[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Biegaczka zbliŜyła twarz do głowy zmarłego i zdawała sięszeptać mu coś do ucha.Gdy się wyprostowała, po policzkachspływały jej strumienie łez.Shan przypomniał sobie, jak po-prawiała warkocze, rozmawiając z nim na wzgórzu.Siedzieli w milczeniu, przyglądając się, jak Lokesh delikatnieomywa ranę z krwi i na powrót przykrywają połą koszuli.Tenzinasystował mu, trzymając miskę z wodą, nagle jednak znierucho-miał i wstrzymując oddech, drŜącymi dłońmi odstawił miskę napodłogę, patrząc na martwego męŜczyznę.Z twarzą wykrzywio-ną nagłym bólem odsunął się i oparł plecami o ścianę.Oczydziewczyny zaszły łzami.Zdawało się, Ŝe zapomniała o obecno-ści pozostałych.Znów uniosła rękę i przesunęła palcem po dłu-giej, wijącej się bliźnie na czole Draktego, połoŜyła dłoń na jegopoliczku, po czym w roztargnieniu jeszcze raz powiodła palcempo bliźnie.W geście tym było coś intymnego, niczym pieszczota,którą zmarły mógłby rozpoznać nawet po śmierci.-Byłbyś wspaniałym lamą - dobiegł Shana jej szept.- śył-byś sto lat i pielęgnowałbyś nasze tradycje.- PołoŜyła dłoń napoliczku trupa.- Kim będą nasi starcy wtedy, kiedy ty powi-nieneś być stary? - zapytała zmarłego.Powoli opuściła rękę.Gdysię odwróciła, w jej oczach wciąŜ jeszcze lśniły łzy, lecz jej głosbył chłodny i opanowany.- Co miałeś na myśli, mówiąc, Ŝe rzu-cono na niego klątwę? - zapytała dropkę.-Demon przyszedł i wypowiedział słowa o wielkiej mocy -odezwał się nagle ktoś za plecami Shana.To Golok stanął wdrzwiach chaty.- My wiemy dlaczego - rzucił szyderczo w stronęLokesha i Genduna.- Dlatego, Ŝe nie Ŝyczy sobie, by oko znówdostało się w ręce Chińczyka.Wzrok Shana przesunął się z Goloka na Lokesha, który wy-dawał się równie zakłopotany tymi słowami jak on sam.51Starzec odpowiedział mu wzruszeniem ramion i spojrzał namówiącego ze zmarszczonymi brwiami.-To nie był demon - powiedział.- To dobdob.Gdyby tobył demon, wróciłby po kogoś takiego jak ty, kto odzywa się z ta-kim brakiem szacunku przy zmarłym.Zaskoczony Shan spojrzał na przyjaciela.Nigdy dotąd nie sły-szał, by Lokesh zganił kogokolwiek.Golok w odpowiedzi wy-krzywił się demonstracyjnie i opuścił chatę.Omyli ciało najlepiej jak mogli, zapalili więcej lampek ma-ślanych i wyszli na zewnątrz.Shan przystanął na chwilę wdrzwiach.Chciał porozmawiać z Gendunem, upewnić się, Ŝebędzie gotów uciekać wraz z nimi.Ale lama, wpatrzony w pło-mień jednej z lampek stojących obok Draktego, nieprzerwanierecytował formuły rytuału bardo.Gendun niemal całe swoje Ŝy-cie spędził w ukrytej, wykutej we wnętrzu góry pustelni.Pierw-szego Chińczyka spotkał przed rokiem.Był to Shan.Przed czte-rema miesiącami po raz pierwszy od dziesiątków lat opuścił swąpustelnię.W zewnętrznym świecie najbardziej gnębiło go - jak zesmutkiem wyznał kiedyś Shanowi - to, Ŝe wielu dobrych ludziumiera, nie przygotowawszy naleŜycie swej duszy, jak gdyby nietraktowali powaŜnie daru ludzkiego wcielenia.Shan wyszedł na zewnątrz.ZauwaŜył z ulgą, Ŝe Golok siodłanieduŜego siwego konia.Dropka, ich wartownik, siedział w kuc-ki przy małym ognisku między dwoma budynkami.Osłonięty odwiatru, ubijał w maselnicy herbatę z masłem.Od czasu do czasuzerkał niespokojnie na wzgórze, gdzie jego siostra wciąŜ dokła-dała kamienie do kopca.Lokesh, Shan i biegaczka usiedli wokółniego, kiedy napełniał im czarki.-Nie rozumiem - zwrócił się Shan do Lokesha.- Wiesz,kim był ten intruz? Powiedziałeś: dobdob.Nigdy dotąd nie sły-szałem tego słowa.-Nie kim, ale czym on był - odparł Lokesh z szerokootwartymi oczyma.- To mnich policjant.Dobdob egzekwujecnotę, egzekwuje szacunek dla lamów.Kiedy byłem chłopcem,kaŜda większa gompa miała swojego dobdoba.Gdy pierwszy razzobaczyłem jednego z nich, teŜ wydawało mi się, Ŝe to potwór.Policzki uczernione popiołem.Szerokie bary.Czasem wkładają52pod szaty specjalne płyty na ramiona, Ŝeby wyglądać na więk-szych, niŜ są w istocie.Schowałem się wtedy za ojcem, dopókidobdob nie odszedł.Nie widziałem Ŝadnego co najmniej odczterdziestu lat - dodał z roztargnieniem.Jako były członek rządudalajlamy Lokesh spędził niemal połowę swego Ŝycia w oboziepracy przymusowej.- Oni utrzymywali porządek w wielkichklasztorach.Egzekwowali zarządzenia opata.Pomagali mnichomdotrzymywać ślubów za pomocą kijów i bieŜy z ogonów jaka.-Uniósł pięść i opuścił ją gwałtownie.- Jeśli nowicjusz niesto-sownie się odezwał, jedno uderzenie kijem w głowę natychmiastzamykało mu usta.-Ale tu? - wtrąciła biegaczka.- Zeszłej nocy? To niemoŜli-we.Oni juŜ nie istnieją
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|