[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wzruszył w milczeniu nagimi ramionami.- Jestem przyjacielem Jeana, miałem się z nim spotkać.- Szef być w porcie - odrzekł, kalecząc angielszczyznę.- Na pewno?- Yes, mister.- Nie wiesz, kiedy wróci?- Ja nie wiedzieć.- Zostawimy tu konie, sprawdź, czy są dobrze podkute - mówił Anglik.- Gdyby wrócił Jean, powiesz mu, że przybył Kid Lupton.Będziemy w tawernie.- Yes, mister - Murzyn znów podniósł młot i uderzył w żelazną i sztabę.- Może wstąpimy do sklepu po nowy przyodziewek? - zaproponował Ryszard.- W tych wytartych ubraniach wyglądamy jak nędzarze.- Well.- Lupton wskazał wielki szyld.- Tam dostaniemy wszystko, i czego nam trzeba.Rzeczywiście magazyn handlowy zawierał niezliczone ilości towarów.Dobrali wiec do swoich figur eleganckie, efektowne ubrania, ale także wygodne do konnej jazdy.Zaraz w sklepie przebrali się i poszli do najpopularniejszej w mieście tawerny, do „Absinthe House”.Było tu gwarno i rojno.Pełno rozbawionych ludzi, brodatych marynarzy, wydekoltowanych kobiet, nonszalanckich arystokratów i podejrzanie wyglądających mężczyzn.Usiedli przy wolnym stoliku w kącie obszernej sali.Kelnerka zjawiła się natychmiast i z uśmiechem powiedziała, że może podać: kraby duszone w śmietanie z papryką, panierowane udka żabie, ostrygi z szafranem na słodko, matjasy po kapitańsku, nadziewane szyje dzikich gęsi, młode flamingi po starofrancusku, kurczaki z kukurydzą, pieczeń z antylopy, paprykarz z aligatora, mięso żółwie w liściach palmy kapuścianej., a do tego wprost z Francji Hiszpanii i Anglii najlepsze gatunki brandy, whisky, win z kostkami lodu.Zestaw potraw był tak zaskakujący swą niezwykłością, że Ryszard, rzadki bywalec wykwintnych restauracji, słuchał oszołomiony.Po naradzie wybrali pieczeń z antylopy i matjasy po kapitańsku.Lupton poprosił dla siebie brandy, a Kos piwo.Lokal onieśmielał ludzi nawykłych do życia w surowych warunkach, w osiedlach rozsianych wśród puszcz i stepów.Kryształowe żyrandole zwisające z sufitu, kinkiety na ścianach, kunsztowne meble, nawet bufet, wydzielone podium dla muzykantów - wszystko było eleganckie, olśniewające niczym w europejskich salonach magnaterii.Kelnerka przyniosła potrawy i zażądała zapłaty.Lupton odliczył banknoty i dodając jej napiwek spytał:- Nie było tu Jeana Lafitte’a?- Grał w ruletkę całą noc - odparła.- Czy dzisiaj przyjdzie?- Nie wiem, bo miał zamiar wypłynąć na morze.Słyszałam rozmowę.- powiedziawszy to szybko odeszła.Jedli w milczeniu, patrząc na ludzi, którzy tu trwonili pieniądze najczęściej pochodzące z grabieży lub będące wynikiem znoju i cierpień wielotysięcznych rzesz niewolników.Niespodziewanie wyrosła przed nimi wysoka postać czarnowłosego mężczyzny.- Nareszcie jesteś! Witaj, Kid.Czekam pełen niepokoju.Myślałem, że cię jakie nieszczęście spotkało na tych dzikich sawannach i preriach.- Manuel! Właśnie cię szukamy - zawołał uradowany Lupton.- To mój towarzysz, Ryszard Kos, zwolennik naszej sprawy.Poznajcie się.Uścisnęli sobie dłonie i usiedli.Salas rozejrzał się i przyciszając głos spytał- Jakie nowiny?Kid udzielił mu informacji o przebiegu działań wojennych na kontynencie i powiedział, że w pobliżu czekają Indianie na brytyjskie wojska Pakenhama.- Dzisiaj jeszcze prześlę meldunek - rzekł Salas.- Hiszpania, jak wiecie, popiera Anglię, ale niepokojona wojnami w Europie nie może wystąpić oficjalnie.Myślę jednak, że.wkrótce do tego dojdzie.- Może to tylko marzenie hiszpańskich kolonistów z wybrzeży Florydy? - zauważył Ryszard.- Jeśli Hiszpania nie podejmie radykalnych kroków - dodał Lupton - to Unia zagrabi całą Florydę.Backwoodsnieni coraz natarczywiej napierają na południowe tereny.- Podobno macie kłopoty w Ameryce Południowej.Czy to prawda? -spytał Kos.