Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec Wyszoniek, usłyszawszy to, wyszedł pospiesznie z izby, a księżna mówiła dalej:- Słuchajcie: przybył poczet zbrojny i pisanie od was do leśnego dworca po Danuśkę.W piśmie było, żewas belki w pożarze przytłukły.żeście na wpół oślepli i że chcecie dziecko widzieć.Wzięli Danuśkę ipojechali.- Gorze! - zawołał Jurand.- Jako Bóg na niebie, tak ni ognia nijakiego w Spychowie nie było, ni ja ponią nie posyłałem!A wtem wrócił ksiądz Wyszoniek z listem, który podał Jurandowi, i zapytał:- Nie waszego to księdza pisanie?- Nie wiem.- A pieczęć.- Pieczęć moja.Co w piśmie stoi? Ojciec Wyszoniek odczytał pismo, Jurand słuchał, chwytając się zawłosy, po czym rzekł:- Pismo zmyślone!.pieczęć udana! Gorze duszy mojej! Chwycili mi dziecko i zatracą!- Kto? - Krzyżaki!- Rany boskie! Księciu trzeba oznajmić! Niech posłów śle do mistrza! - zawołała pani.- Jezu miłosierny,ratujże ją i wspomagaj!.I to rzekłszy, wybiegła z krzykiem z izby.Jurand wyskoczył z łoża i począł gorączkowo wciągać szaty naswój olbrzymi grzbiet.Zbyszko siedział jak skamieniały, ale po chwili zaciśnięte zęby jego poczęłyzgrzytać złowrogo.- Skąd wiecie, że Krzyżaki ją porwały? - zapytał ksiądz Wyszoniek.- Na mękę Bożą przysięgnę!- Czekajcie!.Może być.Przyjeżdżali skarżyć się na was do leśnego dworca.Chcieli pomsty na was.- I oni ją porwali! - zawołał nagle Zbyszko.To rzekłszy, wybiegł z izby i poskoczywszy do stajen, kazał zaprzęgać wozy i konie siodłać, sam niewiedząc dobrze, dlaczego to czyni.Rozumiał tylko, że trzeba iść na ratunek Danusi - i to zaraz - i aż doPrus - i tam wyrwać ją z wrogich rąk albo zginąć.Po czym wrócił do komnaty, by powiedzieć Jurandowi, że oręż i konie zaraz będą gotowe.Był pewien,że Jurand z nim pojedzie.W sercu wrzał mu gniew, ból i żal - ale jednocześnie nie tracił nadziei,zdawało mu się bowiem, że we dwóch z groznym rycerzem ze Spychowa potrafią wszystkiego dokazać- i że mogą się porwać choćby na całą potęgę krzyżacką.W izbie, prócz Juranda, ojca Wyszońka i pani, zastał także księcia i pana de Lorche oraz starego pana zDługolasu, którego książę, dowiedziawszy się o sprawie, wezwał także na naradę, a to dla jego rozumui doskonałej znajomości Krzyżaków, u których przesiedział długie lata w niewoli.- Potrzeba poczynać roztropnie, by zaś zapalczywością nie zgrzeszyć i dziewki nie zgubić - mówił pan zDługolasu.- Mistrzowi należy się zaraz poskarżyć i jeśli W.Ks.Mość da doniego pisanie, to ja pojadę.- Pisanie dam i wy z nim pojedziecie - rzekł książę.- Nie damy dziecku zginąć, tak mi dopomóż Bóg iZwięty Krzyż.Mistrz boi się wojny z królem polskim i chodzi mu o to, by sobie i Semka, brata mego, imnie zjednać.Jużci nie z jego rozkazania ją porwano - i nakaże ją oddać- A jeśli z jego rozkazania? - spytał ksiądz Wyszoniek.- Chociaż to Krzyżak, więcej w nim uczciwości niż w innych - odrzekł książę - i jakom wam rzekł,prędzej by on mi teraz chciał wygodzić niż mnie rozgniewać.Potęga Jagiełłowa nie śmiech.Hej!zalewali oni nam sadła za skórę, póki mogli, ale ninie obaczyli się, że jak jeszcze i my Mazury pomożemJagiełłę, to będzie zle.Lecz pan z Długolasu począł mówić:- Prawda jest.Krzyżaki po próżnicy niczego nie czynią; toteż tak miarkuję, że jeśli dziewkę porwali, tojeno dlatego, by Jurandowi miecz z rąk wytrącić i alibo wykup wziąć, alibo ją wymienić.Tu zwrócił się do pana ze Spychowa:- Kogo macie teraz z jeńców?- De Bergowa - odpowiedział Jurand.- Znacznyż to kto?- Widzi się, że znaczny. Pan de Lorche, usłyszawszy nazwisko de Bergowa, począł o niego wypytywać i dowiedziawszy się, o coidzie, rzekł:- To krewny hrabiego Geldrii, wielkiego dobrodzieja Zakonu i z rodu Zakonowi zasłużonego.- Tak jest - rzekł pan z Długolasu, przetłumaczywszy obecnym jego słowa.- De Bergowowie wielkiepiastowali dostojeństwa w Zakonie.- A przecież Danveld i de Lowe okrutnie się o niego upominali - rzekł książę.- Co który gębę otworzył,to mówił, że de Bergow musi być wolny.Jako Bóg w niebie, tak niechybnie po to oni dziewkę porwali,by de Bergowa wydostać.- Za czym ją i oddadzą - rzekł ksiądz.- Ale lepiej by wiedzieć, gdzie jest - rzekł pan z Długolasu.- Bo dajmy, że mistrz spyta: komu mamrozkazać, by ją oddał? Cóż mu powiemy?- Gdzie jest? - rzekł głucho Jurand.- Nie trzymają oni jej pewnie na pograniczu, ze strachu, bym jej nieodbił, jeno gdzieś ją na dalekie mierzeje wiślane albo morskie wywiezli.A Zbyszko rzekł:- Znajdziem ją i odbijem.Lecz książę wybuchnął nagle tłumionym gniewem:- Z dworca mojego psubraty ją porwały, przeto i mnie pohańbiły, a tego im nie daruję, pókim żyw [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript