Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiem, co to jest I „żywiołak”.Może to Żyd, żigolak, który ma żylaki, ale raczej chodzi tu i o personifikację żywiołów.Żywiołem tym jest niewątpliwie nuda.Po „żywiołakach” zjawia się kompania wojska.Dowiadujemy się, że Wojna została wypowiedziana dwie godziny temu, i nie bardzo rozumiemy, o czym z zawodowym kapitanem rozmawia poeta w randze porucznika i czemu kompania ostrzeliwana przez samolot ma mundury legionowe, choć w tekście mowa o hełmach bojowych.Widzimy smutną scenę zabicia małego chłopca, dobosza.Płotem wchodzą znowu On i Ona i mówią: „Zaczyna się”, gdy właśnie sztuka się kończy.Proszę nie uważać tego za tendencyjną złośliwość, ale tylko tyle zrozumiałem z tej „rzeczy dramatycznej”, choć Horzyca tłumaczy w programach, że chodzi tu ideowo o Nietzschego „pieśń na Tak i Amen”.Prócz tej bardzo poetyckiej akcji są też i słowa niemniej poetyczne i tu muszę przyznać – Czechowicz razi mnie najdotkliwiej.Maria, bohaterka tej „rzeczy dramatycznej”, opowiada nam, jak widzi Polskę.Jest to „polskie pole na słupach światłości”.Zwyczajne pole z koniczyną i zbożem, tylko na słupach.Obraz ten przypomina stare eksponaty z „Pewuki”.Może autor jak.; najgłębiej zaszyć się w zawiłości akcji i symboliki, ale tu go wytropimy.Poeta, który podkreśla, iż zamiast zwykłego słowa „świt”, piękniej powiedzieć jest „czasu jutrzennego”, nie znajdzie z nami zgody.Świt to piękne słowo.„Czasu I jutrzennego” to młodopolskie czupiradło.Niepotrzebnie nam Horzyca kropi przy tej okazji Ajschylosami i Zaratustrami.Jego komentarz do Czasu jutrzennego wywodzi się z tej samej mętnej frazeologii co i utwór Czechowicza.Pisze Horzyca, że „osią myślową, która przenika cały utwór od pierwszego słowa do ostatniego, jest – mówiąc po prostu – zagadnienie odpowiedzialności za świat”.Mówiąc po prostu.Bardzo to proste, ale nie dla mnie.Jak widzimy, po „aspektach” i „doznaniach” przyszła moda na „oś”.Istotnie jest to oś koła, które obraca się w pustce.Aktorzy utrzymywali się w stylu, to znaczy mówili przeciągle i zawodząco, jak to już od lat wielu obowiązuje wszystkie duchy na scenach polskich.19 lutego 1939 r.Teatr Narodowy: „NASZE MIASTO”, sztuka Thorntona Wildera; przekład Julii Rylskiej; reżyseria Leona Schillera; scena i kostiumy Stanisława Cegielskiego.Pan Wilder nam nawymyślał.Pokazał w trzecim akcie poczekalnię nieboszczyków, gdzie zmarli siedzą na krzesełkach, i kazał tym nieboszczykom parę razy powtórzyć, że jesteśmy głupi i ślepi.Ta arogancja ze strony zmarłych jest dość irytująca.Można by ją nazwać po prostu hucpą.Czemuż to jesteśmy tacy głupi? Prawdopodobnie dlatego, że nie zrozumieliśmy, iż życie „jest straszne i cudowne”.Gdybyśmy nawet wiedzieli, łatwo moglibyśmy o tym zapomnieć na sztuce p.Wildera.To, co nam pokazał nie było ani straszne, ani cudowne.Życie w Grower’s Corners jest dość nudne i jałowe.Ale p.Wilder tę właśnie zwyczajność życia w małym miasteczku amerykańskim uważa za cudowność najwyższą.Mimo wprowadzenia osoby „presentera”, utwór ten mało przypomina średniowieczne religijne widowiska angielskie i raczej wydaje mi siew odkrywaniu cudowności zwyczajnego życia dość Chestertonowski.Życie mieszkańców Grower’s Corners jest jasno i wyraźnie odmalowane.Natomiast życie pozagrobowe jest rebusem.Zmarli siedzą na krzesełkach, interesują się pogodą i na coś czekają.Na co czekają, autor nie chce nam powiedzieć.W widowiskach religijnych jest przeciwnie.Życie doczesne jest mętnie i niejasno zarysowane, za to wszystko, co się będzie działo poza grobem, jest bardzo zdecydowanie ustalone.Ta konfrontacja zmarłych ze światem żyjącym, te amerykańskie Dziady z New Hampshire chwilami tylko budzą dreszcz poetycki.Jest taka scena, gdy Emilia Webb wraca po śmierci do swego domu rodzinnego w dzień swych imienin.Wraca, znając już dalsze dzieje wszystkich żyjących i, jak w koszmarnym śnie, nikt jej nie dostrzega.Ta scena ma w sobie urok poetycki.Bardzo dobrze napisane są postaci młodego George’a Gibbsa i jego ukochanej.Romans młodych pogodą i bardzo amerykańską żartobliwością przypomina Tarkingtona.Nie wiem, czy p.Wilder należy do „Christian Science”, czy jest baptystą, czy metodystą.Mam jednak wrażenie, że należy do zwolenników Mary Baker Eddy.Zwiedzałem w Bostonie wielką świątynię tej sekty i Nasze miasto dość żywo przypomina mi jej atmosferę.Mary Baker Eddy głosiła prawdę, iż wszystko, co nas łączy ze światem realnym, jest tylko pozorem.Dlatego pewnie autor pozbawił aktorów wszystkich rekwizytów i scenę – dekoracyj.Musieli udawać, że jedzą śniadanie i że sadzą bób.Tego bobu zadali nam trochę za dużo.Nie bardzo rozumiem, czemu deska do prasowania ma być czymś mniej realnym od bufetu i czemu, jeśli się daje aktorowi stół, krzesełko i kapelusz, odmawia mu się talerza i widelca.Schiller, jako reżyser, pokazał w sztuce Wildera lwi pazur.Nikłe akcenty mistyczne umiał przesycić poetycznością.Sceny próby chóru i pogrzeb na deszczu przejmowały głęboko swą wizyjnością.Dziwne zaiste, że temu świetnemu reżyserowi daje się tylko na wyrywki robić sztuki specjalnie trudne i niewdzięczne, że w teatrach mających za cel krzewienie kultury teatralnej nie ma miejsca dla najwybitniejszego polskiego reżysera.Z a kto rów na wyróżnienie zasługuje pogodny i przekonywający Zelwerowicz, doskonały Roland bardzo dobra Kurylukówna.Nie istniejące dekoracje pomysłowo skomponował Cegielski.12 marca 1939 r.Teatr Narodowy: „SAMUEL ZBOROWSKI”, dramat w 8 obrazach Ferdynanda Goetla; reżyseria Leona Schillera; dekoracje Andrzeja Pronaszki; kostiumy Karola Frycza; muzyka Jana Maklakiewicza.Dobry los chronił mnie dotąd od zetknięcia z dramatem Goetla.Dziesięć lat temu, gdy sztukę tę grano, byłem w Paryżu i już mi śię zdawało, że spokojnie przejdę przez życie, nie znając Samuela.Ale nie mów „heil”, póki nie przeskoczysz.Teatr Narodowy zapragnął przypomnieć, że działalność Goetla nie zawsze była humorystyczna, że nie zawsze pisał książki o faszyzmie, że kiedyś pisał utwory poważne.Niestety, Samuel Zborowski nie jest utworem poważnym i stoi poniżej powieściowych osiągnięć utalentowanego pisarza.Wolę Obronę Częstochowy, bo Obrona Częstochowy jest mniej pretensjonalna.Samuel Zborowski łączy nieporadność artystyczną z dydaktyzmem dziennikarskim.Słabości Henryka Walezjusza i rozpanoszeniu się szlachty, która opierając się na Artykułach Henrycjańskich, krępowała każdą inicjatywę króla, Goetel przeciwstawia silne rządy Batorego.Jako postać centralną w walce tych dwu światów pokazuje nam Samuela Zborowskiego i tu znów anarchicznym porywom banity przeciwstawia rację stanu, uosobio ną w postaci kanclerza Zamoyskiego.Jak widzimy, jest to pełny rynsztunek banału historycznego.Aby ożywić te znane prawdy, aby przybliżyć nam postaci historii, wprowadza Goetel kiczowaty romans Samuela z Gryzeldą Zamoyską.W postawieniu psychologii osób działających nie przekracza Goetel problematyki Pana Wołodyjowskiego.Postać Samuela Zborowskiego z wyżyn dramatu Słowackiego spada do bohunowatego zawadiactwa.Autor, wbrew tezie dramatu, ubiera Samuela we wszystkie znoszone rekwizyty romantyczności [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript