Nie mogli się tu jednak zatrzymywać i tracić czasu.Im większy dystans będzie ich dzielił od tych zwiadowców, tym bardziej będzie zadowolony.Nie zaniedbując żadnych środków ostrożności, towarzystwo ruszyło dalej, torując sobie drogę przez góry odpadków zmiażdżonych przez starożytne fale i pozostawionych przez wysychające morze.Od czasu do czasu kusiło Sandera, by wypróbować niektóre kawałki metalu widoczne w tym rumowisku.Dlaczego Handlarze, mając to wszystko pod nosem, szukali innych, bardziej zżartych przez rdzę i zniszczonych miast? A może ten szlak miał prowadzić tutaj, w celu splądrowania tego nieogarnionego chaosu?A jednak nie było tu żadnych oznak kopania.Prawdę mówiąc, Sander uważał, że próbowanie tego byłoby bardzo ryzykowne.Hałdy w mieście stawały się gładsze pod wpływem podmuchów rześkiego wiatru, podczas gdy te masy łamały się od niego i od czasu do czasu krusząc się spadały w dół.Dlatego Sander jednym okiem spoglądał do góry, aby omijać wszelkie niepewnie wyglądające wzniesienia.W końcu zatrzymali się, gdyż byli już tak zmęczeni, że nie mogli dalej iść.Fanyi westchnęła głęboko, dzieląc mięso i wodę.Rhin leżał, dysząc ciężko po przełknięciu swojej porcji.Ich buty bardzo ucierpiały na wyboistych dróżkach.Sander odciął wiązkę niewyprawionych zajęczych skórek i obwiązał je sobie i dziewczynie wokół stóp futrem do wewnątrz, mając nadzieję oszczędzić i ochronić to, co pozostało z ich butów.Fanyi masowała swoje smukłe, brązowe łydki.— Nigdy nie podróżowałam takim szlakiem jak ten — stwierdziła.— Już same koleiny były okropne, ale to wdrapywanie się w górę i w dół jest jeszcze gorsze.Jak długo to potrwa?Wiedział nie więcej niż ona.Wszędzie były pokruszone kamienie i zastygłe w lawie wodorosty z dawnego morza.Kilka skalnych szczytów urastało do wysokości góry, widocznie wypchnięte ze skorupy ziemskiej w tym samym czasie, gdy morze zawirowało.Był to koszmarny ląd i Sander dziękował losowi, że jak dotąd skutkiem podróżowania po nim było jedynie kilka zadrapań, siniaków i pokiereszowane dłonie.Wiedział, że muszą znaleźć schronienie przed nadejściem nocy.Nawet należąca do Fanyi cenna latarka z Poprzedniej Epoki nie mogła ich prowadzić przez tak niebezpieczny teren.Jezioro było tak ogromne, że nawet teraz, mając za sobą całą tę drogę, nie dotarli do jego zachodniego krańca.Sander przeżywał męki Tantala za każdym razem, gdy wdrapywał się na górę w celu zbadania sytuacji na drodze.Jednak ostrzeżeniem były dla niego przygody Białych.Zbliżanie się do tej zamieszkanej wody byłoby aktem najwyższej głupoty.Dla bezpieczeństwa muszą się trzymać tego surowego, umęczonego lądu.Na krótko przed zachodem słońca natrafili na odpowiednie, zdaniem Sandera, miejsce.Dwa masywy, powstałe na skutek obsunięcia się zboczy wzgórz, utworzyły tu obniżenie, formując je ze stopionych fragmentów ściany.Pomiędzy nimi leżał kawałek stosunkowo gładkiego podłoża.Choć było tu dużo drewna, nie odważyli się rozpalić ogniska.Fanyi przywołała wężacze i skuliła się między futrzastymi ciałami, gdzie było jej chyba nawet cieplej niż przy ogniu.Sander miał Rhina.Zwierzęta leżały cicho, nie okazując niepokoju.Zjadły szybko i z apetytem kawałki suszonego mięsa wydzielonego oszczędnie przez Sandera.Wężacze zaspokoiły głód podejrzanie szybko, więc Sander przypuszczał, że wcześniej, buszując po okolicy, zdołały nawet w tym wyludnionym miejscu znaleźć jakąś zwierzynę.Ponadto żadne z trójki nie wykazywało ochoty, by zniknąć ponownie po zapadnięciu zmroku.Kiedy ciemność zgęstniała zupełnie, Sander pożyczył od Fanyi latarkę z Poprzedniej Epoki.Osłaniając ją jedną ręką, utorował sobie drogę do krawędzi zbocza, stanowiącego zachodnią ścianę ich kryjówki.Tu pstryknięciem zgasił światło i wpatrywał się uważnie na wschód.Jeśli Biali nadal podążali śladem wozu, mogli rozbić obóz z ogniskiem.Nie zauważył jednak odblasku płomieni.Dopiero kiedy, gotów wracać po omacku do własnej dziury, zwrócił się na zachód, dostrzegł iskrę, która nie była gwiazdą i mogła pochodzić jedynie od ognia.Był pewien, że Biali nie mijali ich po południu.A więc to nie ci zwiadowcy zapalili to przewodnie światło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript