[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Eddie mógł cię tam doprowadzić, skręcając to w lewo, to w prawo z niezachwianą pewnością, aż w końcu porzucałeś wszelkie wątpliwości i szedłeś za nim w nadziei, że ten chłopak mimo wszystko się nie pomyli.I jak dotąd, nigdy mu się to nie zdarzyło.Zawsze trafiał do celu.Bill któregoś razu powiedział Richiemu, że kiedy on i Eddie zaczęli przychodzić do Barrens, Bill często bał się, że się zgubi.Eddie nie podzielał jego obaw i zawsze wyprowadzał ich obu dokładnie tam, gdzie zamierzał.- G-g-gdybym zgubił się w Hainesville Woods i byłby ze mną E-e-eddie, w ogóle bym się nie p-p-przejmował - powiedział Bill do Richiego.- O-o-on wie.M-mój t-t-tata mówi o t-t-takich ludziach jak on, że m-m-mają w głowach k-k-kompas.E-eddie jest właśnie t-t-taki.- Nie słyszę cię! - wykrzyknął Eddie.- S-spytałem, którą!- Co którą? - Eddie ściskał w zdrowej ręce swój aspirator i Bill pomyślał, że bardziej przypomina on teraz utopionego szczura niż dzieciaka.- K-k-którą mamy p-p-pójść?- To zależy, gdzie chcemy iść - rzekł Eddie, a Bill z prawdziwą ochotą skręciłby mu teraz kark, choć zdawał sobie sprawę, że stwierdzenie Eddiego było jak najbardziej sensowne.Eddie przyglądał się z uwagą trzem rurom.Bez trudu zdołaliby wejść do każdej z nich, choć ta na samym dole sprawiała niezbyt przyjemne wrażenie.Bill skinął do pozostałych, aby utworzyli krąg.- Gdzie, do cholery, u-u-ukrywa się To? - spytał.- W centrum miasta - odrzekł bez wahania Richie.- Dokładnie pod centrum.W pobliżu kanału.Beverly skinęła głową.Podobnie jak Ben i Stan.- M-m-mike?- Tak - powiedział.- Właśnie tam To się ukrywa.W pobliżu kanału.Albo pod nim.Bill spojrzał na Eddiego.- K-k-która?Eddie z pewnym wahaniem wskazał na najniższą z rur.i choć Bill poczuł pod sercem dziwne, nieprzyjemne ukłucie, wcale go to nie zdziwiło.- Ta.- O kurde - mruknął Stan.- Rura odprowadzająca gówno.- Nie.- zaczął Mike, a potem przerwał.Przechylił głowę, nasłuchując.W jego oczach pojawił się wyraz czujności.- Co.- odezwał się Bill, a Mike przyłożył palec do ust.- Cii.Teraz również Bill to usłyszał.Głośny plusk.Odgłosy przybliżały się.Pomruki i stłumione słowa.Henry w dalszym ciągu nie dawał za wygraną.- Szybko - rzucił Ben.- Chodźmy.Stan obejrzał się w stronę, z której przyszli, a potem przeniósł wzrok na najniższą z trzech rur.Zacisnął wargi i pokiwał głową.- Chodźmy - powiedział.- Przecież gówno się zmywa.- Nasz Stanny sobie ulżył! - zawołał Richie.- Hip, hip, hur.- Richie, zamknij się, dobra? - syknęła Beverly.Bill zaprowadził ich do wylotu rury, krzywiąc się na bijący z jej wnętrza fetor, a potem wczołgał się do środka.Ta woń - to była woń ścieków, fekaliów i.jeszcze czegoś.Ale czego? Woń przenikająca wszystko, znajdująca się jakby na obrzeżach, ledwo wyczuwalna.Jeżeli zwierzęce pierdnięcie miało jakąś woń (a Bill przypuszczał, że tak, zależało to tylko od tego, co dane zwierzę zjadło), to musiała być ona właśnie taka.Zmierzamy we właściwym kierunku, o tak.To tu bywało.i to raczej dość często.Zanim przebył dwadzieścia stóp, powietrze stało się zjełczałe i trujące.Brnął przy wtórze głośnych pluśnięć przez breję, która nie była błotem.Obejrzał się przez ramię i powiedział:- T-t-trzymaj się tuż za mną, E-e-eddie.B-będę cię p-p-potrzebował.Światło przybrało najbardziej rozmyty odcień szarości, trwało tak jeszcze przez chwilę, a potem znikło i przeszli (z błękitu) w czerń.Bill posuwał się naprzód przez cuchnącą maź, odnosząc wrażenie, jakby musiał ją fizycznie rozrywać - trzymał rękę wyciągniętą przed siebie, spodziewając się, że lada moment poczuje pod palcami dotknięcie szorstkiego futra, a potem w ciemności rozjarzą się wielkie, przypominające lampy, zielone ślepia.Koniec będzie szybki - krótka chwila palącego bólu, kiedy To zmiecie mu głowę z karku.Ciemność była wypełniona odgłosami.Każdy z nich był wzmocniony i odbijał się echem.Bill słyszał, jak za nim jego przyjaciele przedzierają się przez mrok.Czasem któreś z nich mruknęło coś do siebie.Wokoło rozlegało się również głośne bulgotanie i dziwne, brzęczące jęki.W pewnej chwili kaskada obrzydliwie ciepłej wody bryzgnęła skądś i przepłynęła mu wokół nóg z taką siłą, że aż się zachwiał.Poczuł, jak Eddie schwycił go kurczowo za tył koszuli i zaraz potem mała powódź dobiegła końca.Richie zamykający szereg zawołał w przypływie dobrego humoru: - Wydaje mi się, że właśnie odlał się na nas Zielony Olbrzym! - Bill słyszał szum ścieków przepływających siecią mniejszych rur odprowadzających, biegnących nad ich głowami
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|