[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Odurzającym zapachem była woń tej pnącej rośliny.Potrafiła przez wiele dni trwać zamknięta w sobie, nie uwalniając swego zielonego aromatu, jakby gromadząc go skrzętnie, przydając mocy, by niespodziewanie, w pewnych tajemniczych momentach dnia lub nocy, w zależności od stopnia wilgoci w powietrzu, ruchów księżyca i gwiazd czy niektórych niewidocznych kataklizmów tam, pod spodem, w łonie ziemi, gdzie chroniły się jej korzenie, wyrzucić w świat ową słodko-kwaśną niepokojącą woń, nasuwającą myśli o brunetkach z długimi falującymi włosami i o tańcach, podczas których, w nieokiełznanym wirze spódnic, dostrzec można było jedwabiste uda, jędrne pośladki, drobne kostki u nóg i ulotny błędny ognik: gęsty motek wzgórka.Tak, teraz owszem - don Rigoberto miał wpółprzymknięte oczy i było tak, jakby cała energia ulotniła się z reszty jego ciała, by ulokować się w jego organach płciowych i w narządzie powonienia - jego nozdrza wdychały wiciokrzew dońi Lukrecji.I podczas gdy ciepły i gęsty aromat, przywodzący na myśl woń piżma, kadzidła, gotowanej kapusty, anyżku, marynowanej ryby, rozchylających się fiołków, potu niewinnej dziewczynki, unosił się niczym roślinna emanacja lub siarkowa lawa docierając do jego mózgu i rozsadzając go pożądaniem, jego nos, przeobrażony w nadpobudliwy zmysł, mógł teraz również czuć ten umiłowany gąszcz, lepkie muśnięcie szczeliny rozżarzonych warg, łaskotanie wilgotnego runa, którego jedwabiste nici drażniąc nozdrza potęgowały działanie lotnego narkotyku ofiarowywanego przez ciało ukochanej.Podejmując znaczny wysiłek intelektualny - powtórzyć na głos twierdzenie Pitagorasa - don Rigoberto powstrzymał nieco wzwód, wysuwający już rozkochaną główkę, i polewając ją garściami wody uspokoił i zawrócił, zalęknioną, skuloną, do ustronnego, fałdzistego kokonu.Rozczulony przyjrzał się miękkiemu cylindrowi, który już uładzony, elastyczny, kołysząc się lekko niczym serce dzwonu, przedłużał jego podbrzusze.Po raz kolejny powtórzył sobie, iż miał ogromne szczęście, że jego rodzicom nie przyszło na myśl obrzezanie go: jego napletek był sprawnym wytwórcą jak najrozkoszniejszych wrażeń, on sam zaś był przekonany, że w przypadku pozbawienia go tej wpółprzejrzystej błonki jego miłosne noce byłyby znacznie uboższe i byłaby to, przypuszczalnie, strata równie ogromna jak utrata węchu wskutek rzuconego uroku.I niespodziewanie przypomniał sobie owych szalonych dziwaków, dla których wdychanie zapachów niezwykłych i uznawanych przez ogół za odrażające stanowiło życiową konieczność, równą - ni mniej, ni więcej - konieczności odżywiania się i picia.Spróbował wyobrazić sobie poetę Fryderyka Schillera łapczywie zanurzającego nozdrza w zgniłych jabłkach, które go inspirowały i pobudzały w twórczości i miłości, tak jak jego, don Rigoberta, erotyczne figurki.Następnie zaś sięgnął pamięcią do bulwersującego prywatnego przepisu eleganckiego historyka Rewolucji Francuskiej, Micheleta - jedną z jego fantazji było obserwowanie swej ukochanej Athene podczas miesiączkowania - który, gdy opadało go zmęczenie i zniechęcenie, porzucał swój zapełniony rękopisami, pergaminami i kartotekami gabinet, by skrycie, jak złodziej, wymknąć się w stronę podwórzowych latryn.Don Rigoberto ujrzał go oczyma wyobraźni, jak w kamizelce, w surducie, w pantoflach, być może w plastronie, klęczy z namaszczeniem przed miską ekskrementów, wchłaniając z dziecięcą radością cuchnące wyziewy, które dotarłszy do zakamarków jego romantycznego mózgu, przywrócić mu miały entuzjazm i energię, cielesną i duchową świeżość, intelektualny rozmach i szlachetne ideały.„W porównaniu z tymi oryginałami jakiż ja jestem normalny”, pomyślał.Nie poczuł się jednak tym przygnębiony ani znacznie od nich gorszy.Szczęście odnalezione przezeń w samotnych praktykach higienicznych i, przede wszystkim, w miłości żony, wydawało mu się dostateczną rekompensatą za ową normalność.Skoro to ma, na cóż mu być bogatym, sławnym, ekstrawaganckim, genialnym? Skromna szarość, jaką jawiło się jego życie oczom postronnych, ta powszednia egzystencja urzędnika towarzystwa ubezpieczeniowego, skrywała coś, czego z pewnością niewielu jemu podobnych mogło zakosztować i czego istnienia w ogóle nie podejrzewano: szczęście możliwe do spełnienia.Przejściowe i tajemne, owszem, może i drobne, ale pewne, namacalne, nocne i żywe.Teraz czuł je wokół siebie niczym aureolę, a za kilka minut on będzie tym szczęściem, i będzie nim również jego żona z nim i ze szczęściem, złączeni w tej przenajgłębszej trójcy obydwojga, dzięki rozkoszy stanowiących jedno lub, lepiej powiedziawszy, troje
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|