Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tedy pomyślelim: może go tak ograbić? Od słowa do słowa.Tfu, na powrozy święte­go Dyzmy! Sami wiecie, jak to jest.- Wiemy.Ale myśleć trzeba.- A takoż - dodał Woldan z Osin - baczenie mieć na eskortę!- Nie było eskorty.Tylko woźnica, ciury i konny w bo­browej szubie, musi kupiec.Te uciekli.To i myślimy: do­bra nasza.Aż tu masz: jak spod ziemi wyskakuje piętna­stu zawziętych chmyzów z halebardami.- Toć mówię.Myśleć trzeba.- A bo to też i czasy takie! - zaperzył się Paszko Pakosławic Rymbaba.- Do czego to doszło! Głupi zasrany wóz, towaru tam pod tym wańtuchem pewnie za trzy gro­sze, a bronili, jakby tam był, nie przymierzając, Święty Graal.- Drzewiej tak nie bywało - pokiwał modnie po rycer­sku podstrzyżoną czarną czupryną trzeci rycerz, ten śnia­dy, niewiele starszy od Rymbaby i Wittrama, zwący się Tassilo de Tresckow.- Drzewiej, jak się zakrzykło: „Stój i dawaj!”, to dawali.A dziś bronią się, biją jak czarty, jak weneckie kondotiery.Górze nam się stało! Jak tu w ta­kich warunkach na przemysł chodzić?- Nijak - podsumował Weyrach.- Coraz trudniejsze nasze exercitium, coraz to cięższa nasza raubritterska do­la.Hej.- Heej.- zawtórowali żałosnym chórem rycerze ra­busie.- Heeeej.- Po gnojowisku - zauważył i wskazał Kuno Wittram - świnia ryje.Może zarżniem i zabierzem?- Nie - zdecydował po chwili namysłu Weyrach.- Czasu szkoda.Wstał.- Panie Szarleju - rzekł.- Isto się nie godzi, samo­trzeć cię tu ostawiać.Seidlitze pamiętliwi, niechybnie już pościgi rozsiali, będą śledzić po drogach.Tedy, jedźcie, prosim, z nami.Do Kromolina, naszego siodła.Tam nasi giermkowie są, a i druhów dość będzie.Nikt wam tam nie zagrozi ani nie ubliży.- Niechby spróbował! - nastroszył jasne wąsy Rymbaba.- Jedźcież z nami, jedźcież, panie Szarleju.Bo to wam powiem, żeście mi się nadzwyczajnie udali.- Jak i mnie młody panicz Reinmar - Kuno Wittram walnął Reynevana w plecy.- Klnę się na kielnię świętego Ruperta z Salzburga! Jedźcież tedy z nami do Kromolina.Panie Szarleju? Dobra?- Dobra.- Tedy - przeciągnął się Notker von Weyrach - w dro­gę, comitiva.Gdy orszak się formował, Szarlej został z tyłu, dyskret­nie wezwał ku sobie Reynevana i Samsona Miodka.- Ów Kromolin - rzekł cicho, poklepując po szyi ciska - to gdzieś w pobliżu Srebrnej Góry i Stoszowic, przy tak zwanej Ścieżce Czeskiej, szlaku, który z Czech wiedzie przez Przełęcz Srebrną do Frankensteinu, do traktu wro­cławskiego.Jechać z nimi tedy bardzo nam po drodze i bardzo na rękę.I dużo bezpieczniej.Trzymajmy się ich.Przymknąwszy oczy na proceder, którym się parają.W bie­dzie się nie wybiera.Radzę wszelako zachować ostrożność i za dużo nie gadać.Samsonie?- Milczę i udaję gamonia.Pro bono commune.- Świetnie.Reinmarze, zbliż się.Mam ci coś rzec.Reynevan, już w siodle, podjechał, podejrzewając, co go czeka i co usłyszy.Nie pomylił się.- Posłuchaj mnie uważnie, niepoprawny durniu.Sta­nowisz dla mnie śmiertelne zagrożenie już samym fak­tem istnienia.Nie pozwolę, byś to zagrożenie zwiększał kretyńskim zachowaniem i postępkami.Nie będę komen­tował faktu, że chcąc być szlachetny, okazałeś się głupi, żeś rzucił się na odsiecz zbójcom i wsparł owych w walce z siłami porządku.Nie będę się naigrawał, da Bóg, fakt ten nauczył cię czegoś.Ale zapowiadam: jeśli jeszcze raz zrobisz coś podobnego, zostawię cię na łaskę losu, nieod­wołalnie i definitywnie.Zapamiętaj, ośle, zakonotuj sobie, bałwanie: tobie nikt nie pospieszy z pomocą w potrzebie, tylko idiota zatem spieszy z pomocą innym.Jeśli ktoś wzywa pomocy, należy odwrócić się plecami i prędko od­dalić.Zapowiadam: jeśli w przyszłości głowę choć zwró­cisz w stronę biedaka, dziewicy w opresji, krzywdzonego dziecka lub bitego psa, rozstaniemy się.Strugaj sobie potem Percevala na własny rachunek i ryzyko.- Szarleju.- Milcz.I czuj się ostrzeżony.Ja nie żartuję.Jechali przez śródleśne łąki, wśród sięgających strze­mion traw i ziół.Niebo na zachodzie, zasnute poszarpa­nym pierzem chmur, gorzało smugami ognistej purpury.Ciemniała ściana gór i czarnych borów Przesieki Śląskiej.Jadący w awangardzie Notker von Weyrach i Woldan z Osin, poważni i skupieni, śpiewali hymn, od czasu do czasu wznosząc ku niebu oczy spod podniesionych hunds-gugli.Śpiew ich, choć niegłośny, brzmiał dostojnie i surowo.Pange lingua gloriosi, Corporis mysterium, Sanguinisgue pretiosi, Quem in mundi pretium Fructus ventris generosi Rex effudit Gentium.Nieco z tyłu, tak daleko, by nie przeszkadzać własnym śpiewem, jechali Tassilo de Tresckow i Szarlej.Obaj, ze znacznie mniejszą powagą, śpiewali balladę miłosną.So die bluomen uz dem grase dringent, same si lachen gegen der spilden sunnen, in einem meien an dem morgen fruo, und diu kleinen uogelln wól singent in ir besten wtse, die si kunnen, waz wiinne mac sich da gelichen zuo?Za śpiewakami jechali stępa Samson Miodek i Reynevan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript