[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Na oko miał czterdzieści pięć lat i wyróżniała go bladacera oraz błyszczące włosy.Szybko znikli w białych murach okazałego, jednopiętrowego domu.Nie było pewności, jak długo panna Kruger zabawi w komorowskiej willi, a przecieżmusiałem jakoś rozliczyć się z taksówkarzem.- Jeśli pan zechce, zaczekamy trochę - zaproponował, jakby czytał w moich myślach.-A potem mogę pana zawiezć z powrotem do Warszawy.Jednak po godzinie taksówkarz zaczął się niecierpliwić.Nic nie wskazywało, abypanna Kruger zamierzała opuścić posiadłość.W pewnym momencie obok nas zatrzymała się inna taksówka i kierowcy zaczęlirozmawiać przez uchylone szyby.Ale zmuszeni przez nadjeżdżające z dwóch stron trąbiącebezlitośnie samochody zakończyli pogawędkę.Nie przysłuchiwałem się ich rozmowie, więczdziwiło mnie, gdy taksówkarz odwrócił się do mnie i rzekł:- Zdobyłem dla pana nazwisko tego faceta w citroenie - puścił do mnie oko.- ToWacław de Górecki.Zamożny obywatel.Właściciel galerii i hazardzista.Współczuję panu.- Skąd pan, u licha, to wie? - zdziwiłem się.- Spotkałem kumpla - wyjaśnił.- Taksówkarza.Pochodzi z tych stron i zna tutajprawie wszystkich.W każdym razie zna człowieka, z którym spotyka się pańska żona.- To nie jest moja żona.Postanowiłem przyznać się do wszystkiego i opowiedzieć taksówkarzowi, kimnaprawdę jest panna Kruger.Nie chciałem dalej oszukiwać tego człowieka, bo brzydziłem sięwszelkim łgarstwem.Oczywiście, przy okazji wyjaśniłem, kim jestem i czym się zajmuję.- Fiu! - gwizdnął z zachwytem taksówkarz.- Aadne rzeczy.A nie wyglądasz pan nadetektywa.- O to właśnie chodzi w tym zawodzie, aby nie rzucać się w oczy.Pokiwał jeszcze głową, jakby nie mógł się nadziwić i wyciągnął papierosy.- Palisz pan?- Z największą rozkoszą - prawie krzyknąłem.Jednak po pierwszym zaciągnięciu się poczułem mdłości i zawroty głowy.A potemzacząłem kasłać tak głośno, że poczciwa twarz taksówkarza zmieniła się w grymasprzerażenia.- Panie! Co panu?- Nie, nic, to przejdzie - próbowałem go uspokoić, ale atak kaszlu nie ustąpił.Zgasiłem papierosa w popielniczce i wyciągnąłem chusteczkę.- Tylko nie wykituj pan tutaj - zdenerwował się.- Zawiezć pana do szpitala?- Wszyscy chcą mnie dzisiaj tam umieścić - pożaliłem się.- No, panie detektyw - odwrócił się do mnie.- Albo wóz, albo przewóz! Zostaje panczy wraca ze mną do Warszawy?Nie wiedziałem, co począć?- Jak pan chce, mogę zawiadomić taksówkarzy przez radio, aby któryś wolnypodjechał po pana - zaproponował.- Do tego czasu staniesz pan pod drzewem, naciągnieszkaptur i już.- A co będzie, jeśli w tym czasie kobieta opuści willę?- To już pańskie zmartwienie - stwierdził.Zapłaciłem mu i wyszedłem z samochodu.Padał deszcz, czułem się chory, ale niemogłem dzisiaj pójść na chorobowe.Za wszelką cenę musiałem dowiedzieć się czegoś więcejna temat panny Kruger.Naciągnąłem kaptur ortalionowej kurtki i stanąłem pod drzewem.Już po kwadransie nadjechała taksówka.Wsiadłem na tylne siedzenie z ogromną ulgą.Już zamierzałem coś powiedzieć, gdysamochód wyrwał do przodu z piskiem opon, aż wbiło mnie w obicie fotela, zaś kuloodpornaszyba odgrodziła od kierowcy.Ten ani razu nie odwrócił się w moją stronę, ale widziałemjego małe, kaprawe oczka we wstecznym lusterku.Obserwował mnie bacznie, ale nie odzywałsię.- Proszę się zatrzymać! - krzyczałem, uderzając jednocześnie pięściami w szybę.-Kim pan jest, do diabła?!Ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi.Wyglądało to na porwanie.Po przejechaniu półkilometra opel zatrzymał się dwieście metrów przed przejazdem kolejowym i, nie wiadomoskąd, pojawili się dwaj rośli mężczyzni ubrani w ciemne kurtki, z mocno naciągniętymi nagłowę czapkami z daszkiem.Podeszli i otworzyli drzwiczki z obu stron.Usiedli pośpiesznieobok mnie i taksówka znowu ruszyła.- Panowie! - zawołałem przerażony.- O co tutaj.?Nie dokończyłem.Jeden z mężczyzn, siedzący po mojej lewej ręce przytrzymał mnieżelaznym uściskiem, a drugi w tym czasie zakleił usta szerokim przylepcem.Zaraz potempodwinął sprawnie rękaw kurtki i wbił cienką igłę w moje przedramię.Próbowałem wierzgać nogami, ale mocne ręce uniemożliwiały mi każdy ruch.Apotem zasnąłem.Obudziłem się w ciemności z ciężką głową.Deszcz uderzał o dach z gracją wytrawnego werblisty.Poczułem zimno i zapachwilgotnej rupieciarni, w której leżałem bezwładnie na drewnianej podłodze z rękamizawiązanymi do tyłu i plastrem na ustach.Dach musiał miejscami przeciekać, gdyż słyszałemrozbryzgujące się o podłogę z głuchym echem krople wody.Poruszyłem się i chciałem się wreszcie podnieść, ale okazało się, że sznur, którymzwiązano mi ręce, był uwiązany do jakiegoś ciężkiego mebla.Nie mogłem wyjrzeć przezokno, aby zorientować się, gdzie jestem.Nie mogłem nawet zerknąć na zegarek, abyprzekonać się, która była godzina.I jak na złość z trudem oddychałem przez nos z powodukataru.Zrezygnowany opadłem z powrotem na drewnianą podłogę.Po kilku minutach moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności.Znajdowałem się wopuszczonym domu, w pomieszczeniu, które kiedyś uchodziło za salon.Teraz opustoszały izrujnowany stanowił idealne miejsce do przetrzymywania więzniów albo zakładników.Przywiązano mnie do starej, zniszczonej maszyny, przypominającej tokarkę.Nie wiedziałem -rzecz jasna - w jakim charakterze byłem przetrzymywany i z całego serca żałowałem swojejdecyzji śledzenia panny Kruger
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|