- Niestety, prawda.W Meksyku Jose Morelos porwał indiańskich chłopów do walki, a w Wenezueli Simon Bolivar.W obu koloniach sytuacja niezwykle ciężka.Trudno więc mówić o czynnym włączeniu się do konfliktu kanadyjsko-amerykańskiego, ale Hiszpania stoi po stronie Wielkiej Brytanii.Wszystkie porty w naszych koloniach są otwarte dla floty brytyjskiej, która może, swobodnie zaopatrywać się w żywność, amunicję i broń.Konfederacji Pięciu Cywilizowanych Plemion też podrzucamy spore ilości strzelb, i prochu.Do sąsiedniego stolika przysiadło się paru mężczyzn w towarzystwie Mulatek.Manuel Salas umilkł.Nachyliwszy się, cicho powiedział:- Widzicie tego wysokiego blondyna? To Grymes, który za złoto Lafitte’a zrzekł się stanowiska prokuratora Nowego Orleanu - Ryszard i Kid nieznacznie spojrzeli na sąsiadów.- Teraz ma za co szaleć z kobietami i w kasynach gry.Chwilę milczeli, po czym Lupton spytał Salasa:- Nie wiecie, gdzie znaleźć Jeana?- W porcie przygotowuje się do rejsu na Jamajkę.- Serio?- Wiem na pewno.- Kiedy odpływa?- Podobno dzisiaj.- Idziemy do portu - powiedział Kid.- Muszę go widzieć.Szybko dokończyli posiłek.- Zostajecie tu, sir? - zapytał Ryszard.- Tak.- Gdybyście nas potrzebowali, zostawcie wiadomość u Chalmette’a -rzekł Lupton.Opuścili tawernę śpiesząc do przystani.W porcie na próżno dopytywali się o korsarza.Każdy nagabywany wzruszał ramionami i odchodził.Setki Murzynów uwijało się tutaj, taszcząc skrzynie, bele i toboły na statki lub je wyładowując na brzeg.Wielkim rozlewiskiem Missisipi spływały popychane wiosłami przez czarnych wioślarzy długie tratwy i płaskodenne łodzie ze stosami bawełny, wiązkami futer dzikich zwierząt i worami innych towarów.Kos i Lupton zatrzymawszy się na chwilę patrzyli na tę mozaikę ludzi, przedmiotów i łajb.Nagle dotarł do ich uszu śpiew.Z prądem rzeki płynęła wielka łódź.Po jej bokach siedzieli Murzyni, pochylając się w przód i w tył; w rytm tych ruchów zanurzali łopatki wioseł odgarniając wodę i nucąc pieśń.W miarę zbliżania się statku śpiew stawał się głośniejszy, melodia była monotonna, przypominała poszumy fal, niosące się w dal dziwną tęsknotą.Ol man river, dat ol man riverHe must know sumpin, but don't say nothinHe just keeps rollin,He keeps on rollin' alonge.Słowa murzyńskiej pieśni splątały się z pluskiem wioseł, szmerem płynącej wody i krzykiem mew.Wszystko to było dla Kosa jakieś niezwykłe, nowe i chwytające za serce, skłaniające do refleksji.Gwizd pokładowej syreny wyrwał go z zadumy.Ze stukotem maszyn, w pióropuszu dymu zbliżał się parowiec.Ryszard po raz pierwszy widział tego typu statek na amerykańskich rzekach.Zaczęły się one bowiem pojawiać dopiero od 1811 roku.- Chodźmy - odezwał się Lupton.- Widzę tam dalej duży statek.Może to akurat Lafitte’a.Omijając pękate beczki z melasą, starannie.ułożoną tarcicę, worki z cukrem i bele bawełny dotarli do nabrzeża, gdzie stał przycumowany żaglowiec.Zapytany marynarz niezbyt uprzejmie poinformował, że jest to statek Lafitte’a, a sam kapitan przebywa na pokładzie.Po chwili siedzieli w kabinie korsarza.Jean Lafitte, wysoki mężczyzna z długimi wąsami, z oczyma o przenikliwym spojrzeniu, w marynarskiej bluzie, na której w rogach kołnierza wyszyte kotwice połyskiwały srebrem, wysłuchawszy grzecznościowych zwrotów Luptona, powiedział basowym głosem:- Dobrze się złożyło, że przyszliście.Za godzinę odpływam.Zawinę do Mobile, później do Hawany, skąd pożegluję na Jamajkę.Coś chce ode mnie generał Pakenham.Macie dla niego przesyłkę, sir?Lupton twierdząco kiwnął głową i wyciągnąwszy kopenę odrzeKi:- Oto materiał dla generała.Sądzę, że przywieziecie dla mnie jakieś polecenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|