[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Na zdrowie - Alan wychylił swojego drinka i wystawił rękę po jeszcze.Kent uniósł brwi.- Lunch, tak?= Weekend się zbliża.- Jest środa.Doktor popijał drugi kieliszek.- Co zrobimy z tymi skurczybykami? - spytał.- Którymi skurczybykami?- Błękitnymi Braćmi.- Zrobimy? - upewnił się ostrożnie Kent.- Co masz na myśli mówiąc: "zrobimy"?- Myślę, że wymykają się spod kontroli.Tutaj popełniono morderstwo, Bob.A teraz zaginęła ta dziewczyna.Zabili tam Franka Bissela, to pewne.I Bóg wie, co zrobili z Ellen Barbar.- Nie wiemy, czy cokolwiek z tego jest prawdą - mówił burmistrz.- Pamiętaj, on ich napastował.To była sprawa pomiędzy tym psychiatrą i Ellen, chociaż słyszałem również coś o tobie, co mnie zresztą zdziwiło.- Nie wierz we wszystko, co słyszysz.- Dobrze - zgodził się Kent.- Od razu mi się to nie spodobało.Alan machnął ręką ze zniecierpliwieniem.- Chodzi mi nie tylko o morderstwo i tę dziewczynę.Oni nas opanowali, Bob.Naliczyłem ich dwadzieścioro przez ten czas, kiedy tam stałem.- Każdy miał grosz w kieszeni - powiedział burmistrz.- I nie podoba mi się to, co się dzieje w Centrum Rozrywki.- A co tam się dzieje?- Kierują życiem naszych dzieci.Samantha chodzi na lekcje Biblii trzy razy w tygodniu, dwa razy na śpiew, potańczyć w każdą sobotę, a teraz błaga nas, żebyśmy pozwolili jej tam siedzieć jeszcze przez parę wieczorów.- Nie stoją teraz przynajmniej na rogach ulic - mówił Kent.- Samantha nie wystawała na rogach ulic, wujku Bobie.- Samantha nie, ale mnóstwo dzieciaków, których mógłbym wymienić.Nie wiem, co jest takiego niepokojącego w tym, że spędzają tam czas.- Burmistrz zaśmiał się.- Boisz się, że ma zamiar się "nawrócić"?- A nie powinienem?- Samantha? Jest zbyt blisko ciebie, żeby mogła wpaść w taką bzdurę.- Nie chodzi tylko o Samanthę - nalegał Springer.Kent uśmiechnął się spokojnie.- Jeśli nie chodzi o Bissela ani o tę kobietę, ani o Samanthę, to o co?- Zostaliśmy przez nich opanowani.- Bzdura - urwał burmistrz.- Idź, zrób komuś operację.Mam robotę do wykonania - nachylił się nad swoim biurkiem, przesunął papiery i spojrzał na Alana robiąc do niego oko.Springer nie ruszył się z miejsca.Kent ponownie odwrócił się i zmarszczył brwi.- Czy myślisz, że przesadzam? - spytał doktor.Bob przyjrzał mu się uważnie.- Chcesz usłyszeć reprymendę czy opinię?- Opinię.- Przesadzasz.Alan patrzył z politowaniem na przyjaciela.Kent odłożył swoje papiery i cierpliwie czekał.Springer odezwał się:- Może jestem tylko przygnębiony z powodu Bissela.To był dobry człowiek.Polubiłbyś go.- Ale już go nie ma, Alanie.- Dzięki za drinka.Doktor poszedł do szpitala.Przyspieszył kroku, kiedy dotarł do wejścia od strony karetek.Niebieskie kombi było zaparkowane tyłem do budynku.Kilku ponurych sekciarzy stało przy wjeździe i gapiło się na trzaskające drzwi od sali pierwszej pomocy.Springer wbiegł bocznym wejściem.Jedna z pielęgniarek przywitała go z ulgą, mówiąc:- To jeden z Braciszków.Właśnie go przywieźli.- Zadzwoń do Charlie'ego Danielsa - rozkazał.- Ten człowiek zostanie tu, dopóki go nie wypuszczę.- Nie zabiorą go, doktorze.Alan zwrócił uwagę na dziwny ton jego głosu i pobiegł korytarzem.Dyżurna pielęgniarka wyglądała, jakby było jej niedobrze.Springer odsunął ją na bok.Na noszach leżał nieruchomo młody chłopak, może siedemnastoletni.Ktoś przykrył jego głowę.Płachta przesiąknęła krwią.Doktor nachylił się, aby się lepiej przyjrzeć.Tył czaszki chłopca był spłaszczony, jak piłka tenisowa, odbijająca się od rakiety, uchwycona na stopklatce.- Nie ma pulsu - powiedziała pielęgniarka.- Przenieśmy go na stół.- Nie mógł przeżyć tak potężnego złamania.- Chciałbym potwierdzić pani diagnozę - orzekł Alan lodowatym głosem.Cofnął się, żeby pobladłe pielęgniarki mogły zapchać wózek na salę operacyjną, gdzie zbadał chłopaka i próbował zrobić mu masaż serca.Było to beznadziejne.Kiedy wyszedł z sali, potrząsając głową, czekał na niego Charlie Daniels.- Nie żyje - stwierdził Alan.- Co się stało?- Mówią, że wypadł z okna, z drugiego piętra.Malował skrzynki na kwiaty.Springer masował szyję, żeby się rozluźnić.- Dzięki, że przyszedłeś.- Oni mnie zawiadomili - powiedział policjant.- Gdzie są?- Pojechali.Wiedzieli, że nie żyje
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|