Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, tego, co tam leży.Jechała z nami od Kłodzka.- Pomylili się - chłodno stwierdził fakt Kauffung.- Wzięli tę masztalerzową za Dzierżkę.- Musi wzięli - potwierdził beznamiętnie stajenny.- Bo.- Bo co?- Wyglądała dostojniej.- Czyżbyście - von Oppeln wyprostował się w siodle.-Czyżbyście, panie Wilhelmie, sugerowali, że to nie był na­pad rabunkowy? Że to pani de Wirsing.- Była celem? Tak.Jestem tego pewien.- Była celem - dodał, widząc pytające spojrzenia pozo­stałych rycerzy.- Była celem jak Mikołaj Neumarkt.Jak Fabian Pfefferkorn.Jak inni, wbrew zakazom handlują­cy z.z zagranicą.- Winnymi są rycerze rabusie - rzekł twardo von Runge.- Nie lza dawać wiary głupim bajaniom, plotkom o spiskach i nocnych demonach.To wszystko są i były zwyczajne napady rozbójnicze.- Mogli też - rzekł cienkim głosem młodziutki Henryk Baruth, dla odróżnienia od wszystkich innych Henryków w rodzinie zwany Szpaczkiem.- Mogli też tę zbrodnię po­pełnić Żydzi.Dla zdobycia chrześcijańskiej krwi, wiecie, na macę.O, pojrzyjcie na tego tu, nieszczęśnika.W tym kropli krwi chyba nie ostało.- Jak miało ostać - Wencel de Hartha spojrzał na mło­dzika z politowaniem - kiedy głowy u niego nie ostało.- Mogły tego - wtrącił ponuro Gunter von Bischofsheim - dokonać one wiedźmy na miotłach, co na nas wczoraj nocą przy ognisku spadły! Na myckę świętego An­toniego! Toż to się zaczyna pomału rozwiązywać zagadka! Przeca wam mówiłem, że był między diablicami Reinmar de Bielau, żem go rozpoznał! A rzecz pewna, że de Bielau to czarownik, że w Oleśnicy czarną magią się parał, że uroki rzucał na niewiasty.Tamtejsi panowie mogą potwierdzić!- Ja tam nic nie wiem - zamamrotał, patrząc na Benno Ebersbacha, Ciołek Krompusz.Obaj wczorajszej nocy rozpoznali Reynevana wśród lecących niebem wiedźm, ale woleli się z tym nie zdradzać.- Ano, tak jest - odchrząknął Ebersbach.- My w Ole­śnicy rzadko bywamy.Płotków nie słuchamy.- Nie plotki to - spojrzał na niego Runge - lecz fakty.Bielawa czary uprawiał.Przeklętnik pono brata własnego zabił, jak Kain, gdy ten czarcie jego praktyki odkrył.- Rzecz to pewna - przytaknął Eustachy von Rochów.- Mówił o tym pan von Reideburg, strzeliński starosta.Do niego zaś takie wieści z Wrocławia doszły.Od biskupa.Młody Reinmar de Bielau oszalał od uprawianych czarów, diabeł rozum mu pomieszał.Diabeł ręką jego kieruje, do zbrodni pcha.Zabił własnego brata, zabił pana Albrechta Barta z Karczyna, zamordował kupca Neumarkta, zamor­dował kupca Hanusza Throsta, ba, na księcia ziębickiego się pono zamachnął.- Jużci zamachnął - potwierdził Szpaczek.- Do wieży za to poszedł.Ale zbiegł.Z diabelską pomocą niezawodnie.- Jeśli to czartowska sprawa - rozejrzał się z niepoko­jeni Kunad von Neudeck - to jedźmy stąd co żywo.Bo jeszcze się do nas co złego przyczepi.- Do nas? - Ramfold von Oppeln pacnął dłonią w za­wieszoną u siodła tarczę, powyżej herbowego srebrnego osęka przepasaną wstęgą z czerwonym krzyżem.- Do nas? Do tego znaku? Dyć żeśmy krzyż wzięli, dyć my krzyżowcy, z biskupem Konradem krzyżową wyprawą na Czechy idziem, bić heretyków, Boga bronić i religii! Nie ma do nas czart przystępu.Bośmy milites Dei, anielska milicja!- Jako anielska milicja - zauważył von Rochów - ma­my i nie tylko przywileje, ale i obowiązki.- Co chcecie przez to rzec?- Pan von Bischofsheim rozpoznał Reinmara z Biela­wy wśród czarownic lecących na sabat.O tym, jak tylko zajedziemy do Kłodzka, na punkt zborny krucjaty, trzeba nam donieść Świętemu Oficjum.- Donosić? Panie Eustachy! Wzdyśmy pasowani!- Względem czarów i herezji donos rycerskiej czci nie plami.- Zawsze plami!- Nie plami!- Plami - orzekł Ramfold von Oppeln.- Ale donieść trzeba.I się doniesie.A ninie dalej, panowie, w drogę, do Kłodzka, nie lza się nam, anielskiej milicji, na punkt zborny spóźnić.- Byłby wstyd - potwierdził cienko Szpaczek - gdyby biskupia krucjata bez nas na Czechy ruszyła.- Tedy jazda, w drogę - Kauffung obrócił konia.- Tym bardziej, że nic tu już po nas.Kto inszy, widzę, aferą się zajmie.W samej rzeczy, gościńcem nadjeżdżali zbrojni burgrabiego z Frankensteinu- Oto - Dzierżka de Wirsing wstrzymała konia, wes­tchnęła mocno, przytulony do jej pleców Reynevan poczuł to westchnienie.- Oto i Frankenstein.Most na rzece Budzówce.Na lewo od drogi hospicjum bożogrobców, kościół świętego Jerzego i Narrenturm.Na prawo młyny i budy farbiarzy.Dalej, za mostem, brama miejska, zwana Kło­dzką.Tam zamek książęcy, tam wieża ratusza, tam fara świętej Anny.Zsiadaj.- Tu?- Tu.Ani myślę pokazywać się w pobliżu miasta.A i to­bie by się zastanowić, krewniaku.- Ja muszę.- Tak myślałam.Zsiadaj.- A ty?- Ja nie muszę.- Pytałem, dokąd pojedziesz.Dmuchnięciem odrzuciła włosy.Spojrzała na niego.Zrozumiał spojrzenie i więcej pytań nie zadawał.- Bywaj, krewniaku.Do widziska.- Oby w lepszych czasach.Rozdział dwudziesty szóstyw którym w mieście Frankenstein spo­tyka się wielu starych - choć niekonie­cznie dobrych - znajomych.Pośrodku niemal rynku, między pręgierzem a studnią rozciągała się spora kałuża, śmierdząca gnojem i spienio­na od końskiego moczu.Pluskało się w niej sporo wróbli, dokoła zaś siedziała gromada obdartych, rozczochranych i brudnych dzieci, zajętych babraniem się w brudzie, wza­jemnym ochlapywaniem, czynieniem hałasu i puszcza­niem łódeczek z kory.- Tak, Reinmarze - Szarlej dokończył polewki, drapiąc łyżką dno miski.- Trzeba przyznać, że twój nocny lot mi zaimponował.Nieźleś leciał, w samej rzeczy, ktoś mógłby rzec: orzeł.Król lataczy.Pamiętasz, prorokowałem ci to, wtedy, po lewitacji u leśnych wiedźm.Ze zostaniesz or­łem.I zostałeś.Choć nie myślę, żeby bez asysty Huona von Sagar, ale zawsze.Klnę się na mą kuśkę, chłopcze, robisz przy mnie ogromne postępy.Jeszcze trochę się przyłożysz, a będzie z ciebie Merlin.I zbudujesz nam tu na Śląsku Stonehenge.Takie, że to angielskie się schowa.Samson parsknął.- A co - podjął po chwili demeryt - z Bibersteinówną? Odstawiłeś bezpiecznie pod bramę ojcowego zamczyska?- Niemal - Reynevan zacisnął szczęki.Poszukiwał Nikoletty - bezskutecznie - przez cały ranek, w całym Frankensteinie, zaglądał do gospod, wypatrywał po mszy pod kościołem Świętej Anny, zabrnął do Furty Ziębickiej i drogi wiodącej ku Stolzowi, wypytywał, błądził po Su­kiennicach w rynku.I tam właśnie, w smatruzie, napot­kał był - ku swej ogromnej radości i uldze - Szarleja i Samsona.- Zapewne - dodał - dziewczyna jest już w domu.Taką miał nadzieję, na to liczył.Zamek Stolz dzieliła od Frankensteinu niecała mila, wiodący do Ziębic i Opola szlak był uczęszczany, Katarzynie Biberstein wystarczyło rzec, kim jest, a podwodę i asystę dałby jej każdy kupiec, każdy rycerz czy mnich.Reynevan był więc niemal pew­ny, ze dziewczyna już bezpiecznie dotarła na miejsce.Gryzł się jednak tym, ze to nie on jej to zapewnił.Nie tyl­ko tym się gryzł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript