[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ten niski, krzepki, ciemnowłosyśmiałek zachowywał się tak, jak gdyby można go było zastąpić nie tylko innym człowie-kiem, ale nawet szablonowym robotem wyprodukowanym na pokładzie statku. Kiedy znajdę Mullera oświadczył (nie użył słowa jeżeli ) powiem mu, żejestem archeologiem.Dobrze? I zapytam, czy nie ma nic przeciwko temu, żeby weszłotam również paru moich kolegów. Dobrze powiedział Boardman i pamiętaj, im mniej będzie mu się mówiłorzeczy fachowych, tym mniej nabierze podejrzeń.Burke nie miał dożyć rozmowy z Richardem Mullerem i wszyscy o tym wiedzie-li.Ale pomachał ręką na pożegnanie wesoło, nieco teatralnie, i wkroczył do labiryn-tu.Aparatura w plecaku łączyła go z mózgiem statku.Dzięki temu odbierał poleceniakomputera i jednocześnie obserwatorzy w obozie mogli widzieć, co się z nim dzieje.Zręcznie i spokojnie wymijał straszliwe pułapki w Strefie Z.Brak mu było wypo-sażenia, które pomagało robotom wykrywać obrotowe płyty bruku i zabójcze czelu-ści poniżej, ukryte płomienie energii, zaciskające się zęby osadzone w bramach i wszel-kie inne koszmary.Posiadał jednak coś bardziej przydatnego, czego brakowało robo-tom, a mianowicie zasób wiadomości o tych koszmarach, zebrany kosztem wielu ma-szyn.Boardman na swoim ekranie widział znane mu już filary, szprychy i skarpy, mo-sty, sterty kości i gdzieniegdzie szczątki robotów.W duchu ponaglając Burke a, wiedział,że lada dzień będzie musiał sam pójść tamtędy.Zastanawiał się, ile dla Burke a wartejest własne życie.Około czterdziestu minut trwało przejście ze Strefy H do Strefy G.Burkę nie okazałżadnego podniecenia, gdy tę trasę pokonał.Strefa G, jak wszystkim było wiadomo, gro-ziła licznymi niebezpieczeństwami, prawie tak jak Strefa H.Ale jak dotąd system kie-rowania zdawał egzamin.Burkę omal nie pląsał, żeby omijać przeszkody.Liczył kroki,podskakiwał, zbaczał raptownie albo sprężał się i wielkim susem przesadzał zdradzieckiodcinek bruku.Wędrował dziarsko.Cóż, kiedy komputer nie mógł go ostrzec przed ma-łym, przerazliwie uzębionym stworzeniem, które czyhało na złocistym parapecie w od-ległości czterdziestu metrów za bramą Strefy G.To zwierzę było czymś niezależnym odznanego układu labiryntu.Niebezpieczeństwo przypadkowe, samoistne.A Burke czerpał znajomość rzeczy tyl-ko z rejestru doświadczeń przeprowadzonych w tej krainie.To zwierzę było nie większe niż duży kot, ale miało długie kły i zręczne szpony.Aparat wzrokowy w plecaku Burke a zobaczył, jak ono skacze ale za pózno.ZanimBurke, ostrzeżony, w półobrocie wyciągnął broń, bestia już rzuciła mu się na barki i do-bierała się do gardła.47Paszcza rozwarła się przedziwnie szeroko.Oko komputera przekazało obraz anato-miczny, którego Boardman doprawdy wolałby nie widzieć.Rzędy zębów ostrych jakigły i głębiej za nimi jeszcze dwa rzędy kłów równie groznych, może służących do lep-szego pogryzienia ofiary czy też po prostu zapasowych, w razie gdyby zewnętrzne siępołamały.Wyglądało to przerazliwie.Po chwili zwierzę zamknęło paszczę.Burke zachwiał się i upadł razem z napastnikiem.Krew popłynęła.Człowiek i zwie-rzę przetoczyli się dwukrotnie po bruku, potrącili jakiś ukryty przekaznik energiii zniknęli w kłębach oleistego dymu.Gdy resztki tego dymu rozwiały się w powietrzu,nie było śladu ani człowieka, ani zwierzęcia.Wkrótce potem Boardman powiedział: A więc jest coś nowego, o czym trzeba pamiętać.%7ładne z tych zwierząt nie rzuciłosię na robota.Ludzie będą musieli brać wykrywacze masy i wędrować grupkami.Tak uczynili.Wysoką cenę zapłacili za to ostatnio nabyte doświadczenie, ale przy-najmniej już wiedzieli, że w labiryncie mają przeciwko sobie nie tylko chytrość pra-dawnych inżynierów.Dwaj ludzie, Marshall i Petrocelli, weszli teraz do labiryntu odpo-wiednio wyposażeni, rozglądając się na wszystkie strony.Zwierzęta nie mogły zbliżyćsię do nich znienacka, bo odbiorniki fal podczerwonych, wmontowane w wykrywaczemasy, wykazywały promieniowanie ciepła.Dzięki temu bez trudu ubili czworo zwierząt,w tym jedno nawet ogromne.W głębi Strefy Z doszli do miejsca, gdzie był ekran dezorientujący, który sprawiał, żewszelkie urządzenia do zbierania informacji stawały się kpiną.Na jakiej zasadzie to działa? dumał Boardman.Ziemskie dezorientatory działająbezpośrednio na zmysły; doskonale przyjmują należycie przekazywane prawdziwe in-formacje, po czym gmatwając je w mózgu niszczą wszystkie ich współzależności.Aleten ekran na pewno jest inny.Nie może atakować systemu nerwowego robota, ponie-waż robot nie ma systemu nerwowego w żadnym sensie tego określenia i jego aparaturawzrokowa melduje dokładnie to, co widzi.Jednakże to, co roboty widziały tam w labi-ryncie i zameldowały komputerowi, nie pozostawało w związku z rzeczywistym ukła-dem geometrycznym tamtego miejsca.Inne roboty, ustawione poza zasięgiem ekra-nu, przekazały obraz zupełnie inny i niewątpliwie rzetelniejszy.Z tego wynika, że ekrandziała na jakiejś zasadzie optycznej, ogranicza się do samego obrazu najbliższej oko-licy, zmienia go, zamazuje perspektywę, zniekształca albo ukrywa kontury, wprowa-dza w normalną konfigurację chaos.Każdy organ wzroku w zasięgu ekranu musi wi-dzieć obraz całkowicie przekonywający, chociaż niezgodny z prawdą, i nie ma znacze-nia, czy odbiera to umysł ludzki, czy nie obdarzona umysłem maszyna.Dosyć ciekawe,myślał Boardman.Może pózniej będzie można zbadać i opanować mechanizmy labi-ryntu.Pózniej.48W żaden sposób nie mógł wiedzieć, jakie kształty przybierał labirynt dla Marshallai Petrocellego, gdy ulegli działaniu ekranu.Roboty przekazywały szczegółowe sprawoz-dania ze wszystkiego, co miały przed oczami, natomiast ci dwaj ludzie nie byli bezpo-średnio połączeni z komputerem, więc nie mogli transmitować swoich wrażeń wizual-nych do centrali.Najwyżej mogli opowiadać, co widzą.Nie pokrywało się to z obraza-mi przekazywanymi przez odbiorniki wzrokowe przymocowane do ich plecaków, aniz rzeczywistym widokiem otoczenia poza zasięgiem ekranu dezorientującego.Słuchali wskazówek komputera.Szli nawet tam, gdzie na własne oczy widzieli ziejąceotchłanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|