[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Instynkt samozachowawczy, podstawowy zdawałoby się czynnik, ledwie mógł być w tej chwili brany pod uwagę.Nie można było również brać pod uwagę tego, o czym tak szeroko rozpisywali się w kraju sentymentalni dziennikarze i literaci - ci propagandowi dostawcy nacjonalistycznej blagi - że jedynym źródłem wytrwałości i męstwa jest nienawiść do wroga i miłość ojczyzny i narodu.Nienawiść do wroga nie istniała.Aby nienawidzić, trzeba znać przeciwnika.Oni go nie znali.Klęli go, szanowali, bali się i - jeśli tylko mieli sposobność - zabijali.Jeśli nie mogli go zabić, on im odbierał życie.Ludzie nie myśleli, że walczą za króla i ojczyznę.Widzieli konieczność tej wojny, lecz nie chcieli oblekać tego w fałszywe szaty hurrapatriotyzmu.Po prostu robili, co im kazano.Gdyby nie chcieli, postawiono by ich pod ścianę i kula w łeb.Miłość do narodu - to miało pewną wartość, lecz niezbyt wielką.To zupełnie naturalne, że chcesz bronić swych bliskich, lecz tu trzeba sobie wyobrazić równanie, gdzie wartość zmienia się zależnie od odległości.Cholernie trudno człowiekowi siedzącemu na pokrytym lodem oerlikonie, gdzieś w okolicy Wyspy Niedźwiedziej, wyobrazić sobie, że broni obrośniętej pnącymi różami chaty w Cotwolds.Jeśli chodzi o resztę: o sztuczne nienawiści między narodami i pieczołowicie pielęgnowany mit o królu i ojczyźnie - to nie mają one żadnego znaczenia, w ogóle nic nie znaczą, gdy ludzie stają na ostatecznej granicy między nadzieją i przetrwaniem.Jedynie najzwyklejsze ludzkie uczucia, szlachetne uczucia, jak miłość, żal, litość i cierpienie, mogą przenieść człowieka przez te ostateczne granice.Południe.Konwój spowity w śnieżycę parł na wschód w zwartym szyku.Jedyny alarm bojowy ogłoszono w czasie trwania alarmu porannego.Pozostało jeszcze trzydzieści sześć godzin.Jeśli utrzyma się ta burzliwa pogoda, jeżeli nie przejdą śnieżyce, ataki samolotów będą niemożliwe.Bliska zera widzialność i duża fala oślepia peryskopy.Jest jakaś szansa.Tylko trzydzieści sześć godzin.Admirał Tyndall zmarł parę minut po południu.Brooks, który siedział przy nim cały ranek, napisał w akcie zejścia: „zmarł wskutek pooperacyjnego wstrząsu i wycieńczenia".Naprawdę Giles umarł dlatego, że nie chciał już żyć.Jego zawodowa reputacja była zniszczona; wiara i pewność siebie zniszczone; pozostały tylko wyrzuty sumienia z powodu setek straconych ludzi.Odjęto mu obie nogi - stracił więc nawet to jedyne życie, jakie znał i ukochał, którym się cieszył, któremu bez reszty poświęcił czterdzieści pięć najwspanialszych lat.Giles umierał chętnie, jakby z zadowoleniem.W południe odzyskał przytomność, z uśmiechem spojrzał na Brooksa i Vallery'ego.Na twarzy jego nie było nawet śladu szaleństwa.Brooks aż przeraził się tego uśmiechu.Była to karykatura owego tak dobrze znanego uśmiechu Starego Gilesa.Admirał zamknął oczy, mruknął coś o swojej rodzinie (Brooks wiedział, że nie ma on rodziny), znów otworzył oczy, spojrzał na Vallery'ego, jakby widział go po raz pierwszy, przeniósł wzrok na Spicera, szepnął: - Chłopcze, krzesło dla kapitana!.- i umarł.Pochowano go o czternastej przy akompaniamencie śnieżnej burzy.Wicher porywał słowa dowódcy odczytującego modlitwy za umarłych, szarpał banderą brytyjską, dopóki ciało nie zsunęło się w wodę.Urywane tony sygnałówki niknęły w dali, zamierały jak dźwięk trąb w krainie elfów.Załoga (dwustu ludzi) odeszła w milczeniu do lodowato zimnych pomieszczeń.W pół godziny później śnieżyca minęła równie gwałtownie, jak nadleciała.Wiatr też osłabł, tylko niebo pozostało ciemne, ciężarne śniegiem, a morze tak kołysało statkami o piętnastu tysiącach ton wyporności, że przechyły dochodziły do trzydziestu stopni.Było jasne, że pogoda się nie pogorszy.Na mostku, w wieżach, pod pokładami ludzie nie mieli odwagi spojrzeć sobie w oczy.Milczeli.Tuż przed pierwszą azdyk „Vectry" dał znać o łodzi podwodnej.Vallery otrzymał meldunek i zastanawiał się, co robić.Jeśli pośle „Vectrę", aby odszukała nieprzyjaciela, okręt rozkaz wykona, zatoczy parę kół nad łodzią i nie rzuci bomb głębinowych, a kapitan niemiecki bez wątpienia domyśli się dlaczego.Potem to już tylko kwestia czasu.Niemiec może wynurzyć się i zawiadomić wszystkie łodzie podwodne w tym rejonie, że FR 77 można atakować bezkarnie.Poza tym miał nadzieję, że przy takiej pogodzie nie uda się atak torpedowy.Prowadzenie obserwacji przez peryskop wydawało się niemożliwe.Ciężka fala zbyt kołysałaby łodzią, by ta mogła celnie wypuścić torpedy.Ruchy fal nie ograniczają się do powierzchni - nawet trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt stóp pod powierzchnią kołyszą i wytrącają łódź z równowagi, a w wyjątkowych warunkach działają tak nawet na głębokości stu stóp.Z drugiej zaś strony dowódca łodzi podwodnej może ryzykować jeden na tysiąc i - przy dużym szczęściu - torpeda może trafić.Vallery rozkazał, aby „Vectra" przeprowadziła rozpoznanie.Za późno.I tak byłoby za późno.„Vectra" jeszcze wymrugiwała potwierdzenie odbioru rozkazu, jeszcze nie zmieniła kursu, gdy na mostek „Ulissesa" dotarł grzmot wybuchu.Wszystkie oczy przebiegły wokół horyzontu, szukając dymu, płomieni, pochylonego sztorcem ku wodzie pokładu, zwalniającego bieg statku.Nie dostrzegły nic.Dopiero po pół minuty prawie przypadkowo zauważono, że „Electra" - czołowy statek prawej kolumny - zwalnia, staje i osiada w wodzie bez przechyłu.Prawie na pewno otrzymała cios w maszynownię.Zaczął migotać aldis „Sirrusa".Bentley czytał kapitanowi depeszę:„Komandor Orr prosi o zezwolenie na podejście do lewej burty «Electry» i wzięcia na pokład rozbitków".- Do lewej - przytaknął Turner.- Ślepa strona dla napastnika.Przy gładkim morzu duże możliwości udzielenia pomocy.No tak.- spoglądał na „Sirrusa", który kołysał się straszliwie, idąc bokiem do fali.- Może podrapać sobie farbę na burtach.- Jaki ładunek ma „Electra"? - zapytał Vallery.- Kto wie? Może materiały wybuchowe? - Obejrzał się i zobaczył przeczące ruchy głów.- Bentley, spytaj, czy nie wiozą materiałów wybuchowych.Aldis Bentleya zamigotał i ucichł.Po pół minuty wiadomo było, że nie będzie odpowiedzi.- Nie mają prądu albo rozbili aldis - stwierdził Kapok-Kid.- A może tak spróbować chorągiewek kodu? Vallery zgodził się zadowolony.- Bentley, słyszałeś?Patrzył na „Vectrę", gdy chorągiewki szły w górę
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|