WÄ…tki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy pan podchor y zna t dziewczyn ? -.zapyta powoli kapitan.Olo zmru y oczy jak krótkowidz: odczytuj cy niewyra ne pismo.- Ttak.- Bo, widzicie, musimy dba o nasze szeregi.- zaszemra kapitan jako blisko.- Podrostusier ant twierdzi.e to prostytutka.- By a ze mn w akcji i prosz przydzieli j do mojej dru yny.Kapitan skin g ow w stron sier anta, który uwa nie pochyli si nad blankietemlegitymacji.- Pseudonim? - us ysza rzucone do niej, szyderczo zaakcentowane pytanie.Byli ju na schodach, gdy doszed go jeszcze ostentacyjnie g o ny komentarz sier anta.- Kryska - nie przez , tylko przez s.Po prostu nazywa si Kry ka, tylko e Niemcy.niewymawiaj , i oto masz akowskie pseudo.W nocy obudzi go piew.Szed z do u uroczysty i pot ny, cho prowadzony kilkoma, tylkog osami.202 Roman Bratny - Kolumbowie Rocznik 20- Co to jest? - zapyta pó przytomnie, siadaj c na sienniku.W g bokiej studni podwórzapiewano Warszawiank.Od okna jaki g os rzuci cicho:- Czo gi sowieckie na mo cie Poniatowskiego.- Wygrali my - stwierdzi Olo i wpad z powrotem w czarn otch a snu.203 Roman Bratny - Kolumbowie Rocznik 20IIIPierwsze uderzenie cekaemu szokuje jak trzask dartego na opatrunek materia u.Ktoranny?.Potem ju tylko wydrze nianie niecierpliwie stukaj cego serca.Nawet gorsza jest cisza,jakby miasto ba o si oddycha.Cisza nie wype niona stukotem maszynowych karabinów jest jak pogró ka, jak celowanie wserce cz owieka.Tym samym jest oskot maszyn w górze i A a boi si go znacznie bardziej niobrywania si powietrza pod ci arem wybuchów, bardziej nawet ni p du - lec cej bomby, któraobiecuje bliskie wyzwolenie od strachu oczekiwania.Teraz na niebie jest cisza.A a, pochylona, przebiega pod barykad.Od rana powietrze jestwybrukowane - trzaskiem broni maszynowej.Biegnie si lekko w poczuciu uskrzydlaj cego ryzyka.Nie pami ta w a ciwie, e dor czy ma Kolumbowi kartk wyrwan z oficerskiego notatnikaJerzego.Biegnie, by zawo a :  Podchor y Malutki ma czo g! Zniszczy czo g.Z tymi s owami,zdyszana, dopada do barykady Kolumba.Kolumb, ogolony i wie y ( Jaki tu maj spokój - zazdro ci A a), czyta kartk Jerzego zezmarszczonymi brwiami.Ubrany jest po dawnemu ( dawno to przedwczoraj) w wojskowebryczesy, buty z cholewami, wiatrówk.Przez odwalone w barykadzie przej cie id bez przerwyludzie z Woli.Ci gn w kierunku Starówki.A a stoi z g ow pochylon.Który z ch opakówKolumba, us yszawszy o Malutkim, przedrze nia w milczeniu jej entuzjazm niezbyt kurtuazyjnymigestami. Wyg upia si , b azen. A a ma przed oczyma paczki, pakunki, walizki, w ze ki.Wszystkiete cywilne s owa s bezradne i g upie, je li chce si okre li nimi najdziwniej wi zane tobo yuciekinierów.Wystarczy powiedzie : manele albo ciuchy, i wszystko jest okre lone. Najgorzej dzieci. - my li A a u miechaj c si do ma ego cz owieczka przywalonegod wiganym Ja kiem jak brzemieniem dziwnego losu.Jego matka zwala tobo y do najbli szej bramyz tej strony barykady mimo protestów stoj cego tam nieznajomego ch opaka z opask na ramieniu.Niebo st ka.Id stukasy.Dwa, cztery.A a liczy szumi ce groz maszyny, które naraz opuszczajby i sun ku ziemi agodnym, cichym ukiem.Dziewczyna zamyka szybko oczy, nim spostrze eod czaj ce si od ich korpusów bomby, ob e jak czekoladowe cygara z likierem, które tak lubi aprzed wojn.- To dla nas.- pokazuje palcem w stron barykady Jerzego.W bramie za ni stoi teraz dwuludzi z opaskami.Dziewczynie myl si ich twarze, jakby obaj mieli jedn.- Jagie o! Obaj! Pomó cie! Za róg ulicy! - rzuca Kolumb przygryzaj c wargi.Patrzy wci nakartk. Pr dzej Jerzy pisa , ni on czyta - my li niecierpliwie A a, domy laj c si bli niaków wobu m odych ludziach z bramy.Kln c pod nosem zabieraj klarnety kobiet.204 Roman Bratny - Kolumbowie Rocznik 20- Za chwil - mówi do A y Kolumb i wraca oczami do kartki. Ty byku - czyta s owazamykaj ce pro b , by przys ano mu,  póki co , troch granatów. Przecie dostali my równo - broni si w my lach.- Zaraz tu przyjdzie natarcie.Z czego miodda?. I znowu czyta:  Ty byku. - Za chwileczk - ciska niecierpliwie w stron stoj cejpos usznie czniczki.A a podchodzi do dziecka, które rzuci o niesiony ró owy Jasiek.Le y wie y, puchowy napiasku, jaki pozosta na chodniku po wydarciu p yt na barykady.- Zeszli my do piwnic.Oni wzi li ulic równocze nie z obu stron.Nie by o gdzie ucieka.Jedna pani wzi a wi ty pos ek z podwórza.Bombardowanie przesz o.I wtenczas posz am po terzeczy do mieszkania.- Kobieta szepta a urywane zdania, chocia obaj m odzi, nios cy jej rzeczy, idziewczyna, która prowadzi ma ego, zdaj si jej nie s ucha.- Stamt d widzia am.Otwar im bramdozorca.Zastrzelili.Widzia am z okna.Kazali wychodzi z piwnicy.Zbieg am po schodach.Tamle a zabity mecenas.A na podwórzu.To byli Ukrai cy.SS.Mecenasa zabili kolbami.Na podwórzuwszyscy z r kami do góry.Mia am dzieciaka na r kach.Musia am pilnowa , eby on trzyma dogóry.Wtedy wybrali m odych m czyzn, pod drug cian , wszystkich.Z maszynowego karabinu.Kilka kobiet zabrali.Jedna skoczy a z okna.Drugie pi tro.y a.Postawi am go na ziemi i samapodnios am r ce.Zobaczyli obr czk.Ta pani, co znios a figurk do piwnicy, modli a si do samegopostumentu, eby oficer przyszed.e jak przyjdzie oficer, to uratuje.Wezm do niewoli.I przysz odwóch.Rzeczywi cie, jak zobaczyli trupy, to jeden skoczy i uderzy tego Ukrai ca w twarz,podoficera.Zacz krzycze.Oburzony, pokazywa na tych zabitych.Kiedy nam si kazali ustawi wdwuszereg, ta pani od pos ka, która kl cza a przed postumentem, poca owa a go w r k , tegooficera.Ale nas nie zd yli wyprowadzi , be znów uderzy o nasze wojsko.Oni uciekli, a bratmecenasa przet umaczy , co oni mówili do Ukrai ców.Oficer grozi im za lenistwo, a potem zatchórzostwo, e wol nas zabija , chocia maj rozkaz prowadzi nas na lini.e sk d oni majpotem bra ludzi przed czo gi.Kobieta siedzi teraz na swoich tobo ach w pierwszej bramie domu za rogiem ulicy.- Do tego miejsca pan podchor y kaza :- mruczy, jakby si t umaczy , jeden 2 bli niaków izwraca si do A y szeptem, jakby planowa dezercj : - A u was, no tam, sk d przylecia a , nie mawi cej broni, co? eby dali? Bo tu nie zabili jeszcze adnego - mówi z alem w g osie - a podobremu to g upiego granatu nawet nie dadz - wzdycha.Ale A a przypomnia a sobie, e musi wraca. Mo e Kolumb ju si zdecydowa , o rety! -biegnie pr dko z powrotem.- Co za ludzie przed czo gi? Po co? - wraca my l do tamtej opowie ci.Jest ju przy barykadzie.- Dudzio, doczeka e si , co? - zagaduje który aduj c granaty w wiatrówk z zawi zanymir kawami i ko nierzem.Niepor czny wór p cznieje.205 Roman Bratny - Kolumbowie Rocznik 20- Dwadzie cia! - liczy g o no ch opak aduj cy granaty.Jest odwrócony ty em, nie widzi, eobserwuje go A a.Ów dwudziesty granat chowa do kieszeni.Kl cz cy na ziemi ma y,czternastoletni mo e ch opiec, który trzyma ar ocznie otwart gardziel utworzonego z wiatrówkiwora, kamienieje.A a rozumie.Widocznie ten ma y ma pomóc jej zanie ten ci ar.A tam spytajgo: ,,Gdzie dwudziesty granat? Kto uwierzy, e to nie on? Mo e zreszt liczy , e uda mu si.w a nie jemu.a tu kto inny.A zwróci si do Kolumba, do dowódcy? Naskar y ? Samo s owowykazuje brak powagi.A a widzi, jak malec spostrzega j , jak ol niewa go jaka genialna my l.Szepcze co cicho.Tamten ch opak ogl da si na ni i wyjmuje granat z kieszeni.- Dwadzie cia - odlicza powtórnie.Ch opiec nazwany Dudziem potakuje gorliwie i sprawnie okr ciwszy ci ki worek doko aosi, zamyka go ostatecznie.- Sk d e si do nich przypl ta , Dudzio, [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript