Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od razu, w momencie prezentacji powiedział, że nie ma czasu, ale że na pewno poradzę sobie i bez niego.“To takie proste, wyjaśniał, najlepsze stąd połączenie z SUBWAYEM to pojechać linią NS i nie wysiadać pod Cebulą i Sałatą mimo przystanku końcowego.” Zrobiłem, jak mówił.Pod Jarzyniakami musiałem po raz pierwszy pokazać wejściówkę do SUBWAYU kontrolerowi zielonym mundurze który wyczesywał wagony z maruderów.Kontroler oglądał migacz długo i nieufnie, potem nagle, widząc na druczku świeżą datę, skrzywił się i dał mi spokój.Kolejka ruszyła.Byłem sam w przedziale.Po paru minutach jazdy ciemnym tunelem, gdzieś w połowie pętli zwrot­nej, metro zatrzymało się ponownie na manewrowej stacyjce, której sklepienie stanowiła sieć kabli, przewodów instalacyjnych i kanalizacyjnych, jakichś grubych rur opa­tulonych izolacją i rur bez żadnej izolacji.Na surowych betonowych ścianach wisiało kilkanaście rtęciowych lamp, które niezbyt dobrze radziły sobie z ciemnościami, ale bar­dzo skutecznie raziły mnie w oczy.Peron obstawiało kilku­nastu Funkcjonariuszy w skórach z psami u nogi.Tutaj, jak ostrzegał ten młody drągal pod Bliźniakami, sprawdzili mi wejściówkę po raz drugi.Psy zachowywały się spo­kojnie, ci w skórach byli uprzejmi, ale ciarki biegały mi po grzbiecie na myśl o tym, co by się mogło dziać, gdybym dostał się na stacyjkę bez żadnego dokumentu, a potem widząc ich wszystkich, spróbował panicznej ucieczki.Z całej kolejki wysiadło zaledwie kilka osób.Sami męż­czyźni.Widząc moje wahanie jeden ze strażników wskazał drogę; ruszyłem w przód po peronie, najpierw wzdłuż wa­gonów kolejki, potem skręciłem w prawo wąskim i niskim korytarzem, także z surowego betonu, oświetlonym znowu niewystarczającą liczbą rtęciówek.Było tu nieprzyjemnie chłodno i obskurnie.Para oddechu krzepła w powietrzu jak dym z papierosa.W krótkim ułamku sekundy przeleciało mi przez głowę podejrzenie, że może to pułapka, ale nie - strażnicy z psami już od dawna zachowaliby się zupełnie inaczej, gdybyśmy byli skazanymi, nie wyróżnionymi.Przede mną, lekko utykając, stąpał jakiś starszy mężczyz­na; za mną szło powoli jeszcze trzech albo czterech.Spotkaliśmy się przy drzwiach windy pilnowanej przez kolejne­go strażnika z psem.Było nas teraz czterech; nie ulegało wątpliwości, że jestem najmłodszy z nich wszystkich, dlatego nie odzywałem się ani słowem.“Sześćdziesiąt osiem”, powiedział utykający facet, był szczupły i zniszczony, o kompletnie łysej czaszce.“Pięćdziesiąt sześć”, powiedział drugi, potężny i otyły.“Czterdzieści osiem”, dorzucił bez przekonania niski facecik z charakterystycznym wąsikiem.Wyglądało, że ten kulawy jest najstarszy i już wyciągałem swój migacz, by mu go podać do trzeciej i ostatniej kon­troli, tak jak o tym mówił tajniak pod Bliźniakami, lecz nadszedł piąty mężczyzna, który zakasował sześćdziesię­cioośmioletniego.“Siedemdziesiąt”, powiedział grubym gło­sem nie pozbawionym odcienia tryumfu; był wysoki bez odrobiny tłuszczu na ciele, miał żywe oczy i siwe, ale gęste jeszcze włosy - słowem, zupełnie nie wyglądał na swoje lata.“A pan?”, obrócił swoją twarz do mnie, wiec zawsty­dzony powiedziałem “Trzydzieści jeden”, pokazaliśmy wszyscy swoje migacze temu siedemdziesięcioletniemu; czter­dziestoośmiolatek i pięćdziesięciosześcioletni zwrócili się doń per “panie Seniorze”.I mimo że niezadowolony łysek mruczał pod nosem - wszystko odbyło się, jak trze­ba.Senior obejrzał uważnie nasze wejściówki.“W porządku”, powiedział do strażnika i strażnik dopiero wtedy nacisnął klawisz windy.Drzwi rozsunęły się, błyszcząca klatka z metalu mogła swobodnie pomieścić i trzydzieści osób.Senior wszedł pierwszy, po nim mrukliwy łysek, ja na końcu.Przez chwilę poczułem się lekki jak piórko, szarpnęło mnie w żołądku, winda poszła w dół, niemal tak błyskawicznie jak spadający kamień.Na tabliczce były tylko trzy guziki, ale odległość między piętrami musiało być ogromna, winda spadała i spadała.Nie było widać końca podróży.Po paru minutach milczącej jazdy zaczęło się hamowa­nie, ale ostatni guzik z cyferką III świecił nadal, nie wiedziałem więc, czy już teraz wysiadam, czy mam jechać da­lej.Do windy wchodziła grupka monterów ubranych w niebieskie kombinezony; zrobiłem ruch noga, jakbym zamie­rzał wyjść, i spojrzałem niepewnie na Seniora, a on przytrzymał mnie za rękaw kurtki.- Pierwszy raz w SUBWAYU?- Tak.Uśmiechnął się życzliwie, ukazując ładnie dopasowany garnitur plastikowych zębów.- To widać - powiedział.- I co, przewodnik zostawił pana?- Nie miał czasu, mówił, że bardzo się spieszy.Senior spochmurniał.- Oni nigdy nie mają czasu - szepnął ze złością.­Ma pan może jego numer? Dobrze byłoby gościa podkręcić.- To on do mnie dzwonił, nie ja do niego.Senior machnął ręką.- Jak tak dalej pójdzie.- westchnął.I nie dokończył myśli.Winda ponownie rozpoczęła hamowanie, rozległy się dźwięki dzwonków, metalowa klatka stanęła.Musieliśmy być kilometr, a może i więcej pod poziomem metra.- Życzę wielu wrażeń - szepnął Senior [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript