[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Była tu przecież muzyka i taniec, i Rett obiecał, że będzie miły.Nicwięcej nie trzeba.Rett był nie tylko miły - był czarujący.A nie znajdziesz naświecie nikogo, kto by prześcignął go w uprzejmości, jeśli już postanowił byćuprzejmy.Niestety, w równym stopniu, co ją, obdarowywał swym czarem wszystkieinne kobiety.Jej wściekłość szybko przerodziła się w pychę, gdy spostrzegła, żekobiety obrzucają ją zazdrosnymi spojrzeniami, lecz jednocześnie sama poczułaukłucie żądła zazdrości, gdyż Rett zbyt wiele uwagi im poświęcał.Owszem, byłwobec niej uprzedzająco grzeczny, nie mogła się uskarżać, że ją zaniedbuje.Alebył również uprzedzająco grzeczny wobec matki, siostry oraz kilkunastu innychpań - matron, które jedną nogą stały już w grobie, jak sądziła.Powiedziała więcsobie, że nie ma się czym przejmować, a po chwili naprawdę nic ją to nieobchodziło.Zaledwie skończył się jeden taniec już podbiegali do niej kolejnimężczyzni, błagając jej partnera o prezentację, tak iżby mogli ją prosić o ciągdalszy.I to bynajmniej nie dlatego cieszyła się tak wielkim powodzeniem, żebyła tu nowa - nowa twarz w tłumie ludzi, którzy znali się od lat.Podbijałaserca nieodpartym wdziękiem.Owo postanowienie, by wzbudzić u Retta zazdrość,dodało świeżego blasku jej i tak niesamowicie błyszczącym, zuchwałym zielonymoczom, a żar upojnego podniecenia zabarwił jej policzki niczym czerwona flagazwiastująca niebezpieczeństwo.Wielu spośród mężczyzn, którzy ubiegali się o jejwzględy w tańcu, było mężami niedawno poznanych przyjaciółek - pań, którezapraszała, z którymi zasiadała do partyjki wista, z którymi plotkowała przykawie na targu.Ale niewiele sobie z tego robiła.Znowu miała dość czasu byzaleczyć urazy, których sprawcą był Rett.Między jednym tańcem a drugim łaskawiepozwalała się admirować, komplementować, oddawała się niewinnym flirtom - jednymsłowem była w swoim żywiole.W gruncie rzeczy, choć to Charleston, wszystkopozostało po staremu.Mężczyzni, smagani jej spojrzeniami, odpowiadali w ten samsposób co w Atlancie, w ten sam sposób dawali się porwać urokowi jej wdzięcznychdołeczków i przesadnych pochlebstw.Uwierzą w każde kłamstwo, byleby tylko wświetle twych słów wyglądali na bohaterów - myślała wykrzywiając usteczka wzłośliwej satysfakcji, tak że aż jej partner, widząc to, pomylił krok.Gwałtownie szarpnęła nóżką, by nie narażać się na przydeptanie palca.- Proszęmi wybaczyć! - westchnęła.- Chyba zaplątałam się obcasem w tren sukni.Cóż zaokropna pomyłka, zwłaszcza gdy cała płonę ze szczęścia tańcząc walca z tańcerzemtak wspaniałym, jak pan.Taka była żałość w jej oczach, usta tak miała ułożone,jakby przepraszając domagała się pocałunku.O, niewątpliwie, istnieje pewienzasób sztuczek, które raz opanowawszy, nigdy się nie zapomina.** ** ** -Wspaniały bal! - powiedziała pijana szczęściem, gdy wracali do domu.- Cieszęsię, drogie dziecko, że dobrze się bawiłaś - odparła Eleonora Butler.- A i ty,droga Rosemary, dałaś matce powody do radości.Odniosłam wrażenie, że miłospędziłaś czas.- Też mi coś! - nadąsała się Rosemary.- Nie znoszę przyjęć,powinnaś o tym wiedzieć.Ale tak się cieszę na tę podróż do Europy, że nie będęnarzekać z powodu jednego głupiego balu.Rett wybuchnął śmiechem.Szedł zaScarlett i Rosemary, prowadząc matkę pod rękę.W tę zimną grudniową noc jegośmiech brzmiał dziwnie ciepło.Scarlett wyobraziła sobie, jak ciepłe jest jegociało - miała wrażenie, że czuje je na plecach.Dlaczego to nie ją prowadził podrękę, dlaczego nie dopuszczał jej do swego ciepła? Tak, oczywiście, dobrze znałaprzyczynę.Mrs.Butler była starsza, godziło się, by syn podał jej ramię.Aleświadomość tego nie ostudziła jej pragnienia.- Zmiej się do woli, braciszku -fuknęła Rosemary.- Gdy o mnie chodzi, nie widzę w tym nic zabawnego.Szła terazodwrócona plecami, twarzą do starszych, depcząc tren sukni.- Nie byłam w staniezamienić bodaj słówka z Julią Ashley, bo całą noc musiałam tańczyć z tymifircykami.- Co to za Julia Ashley? - spytała Scarlett.Nazwisko wzbudziło jejciekawość.- To idol naszej Rosemary - odpowiedział Rett.- I jedyna osoba,której bałem się od dzieciństwa aż po wiek dojrzały.Gdybyś ją ujrzała, na pewnozapamiętałabyś ją aż do grobowej deski.Zawsze ubiera się na czarno i wyglądatak, jakby piła ocet.- Ach, ty.- krzyknęła Rosemary, podbiegła do Retta irzuciła się na niego z pięściami.- Pax! - zawołał, obejmując ją wolnymramieniem i przyciskając do boku.Scarlett poczuła chłodny powiew wiatruciągnącego od rzeki.Wysoko podniosła podbródek, odwróciła się i ostatnie pięćkroków, które dzieliły ich od domu, przeszła zupełnie sama.3 3 47 0 2 108 1 ff1 74 1 22.3 3 64 0 2 108 1 ff 1 74 1 Zbliżała się kolejna niedziela, to zaśznaczyło, że będzie musiała wysłuchać u Eulalii i Pauliny następnego kazania -tego była pewna.Szczerze mówiąc sama się przejęła swym zachowaniem na balu - wkażdym razie troszeczkę.Może naprawdę była - jakby to powiedzieć - nieco zbytfrywolna, tak, to dobre określenie.Ale już od dawna nie bawiła się tak dobrze,a przecież to nie jej wina, że przyciągała większą uwagę niż te charlestońskiedamy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|